Stempniewski: VAR koryguje tylko ewidentne błędy

Cztery lata czekał pan na awans Radomiaka do I ligi. Nie za długo?

Sławomir STEMPNIEWSKI: – W sporcie wyniku sportowego nie da się precyzyjnie zaplanować. Owszem, liczyłem na wcześniejszy awans do I ligi, ale najważniejsze, że ten cel w końcu osiągnęliśmy. W piłce nożnej trzeba być cierpliwym, a nie kąpanym w gorącej wodzie. Widziałem potencjał drzemiący w zespole i poszczególnych zawodnikach, nie zawiedli mnie.

Przez te wszystkie lata pańskiego „urzędowania” cel był niezmienny – awans do I ligi?

Sławomir STEMPNIEWSKI: – W pierwszym roku mojej prezesury nie było takiej opcji. Nie mieliśmy takich możliwości jak w następnych sezonach, to był klasyczny „patrol rozpoznawczy”. Zadanie, jakie postawiono przed trenerem i drużyną nie było wygórowane. Po prostu mieliśmy się utrzymać w II lidze. Związane to było z decyzjami urzędu miasta w Radomiu – uchwała stypendialna dla zawodników była jasna i klarowna, wysokość ich poborów była uzależniona od miejsca w tabeli. My zajęliśmy wtedy 8. miejsce i wszyscy mogliśmy być zadowoleni.

Prezes Sławomir Stempniewski zamierza wprowadzić Radomiaka do ekstraklasy. Pierwsza liga to dla niego tylko stacja pośrednia. Fot. Adam Starszyński/Pressfocus

W kolejnym sezonie pierwsza liga była na wyciągnięcie ręki, bo mierzyliście się w spotkaniach barażowych z Drutexem-Bytovią. Oba mecz jednak sromotnie przegraliście – w Bytowie 0:4, przed własną publicznością 0:2. Był pan bardzo rozczarowany?

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Trafiliśmy na bardzo zdeterminowanego przeciwnika i po prostu lepszego od nas. Bytovia w tamtym okresie na naszym tle wyglądała jak zespół z ekstraklasy, zresztą wystarczy zobaczyć ich skład w tamtych barażach. To była różnica klas, na dodatek główny sponsor bardzo ich zmobilizował dodatkową premią. Oczywiście byłem rozczarowany, ale czy bardzo? Miałem świadomość – i nasi piłkarze również – niemocy. Tej bariery nie byliśmy w stanie sforsować.

Zwalniam z bólem serca

Najbardziej wściekły był pan w poprzednim sezonie, gdy na finiszu rozgrywek, w trzech ostatnich meczach, zdobyliście raptem dwa punkty i nie załapaliście się nawet do barażów? A Garbarnia Kraków w nich wywalczyła sobie przepustkę na zaplecze ekstraklasy.

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Oczywiście, że tak, bo wierzyłem, że zagramy przynajmniej w barażach. Gwóźdź do trumny wbił nam GKS Bełchatów (padł bezbramkowy remis – przyp. BN), bo do tego momentu wszystko jeszcze było do uratowania. Nie będę czepiał się sędziego, zwłaszcza teraz, gdy upłynął rok. Wiem bowiem doskonale, że w meczu piłki nożnej nie ma cudów, to znaczy, by arbiter prowadził mecz bezbłędnie. Dla mnie bardzo ważne jest jednak, jak sędzia zachowuje się po meczu, gdzie powinien pokazać charakter i klasę. Po prostu.

W tym czasie zatrudniał pan sześciu trenerów. To dużo, czy mało? A może po czasie doszedł pan do wniosku, że któregoś z nich zwolnił pochopnie? Przypomnę Czytelnikom, że za pana kadencji na stanowisku prezesa klubu, w Radomiaku pracowali Jacek Magnuszewski, Werner Liczka, Robert Podoliński, Jerzy Cyrak, Grzegorz Opaliński, a teraz Dariusz Banasik.

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Taka jest rzeczywistość. Średni okres pracy trenera w jednym klubie w Europie oscyluje wokół dwóch lat. Powody rozstań ze szkoleniowcami są rozmaite. Zazwyczaj następuje zmęczenie materiału, zaczyna brakować chemii między trenerem i piłkarzami. Drużyna przestaje grać, więc z bólem serca trzeba podejmować te niepopularne decyzje. Proszę mi wierzyć, że bardzo przeżyłem rozstania z kolejnymi trenerami, oni o tym doskonale wiedzieli, że to nie było nic osobistego. Po prostu kierowałem się interesem klubu i drużyny, taka decyzja miała być pożyteczna dla klubu.

Którego szkoleniowca ceni pan najwyżej spośród tych, którzy byli pańskimi podwładnymi?

