Stoch, koledzy i gorzkie żale. Polskie flesze z igrzysk w Pjongczangu

Przedstawiamy dziesięć najważniejszych polskich wydarzeń igrzysk olimpijskich w Pjongczangu.

1. Król jest tylko jeden

Już przed rozpoczęciem olimpijskiej rywalizacji w Pjongczangu byliśmy świadomi, że jedynie na skoczni narciarskiej posiadamy poważne argumenty, aby liczyć się w walce o medale. Najważniejszym naszym atutem był oczywiście Kamil Stoch. I jak na dwukrotnego złotego medalistę z Soczi przystało zawodnik z Zębu stanął na wysokości zadania. Obronił tytuł na dużej skoczni, co w historii udało się wcześniej tylko dwóm skoczkom, Birgerowi Ruudowi i Mattiemu Nykaenenowi. Tym sposobem Stoch przeszedł do historii, a dziś jest jednym najbardziej utytułowanych polskich sportowców licząc zarówno areny letnie, jak i zimowe. W taki sposób wygrywają tylko najwięksi mistrzowie.

2. Ten fatalny początek

Po tym, co wydarzyło się jednak w pierwszym olimpijskim konkursie, na średniej skoczni, sukces Stocha z dużego obiektu potęguje jedynie wrażenie o jego wielkości. Byliśmy źli, sfrustrowani, załamani. Po pierwszej serii konkursu, który w ogóle nie powinien się odbyć, prowadził Stefan Hula przed Stochem właśnie. Finalnie jednak nasi zawodnicy skończyli konkurs, który zresztą zakończył się już po północy, poza podium. Czwarte miejsce Huli, to i tak najlepszy wynik polskiego skoczka na IO, wyłączając medale Wojciecha Fortuny, Adama Małysza, czy Kamila Stocha. Ale niedosyt był ogromny, bo wielka była również szansa na sukces. Przede wszystkim dla mniej znanego i utytułowanego z naszych zawodników. Obserwujący konkurs na miejscu Adam Małysz był tak zły, że z jego ust poleciało kilka niecenzuralnych słów.

3. Drużyna na medal

Po obu konkursach indywidualnych wiedzieliśmy, że naszą drużynę stać na medal. Ale siła rywali, przede wszystkim najrówniej skaczących Norwegów, byłą wielka i nie udało się powtórzyć sukcesu sprzed roku, czyli zdobyć – podobnie jak na MŚ w Lahti – złotego medalu. Polacy stoczyli jednak z Niemcami pasjonującą walkę o srebro. W ostatniej serii doszło do pojedynku najwybitniejszych skoczków podczas olimpijskiej rywalizacji, czyli mistrzów – Andreasa Wellingera i Kamila Stocha. Tym razem nieznacznie lepszy okazał się niemiecki zawodnik. Nie zmienia to jednak faktu, że pierwszy raz w historii wywalczyliśmy medal igrzysk w rywalizacji drużynowej. Dla najlepszego z naszych olimpijskie podium, to nic nowego. Ale dla pozostałych trzech zawodników, czyli Stefana Huli, Dawida Kubackiego i Macieja Kota, to życiowy sukces. Ważne jest też to, że z czwartej, spośród pięciu ostatnich wielkich imprez „biało-czerwony” zespół wrócił z medalem.

4. Gorzkie żale Weroniki

Igrzyska w Pjongczangu nie były najlepszym czasem w życiu i karierze Weroniki Nowakowskiej. To z jej startem wiązaliśmy, jeżeli chodzi o nasze biathlonistki, największe nadzieje. Tymczasem „Wera” wypadła słabo w pierwszych konkurencjach. Na dodatek nie wytrzymała psychicznie, a zdanie „W du… byliście, gó… widzieliście”, wypowiedziane do krytykujących ją kibiców, wywołało spory niesmak i przeszło do historii. Polka miała idealną szansę, aby się zrehabilitować i w najlepszy możliwy sposób odpowiedzieć na chamską krytykę. Tymczasem na ostatniej zmianie sztafety znowu nie wytrzymała jej psychika. Polki, z pierwszego miejsca spadły na siódmą pozycję, i w związku ze słabszą postawę faworytek ogromna szansa przeszła koło nosa naszym paniom, które w takim zestawieniu wystąpiły po raz ostatni.

5. Zapominalski saneczkarz

Mateusz Sochowicz, 22-letni saneczkarz, uchodzi za zawodnika utalentowanego i mówi się, że jeżeli będzie sumiennie trenował – uprawianie tej dyscypliny sportu w naszym kraju nie należy do łatwych wyzwań – to za jakiś czas może na imprezach mistrzowskich walczyć o wyższe cele. Do Pjongczangu pojechał po naukę, a otrzymał… nauczkę. Wszystko przez swoje gapiostwo. Przed trzecim ślizgiem w rywalizacji jedynek, który w jego przypadku był ostatnim przejazdem, zawodnik zgubił wizjer, czyli nakładaną na twarz maskę, i dystans przejechał praktycznie po omacku. Chociaż ostatecznie Polak zajął dopiero 27. miejsce, to właśnie z powodu przytoczonej wpadki zrobiło się o nim głośno. Saneczkarz po starcie próbował obrócić wszystko w żart, ale nie wszystkim było do śmiechu. Sochowicz został skrytykowany zarówno przez trenera, jak i prezesa związku.

