Sukces, o którym powinno być głośno

Do minionej soboty do pełni szczęścia – oprócz bogatego sponsora, który dałby dodatkowy impuls rozwojowy, i generalnie solidnego zaplecza finansowego – brakowało jedynie wyniku sportowego na arenie międzynarodowej. W Lizbonie, gdzie rozgrywany był turniej Socca World Cup biało-czerwoni prowadzeni przez trenera Klaudiusza Hirscha w pokonanym polu, już w fazie pucharowej, zostawili kolejno Chorwację, Anglię i Portugalię. A przegrali – i to dość nieoczekiwanie dla wszystkich – dopiero wielki finał z Niemcami.

Wbrew stwierdzeniu Linekera

– Gdybyś ktoś przed wylotem do Portugalii powiedział, że wywalczymy wicemistrzostwo, to bralibyśmy w ciemno. Po finale pozostał jednak niedosyt. Bo w przekroju całego turnieju na pewno byliśmy drużyną lepszą od Niemców – spokojnie powód swoich mieszanych odczuć podał kapitan naszej drużyny, Bartłomiej Dębicki. – Niby po stwierdzeniu Gary’ego Linekera powszechnie się utarło, że wszyscy grają w piłkę, a na koniec i tak wygrywają Niemcy, ale my naprawdę mieliśmy niewyobrażalnego pecha w finale. Mimo to sukces, który osiągnęliśmy jest ogromny. Dlatego gratuluję wszystkim kolegom i całemu sztabowi.

Wynik pokazuje, że była to najlepsza reprezentacja Polski w historii. Wcześniej co prawda pechowo odpadaliśmy w ćwierćfinałach mistrzostw Europy, w tym dwukrotnie po seriach rzutów karnych, ale czegoś ewidentnie brakowało. Teraz debiutanci doskonale wkomponowali się w zespół, mieliśmy bardzo wyrównany skład, co przełożyło się na naprawdę wielką siłę.

– Podobno na poważnych turniejach każdemu zespołowi zdarza się słabszy mecz. Tymczasem w mistrzostwach w Lizbonie my nie rozegraliśmy takiego żadnego. Zdarzył się tylko jeden ze słabszą skutecznością, właśnie w finale. Właśnie to zaważyło o rozdziale złotych medali, że nie wykorzystaliśmy sytuacji strzeleckich, które wypracowaliśmy – także z wyraźną nutką żalu dodał selekcjoner biało-czerwonych.

– Finał nie był ładnym meczem, przez Niemców, którzy grali w sposób zachowawczy i wyrachowany, prezentowali w zasadzie antyfutbol. Zabrakło otwarcia wyniku z naszej strony, i o to zawodnicy mieli największe pretensje siebie – że nie umieliśmy wykorzystać w finale żadnej z kilku okazji. Mniejsze o to, że nie przerwali bramkowej akcji rywali, choć po spotkaniu nie mieli już wątpliwości, iż trzeba było faulować rozpędzającego się przeciwnika.

Chciał pójść w ślady… Lahma

Liga organizowana przez playarena.pl rozgrywana jest w każdym większym mieście w Polsce (w sumie w aż 49!), na półfinały mistrzostw Polski przyjeżdża co roku 160 najlepszych zespołów. Mini futbol ma także swój Puchar Polski, którego sponsorem jest Fortuna. Ruch jest prężny, nasza federacja liczy się w międzynarodowych gremiach. Jej prezes Wojciech Dudek zasiada w ścisłym kierownictwie International Socca Federation, której jest zresztą współzałożycielem. Prym w tej niedawno założonej organizacji wiodą Anglicy, zaś finanse na globalny rozwój – łożą biznesmeni z Pakistanu.

Szkoda przy tym tylko, że playarena.pl nigdy nie była poważnie potraktowana przez PZPN, ani przez Ministerstwo Sportu. W kooperacji z tymi podmiotami o wiele łatwiej byłoby bowiem przebić się do dużych mediów, a zatem także do świadomości rodaków. A co za tym idzie – sponsorów. Dyscyplina jest w pełni amatorska, tyle że udział reprezentacji w finałach mistrzostw świata, a także przeprowadzenie krajowego czempionatu na masową skalę – kosztuje. I to słono.

– Czy tytuł wicemistrza świata coś zmieni w naszym życiu? Przekonamy się, kiedy wrócimy do kraju. Na razie mamy wielką satysfakcję. I wiemy, że obraliśmy w rozgrywkach playareny.pl dobrą drogę. Mam wielką nadzieję, że o naszym sukcesie zrobi się głośno w Polsce, i dyscyplina zostanie rozpropagowana – stwierdził kapitan reprezentacji.

– Jeżeli zdrowie pozwoli to zamierzam nadal grać w kadrze, choć po wywalczeniu tytułu mistrza świata – pewnie, niczym Philipp Lahm, pożegnałbym się już z reprezentacją Polski. Byłby to przecież najlepszy moment na odejście w chwale. Na co dzień pracuję w firmie dystrybuującej części do maszyn rolniczych i gram w Mazurze Gostynin na poziomie czwartej ligi, co również przygotowuje mnie do rozgrywek pod szyldem playarena.pl. Prawda jest po prostu taka, że kocham piłkę. W przeciwnym razie, już dawno buty rzuciłbym w kąt.