Sławomir STEMPNIEWSKI: – To nie byłoby eleganckie, gdybym tworzył drabinkę i ranking trenerów, z którymi współpracowałem w Radomiaku. Jak wiadomo, każdego trenera broni wynik. Tak już jest skonstruowany świat futbolu. Też padłem ofiarą takiego myślenia, że taki ruch jest konieczny z punktu widzenia rozwoju klubu. To racjonalne podejście, chociaż wolałbym, by trener miał gwarancję pracy długofalowej i wykazania się. Czasami jednak dochodzimy do ściany i boleśnie się z nią zderzamy. Nikt nie ma panaceum, by skutecznie leczyć takie „choroby”.

Werner Liczka na przykład to super trener, a na dodatek super człowiek. Nasze drogi musiały się jednak rozejść, by drużyna i klub nie stanęły w miejscu. Taki ruch jak zmiana trenera czasami pomaga, ale nie zawsze. Poza tym nie powinniśmy szufladkować trenerów. Chodzi mi o to, że jeżeli ktoś w przeszłości odnosił sukcesy, to niekoniecznie musi mieć je teraz. Świat idzie do przodu, kluby rozwijają się, powinni to robić również trenerzy. Czas nie stoi w miejscu, a miejsca na sentymenty nie ma.

Ekscytująca rywalizacja

W nadchodzącym sezonie Radomiak ma „oswoić się” z pierwsza ligą, czy pójść siłą rozpędu i zaatakować ekstraklasę? Tak jak to zrobił w minionym sezonie ŁKS Łódź.

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Zacznę od tego, że z zespołu, który rok wcześniej zajął dopiero 5. miejsce, pozostały „pojedyncze egzemplarze”. Taka jest kolej rzeczy, skoro jesteś przegrany, nie ma w tobie pierwiastka zwycięzcy, musisz odejść. Amerykanie uważają, że nawet jak jesteś drugi, to jesteś przegrany, bo ktoś cię przecież wyprzedził. Ja jestem jednak zwolennikiem ewolucji, a nie rewolucji, bo wiem, że pozytywistyczna praca musi w końcu przynieść efekty. Prezes klubu musi mieć w sobie dużo pokory i być cierpliwy. Co się zaś tyczy najbliższego sezonu – zawsze stawiamy sobie bardzo wysoko poprzeczkę. Jak się chcesz utrzymać w lidze, to musisz grać o pierwsze miejsce.

Stempniewski: To są kuriozalne sytuacje

Jak wiadomo, w sezonie 2019/2020 w I lidze w walce o awans do ekstraklasy będą uczestniczyły zespoły z miejsc 1-6. Dzięki temu rywalizacja powinna być ekscytująca do samego końca. My nie zrezygnujemy z walki o awans. W tym momencie odwołam się do doświadczeń z poprzednich sezonów – beniaminek często ma łatwiej niż pozostałe drużyny. Idzie do przodu siłą inercji, na świeżości. W naszym zespole nie będzie rewolucji kadrowej, pójdziemy drogą ewolucji, drobnych zmian kosmetycznych. Pragniemy bowiem wykorzystać potencjał zgrania zespołu. My nie potrzebujemy najlepszych zawodników, tylko odpowiednich.

Pana dalekosiężne plany sięgają ekstraklasy, prawda?

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Oczywiście, ale mam ku temu racjonalne podstawy. Uważam, że mamy olbrzymi potencjał w kibicach, władzach miasta, zawodnikach, obiektach, atmosferze w klubie i wokół niego. Prezydent Radomia Radosław Witkowski jest bardzo prosportowy, podobnie urzędnicy i radni. Nie określam cezury czasowej, kiedy ów plan zostanie zrealizowany. Musi to być w momencie, gdy będą ku temu sprzyjające warunki, gdy będziemy przygotowani na ekstraklasę pod każdym względem. Nie chcemy w niej być efemerydą (w sezonie 1984/1985 Radomiak grał w ekstraklasie i spadł z niej po roku – przyp. BN), piłka w ekstraklasowym wydaniu musi zagościć w Radomiu na stałe.

W czasie pańskich rządów jako sternika klubu, sponsorów z każdym rokiem przybywało, czy też niektórzy w trakcie podróży odwracali się plecami i wycofywali z projektu?

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Tak jak w życiu, są kibice sukcesu i tacy, którzy są z klubem na dobre i na złe. To samo dotyczy sponsorów. Cieszy mnie wsparcie mniejszych firm, ale wszyscy jesteśmy dumni, że nawiązały z nami współpracę także potentaci – naszymi sponsorem są spółka energetyczna Enea oraz LOTTO.

Dzięki podpisanym z nimi umowami możemy mierzyć w ambitne cele sportowe i wykonać duży krok na drodze rozwoju klubu. To jednak nie stało się na zawołanie, bez podstaw. Badania medialności klubu przeprowadzone na zlecenie tych firm wyszły bardzo dobrze, stąd te kontrakty.

Dlaczego PZPN dał wam zgodę na rozgrywanie meczów w I lidze na stadionie MOSiR-u przy ulicy Narutowicza tylko w rundzie jesiennej? W czym tkwi problem?