6. Najczęściej w roli statystów

Fakty są takie, że w przypadku większości naszych olimpijczyków w Pjongczangu rywalizacja o medale, czy o wysokie miejsca, została nawet poza sferą marzeń. Niektóre pozycje naszych zawodników były przerażająco odległe. Biathlonista Andrzej Nędza-Kubiniec zajął w biegu na 20 km… 79. lokatę. Magdalena Gwizdoń była w biegu na 15 km dopiero 83. „Oczko” wyżej rywalizację biegaczy na 15 km stylem dowolnym ukończył Maciej Staręga. Panczenista Artur Nogal upadł już na pierwszych metrach wyścigu na 500 metrów, czyli swojego jedynego olimpijskiego startu, i zajął ostatnie miejsce. Ostatnią, 47. lokatę, zajął w rywalizacji na średniej skoczni kombinatorów norweskich, Wojciech Marusarz. Smutne, ale prawdziwe i oddające kondycję polskich sportów zimowych.

7. Upadek polskich panczenów

Kiedy cztery lata temu w Soczi polscy panczeniści wywalczyli aż trzy medale, to przedstawiciele środowiska bili na alarm. Nawet zdaniem bardzo doświadczonych trenerów sukcesy Zbigniewa Bródki, a także drużyn żeńskiej i męskiej były czymś… ponad stan i jeżeli nic nie zmieni się w szkoleniu i przygotowaniach do największych imprez, to o kolejne medale będzie niezwykle trudno. I takie przewidywania w Pjongczangu znalazły swoje odzwierciedlenie na torze. „Biało-czerwoni” spisali się słabo. Ani jeden z mężczyzn nie znalazł się nawet w pierwszej dziesiątce. Paradoksalnie najlepsze, siódme miejsce, okazało się symbolem klęski. Osiągnęła je drużyna kobiet, a po rywalizacji w ćwierćfinałach, której nie wytrzymała Katarzyna Bachleda-Curuś, powiedziano wiele gorzkich słów. Zawodniczki, przed kamerami tv, obwiniały się nawzajem i świadczy to jedynie o tym, że w takiej atmosferze, mniejsza już o formę sportową, o sukcesie nie było mowy.

8. Pożegnanie królowej śniegu

Osiem lat temu, w kończącej zmagania biegaczek rywalizacji na 30 km stylem klasycznym, Justyna Kowalczyk w cudownym stylu pokonała na finiszu Marit Bjoergen i po 38 latach przerwy Polska znów cieszyła się z zimowego olimpijskiego złota. W Pjongczangu ze złota w tej samej konkurencji cieszyła się norweska biegaczka, a nasza zawodniczka skończyła rywalizację ponad pięć minut później, na 14. pozycji. Tym sposobem nasza pięciokrotna medalistka igrzysk pożegnała się z olimpijską rywalizację. Czy to było jej potrzebne? Czy winna wystartować w Korei Południowej, skoro doskonale zdawała sobie sprawę, że medalu raczej nie zdobędzie? Nie ma co dywagować, bo takiej postaci, do której będziemy wzdychać przez lata, bo następców zupełnie nie widać, po prostu się to należało.

9. Trener kazał, zawodnik schodzi

Po raz pierwszy w historii na igrzyska olimpijskie pojechało czterech polskich kombinatorów, chociaż tak naprawdę tylko dwóch z nich prezentuje poziom przyzwoity, czyli taki, który przynosi punkty w zawodach Pucharu Świata. Na igrzyskach szans żadnych na sukces w tej dyscyplinie sportu nie mieliśmy, ale pierwszy raz mogliśmy wystawić drużynę. I w związku z tym powstało spore zamieszanie, bo w drugiej konkurencji indywidualnej, rywalizacji na dużej skoczni, trener naszej kadry, Danny Winkelmann, postanowił zdjąć z trasy biegu Wojciecha Marusarza, aby oszczędzać go na rywalizację drużynową. Zawodnik skończył walkę po pokonaniu niecałych czterech kilometrów, a po wszystkim powiedział, że decyzja szkoleniowca była dla niego dziwna, gdyż chciał ukończyć zmagania. Ten przykład, to kolejny dowód na to, że sporo było w polskiej ekipie olimpijskiej nieporozumień.

10. Medaliści z korzeniami

Na występ polskich hokeistów w IO czekamy od 1992 roku i pewnie jeszcze poczekamy, ale już dawno w turniej nie przyniósł nam tylu emocji. Przede wszystkim ze względu na zawodników polskiego pochodzenia. James Wisniewski i Ryan Zapolski reprezentowali USA, ale nie zdobyli medalu. Tymczasem w półfinale zmierzyli się urodzony w Zabrzu Wojtek Wolski, w barwach reprezentacji Kanady, a także Matthias Plachta. Urodzony we Freiburgu reprezentant Niemiec, syn Jacka Płachty, byłego reprezentanta i selekcjonera naszej drużyny narodowej. I to on cieszył się z awansu do finału, strzelając Kanadyjczykom gola. Ostatecznie obaj hokeiści zakończyli rywalizację w medalami, co z pewnością kibice hokeja w Polsce zapamiętają na długo.