To musi być punkt zwrotny!

– Jestem przekonany, że to musi być taki punkt, od którego odbijemy się jako cała dyscyplina. Mistrzostwa w Lizbonie pokazały, że mini futbol ma ogromny potencjał, zainteresowanie turniejem było w Polsce bardzo duże, słupki oglądalności wyglądały podobno rewelacyjnie. Na dodatek dostałem wiele sygnałów, że gra szóstek po prostu spodobała się ludziom. Czemu zresztą się nie dziwię, bo to nie tylko bardzo dynamiczna, ale i efektowna odmiana futbolu. Dlatego nie mam wątpliwości, że po wywalczeniu tytułu mistrza świata powinno nastąpić zupełnie nowe otwarcie, szczególnie dla reprezentacji Polski. Pod względem medialnym, a w ślad za tym także finansowo-organizacyjnym – zakończył trener Hirsch.

– Dziękuję zawodnikom, bo wykonali kawał naprawdę świetnej roboty. Nie mieliśmy wielu konsultacji, a zagraliśmy w Portugalii z wielką świadomością. Polscy piłkarze pokazali, że mogą grać bez kompleksów i są w stanie zdominować każdego przeciwnika. Widać było w drużynie chemię, pozytywną energię, wzajemne wsparcie. To przełożyło się na sukces. Za to całemu zespołowi należy się, bez cienia przesady, wielkie uznanie.

 

Wszyscy posrebrzeni

Bartłomiej Dębicki – tylko on zasłużył na tytuł MVP turnieju w Portugalii, ale organizatorzy z przyczyn wyłącznie politycznych wręczyli tę nagrodę Niemcowi, który zdobył gola w finale. Bartek to klasa światowa, taki Robert Lewandowski naszej dyscypliny.

Norbert Jendruczek i Mateusz Łysik – miałem na turnieju dwóch świetnych bramkarzy, którzy świetnie się uzupełniali. Łysik jest lewonożny, Jendruczek prawonożny, co dawało duży komfort w doborze taktyki. Wielokrotnie wpuszczałem na boisko Norbiego, żeby zaskoczyć przeciwnika – atakował przecież z innego sektora boiska. I nawet w finale był bliski zdobycia gola. Mateusz bronił nieco więcej, ale dla obu mistrzostwa były równie udane.

Adrian Citko i Marcin Grzywa – dzięki temu duetowi zespół miał fajną równowagę. Nie byli może wiodącymi zawodnikami, ale niezwykle skrupulatnie wypełnili taktyczne zadania. Zwłaszcza te mniej efektowne.

Tomasz Golatowski – to nasza skała, od niego zawsze odbijają się wszyscy rywale. W Portugalii grał po prostu na swoim poziomie.

Mariusz Milewski – zanotował świetny występ. Boiskowe doświadczenie i spokój na boisku przełożyły się na kluczowe podania. To wzór zawodnika obwodowego grającego bez spoglądania na piłkę, cały czas z podniesioną głową. W Portugalii dopiero zadebiutował w reprezentacji, ale lepiej późno niż wcale, bo młodzi mieli od kogo się uczyć.

Mateusz Lisowski – jest młody, ma ogromny potencjał, więc na pewno bardzo dużo podpatrzył u Milesa. Nie grał wiele, ale to inteligentny chłopak, więc na pewno wiele skorzystał.

Mateusz Gliński – z roku na rok gra dojrzalej, nie można oceniać jego występu w Portugalii jedynie poprzez pryzmat błędu popełnionego w finale przeciw Niemcom. Bo jego występ był bardzo dobry. Już za rok ma szansę być takim profesorem jak Miles

Krzysztof Elsner – bez optymalnej formy w Portugalii, bo jest świeżo po kontuzji, i tylko dlatego w finale, zamiast do siatki, trafił w słupek. W kluczowym momentach, zwłaszcza ćwierćfinału i półfinału, jego zagrania były jednak bezcenne.

Ariel Mnochy – turniej zdecydowanie na plus. Świetny w fazie grupowej, gdy zaczęły się puchary – miał mniej sytuacji, piłka już tak często go wtedy nie szukała.

Wojciech Springer i Marcin Rosiński – debiutanci z ataku świetnie wprowadzili się do drużyny, obaj zanotowali ważne trafienia i asysty. Obaj są zawodnikami, od których w kolejnych latach powinno rozpoczynać się ustalanie składu.

Rafał Chorąży – miał trudniejszą rolę, był zadaniowcem, dlatego nie grał wiele. Nie jest nominalnym pivotem, na co dzień był obrońcą. Dlatego ma duże rezerwy jeśli idzie o grę bez piłki. Jeśli poprawi ten element, powinien być groźny.

W Portugali nie zagrał Paweł Grzywa, bramkarz. To nasz 15 zawodnik, miał być w Lizbonie. I byłby, gdyby tuż przed turniejem nie zerwał więzadeł krzyżowych.

Tytaniczną robotę wykonał sztab. Menedżer kadry Miłosz Karski, kierownik zespołu Łukasz Zajm i fizjoterapeutka Karolina Cieślik są niewidoczni, ale nie byłoby żadnej szansy awansować tak daleko bez nich.