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Kluczem do wszystkiego jest oświetlenie. Hamulcem są procedury dotyczące zamówień publicznych. Liczymy na to, że jesienią wykonawca tej inwestycji zostanie wyłoniony w drodze przetargu. Ale z tego będziemy korzystać nie tylko my, piłkarze. Ten stadion jest obiektem lekkoatletycznym , więc do organizacji imprez w tej dyscyplinie sportu będzie startował z innej pozycji. Widać, że montaż sztucznego oświetlenia będzie obopólną korzyścią.

A kiedy Radomiak tak naprawdę zagra „u siebie”?

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Hala sportowa jest ukończona w 80. Procentach, nowy stadion w 50. procentach. Wkrótce zostanie ogłoszony przetarg i wyłoniony wykonawca. Prace powinny ruszyć jesienią i na jesień przyszłego roku stadion powinien być gotowy. Umowa przewiduje też bonusy dla wykonawcy w przypadku wcześniejszego zakończenia inwestycji. To dobry sposób motywacji i mobilizacji przy tego typu inwestycjach.

Pryncypia muszą być zachowane

Na zakończenie naszej rozmowy zostawmy w spokoju Radomiaka i skupmy się na problemie sędziowskim. Chodzi mi o wdrożenie systemu VAR, który ma wielu zwolenników, ale również przeciwników. Ma pan jakiś pomysł, by przyspieszyć proces decyzyjny w momencie, gdy sędzia korzysta z pomocy VAR-u? Ten proces jest rozciągnięty w czasie, denerwują się piłkarze, kibice zgromadzeni na trybunach i przed ekranami telewizorów oraz Bóg jeden wie, kto jeszcze.

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Anglicy usprawnili ten system w ten sposób, że decyzja sędziego „telewizyjnego” jest ostateczna. Ja uważam ten wariant z niezbyt „polityczny”, bo moim zdaniem odpowiedzialność powinna spoczywać na arbitrze znajdującym się na środku boiska. Trudno, żeby nagle przerzucać odpowiedzialność na tajemniczego sędziego w wozie VAR, o którym kibic na stadionie nie wie nic, nie zna go z imienia i nazwiska. Pryncypia powinny zostać zachowane i odpowiedzialność musi wziąć na swoje barki sędzia główny. Mistrzostwo osiąga się na drodze treningu.

Nazwiska tych „anonimowych” sędziów VAR-u co tydzień podaje komunikat Polskiego Związku Piłki Nożnej przy obsadzie sędziowskiej. Nie widzę zatem problemu, by przedstawić ich przy każdej okazji rozstrzygania sporów.

Sławomir STEMPNIEWSKI: – No dobrze, ich nazwiska będą znane, ale czy to cokolwiek zmienia?

Słoweniec Damir Skomina, który prowadził mecz finałowy Ligi Mistrzów Liverpoolu z Tottenhamem Hotspur, dyktując rzut karny dla drużyny Juergena Kloppa, zasięgnął porady kolegów siedzących przed monitorem, lecz sam nie pobiegł do kamery, tylko zaufał werdyktowi kolegi. W NHL sędzia główny w razie wątpliwości zdaje się w stu procentach na opinię sędziego czuwającego przy monitorze. Nie sądzi pan, że takie praktyki byłyby wskazane w polskiej ekstraklasie?

Sławomir STEMPNIEWSKI: – Będę upierał się przy swoim zdaniu. Nie wiem, czy zwrócił pan na to uwagę, że kibice coraz częściej oczekują, ba – wręcz domagają się rozstrzygania za pomocą VAR-u – „dupereli”. To zjawisko narasta, kibice liczą na to, że VAR będzie korygował źle pokazany aut, rzut rożny, aut bramkowy itp. Dryfujemy w bardzo niebezpieczną stronę i trzeba mieć tego świadomość. Nie możemy spodziewać się, że VAR będzie wszystko poprawiał w sytuacjach, nazwijmy je szarych, czyli mógł, ale nie musiał. VAR jest od korekty sytuacji czarno-białych, czy innymi słowy – zero jedynkowych. Korygowane są ewidentne – proszę to podkreślić – błędy.

Nie ma miejsca na warianty, czy dwojakie interpretacje. Proszę mi zaufać, to się wszystko dotrze, utrzęsie. Jeżeli zrobimy jakiekolwiek ustępstwo w tym względzie, wszystko pójdzie w złą stronę. Nie dość, że będzie coraz większe zamieszanie, to mecze będą trwały o kilkanaście minut dłużej niż obecnie. Na przykład teraz arbiter nie sprawdza ofsajdów, dostaje z wozu sygnał, że był spalony i tę decyzję respektuje. Jestem przeciwnikiem pomysłu, by VAR korygował wszystkie błędy sędziego, nawet te najdrobniejsze i tak naprawdę mało istotne. To zburzy całkowicie płynność w grze i znacznie wydłuży czas gry.

 

Na zdjęciu: Piłkarze Radomiaka w trzecim podejściu wywalczyli w końcu awans na zaplecze ekstraklasy.

 

ZACHĘCAMY DO NABYWANIA ELEKTRONICZNYCH WYDAŃ CYFROWYCH

e-wydania „SPORTU” znajdziesz TUTAJ