Świętochłowiczanin w drodze do elity

Byli reprezentanci Polski, osoby mające za sobą lata gry w ekstraklasie czy trenerzy legitymujący się już samodzielnymi awansami na szczebel centralny, a wśród nich – 29-latek ze Świętochłowic. Dawid Szulczek jest najmłodszym uczestnikiem tegorocznej edycji kursu UEFA Pro, odbywającego się w Szkole Trenerów PZPN w Białej Podlaskiej, którego ukończenie jest równoznaczne ze znalezieniem się w elitarnym gronie szkoleniowców uprawnionych do prowadzenia zespołu w trzech najwyższych ligach.

– Wiem, że miałem bardzo dużo szczęścia. Trafiałem w życiu na dobre kluby i ludzi chcących dzielić się wiedzą. Nie chodzi tylko o pierwszych trenerów, ale i członków sztabu. Zrobię wszystko, by zdać pozytywnie egzamin i swoją postawą w trakcie kursu oraz pracą po nim sprawić, że nikt w Szkole Trenerów nie będzie takiej decyzji żałował – mówi Szulczek.

Praca za paliwo

Niejeden bardziej doświadczony od niego trener aplikuje na każdy kolejny kurs, zdaje egzamin wstępny, ale ostatecznie miejsca w Białej Podlaskiej nie uzyskuje. Dlatego na naszego rozmówcę mogą patrzeć wręcz z zazdrością. On stawia sprawę jasno.

– Gdybym sam był w takiej sytuacji, będąc już po czterdziestce, pewnie miałbym poczucie pewnej niesprawiedliwości. Szkoda, że w jednym czasie na kursie nie może być 50 trenerów, a tylko 24. Jestem bardzo wdzięczny, że tak to się potoczyło. Gotowego przepisu nie ma, dlatego nie powiem, że jeśli ktoś będzie pracowity, poświęcać będzie większość doby na pracę, na czytanie fachowej literatury, to nagle w jego życiu wszystko świetnie się potoczy. Wiem, że tak nie jest. Wielu ludzi dysponuje wiedzą, bardzo ciężko walczy w tym zawodzie o swoje, stara się rozwijać, jeździć na staże czy szkolenia, ale nie ma tyle szczęścia, nie trafia do takich klubów i na takich ludzi, co ja – podkreśla Szulczek.

W seniorskiej piłce przepracował nieco ponad sześć sezonów. Górnik Wesoła, Rozwój Katowice, Wigry Suwałki, Stal Mielec – w sztabach tych zespołów pełnił funkcję asystenta czy drugiego trenera. W Rozwoju przez jeden sezon prowadził też rezerwy, występujące wówczas w „okręgówce”. Na tym poziomie zakończył zresztą swoją zawodniczą przygodę. Miał wtedy 23 lata, trenował już w Śląsku Świętochłowice dzieci. Uznał, że im wcześniej poświęci się roli szkoleniowca, tym lepiej. Podczas studiów na katowickiej AWF siedział w jednej ławce z Adrianem Siemieńcem, dzisiejszym asystentem Ireneusza Mamrota w Jagiellonii Białystok. Siemieniec pracował wtedy w Rozwoju i znał się z Sebastianem Goldą, kompletującym sztab w Wesołej. Od słowa do słowa…

– Byłem wpisywany do protokołu na trzecioligowe mecze, ale pracowałem w Górniku bez umowy, trener Golda z własnych pieniędzy pokrywał mi koszty paliwa. Cieszyłem się, że mogę pracować z seniorami, rozwijać się w tym kierunku. Traktowałem to, jak kolejne zajęcia na uczelni. Po sezonie znalazłem się w Rozwoju, z którym awansowaliśmy do pierwszej ligi. To było coś wyjątkowego, bo nie byliśmy w stu procentach profesjonalnym klubem. Część zawodników pracowała, my w sztabie też mieliśmy inne zajęcia, z których się utrzymywaliśmy. Tam złapałem bakcyla, poczułem radość z tej pracy. W jednym czasie trafiły tam na siebie osoby z wiedzą, chęcią zrobienia kroku do przodu. Trenerzy Brehmer czy Smyła, ich asystenci Adrian Siemieniec czy Tomek Stranc są dziś w ekstraklasie. Jeden drugiego ciągnął w górę – wspomina nasz rozmówca.

Miał przejąć Stal

Przyznaje, że nie sprawdzał, ilu w przeszłości bywało młodszych od niego uczestników kursu na licencję UEFA Pro.

– Wiem, że Artur Skowronek też był przed trzydziestką – zaznacza. To dla niego o tyle szczególna postać, że jako jego asystent przepracował ponad dwa sezony. Byli razem w klubach pierwszoligowych: Wigrach Suwałki i Stali Mielec.

– Gdy trener Skowronek dostał pracę w Wigrach, skontaktował się ze mną. Mówił, że bywał na Rozwoju, pytał o mnie w środowisku i stwierdził, że fajnie byłoby spróbować współpracy – mówi Szulczek. Ta współpraca dobiegła końca niedawno, wraz z odejściem z Mielca, dlatego zaczął się dla niego pierwszy w trenerskim życiu okres bezrobocia. Choć… wydawało się, że może się to potoczyć całkiem odwrotnie. Mówiło się wręcz, że znajduje się w gronie kandydatów na pierwszego trenera Wigier i Stali!

– Trener Skowronek miał odejść do ekstraklasy i była opcja, bym został w Mielcu jako pierwszy trener. Wyszło inaczej, nie ma czego rozpamiętywać. Wigry? Może jeszcze kiedyś przyjdzie taki czas, że wrócę do Suwałk, utrzymuję kontakt z ludźmi z klubu. Samodzielna praca w pierwszej lidze nie jest czymś, co mnie przeraża i przyprawia o drżenie rąk.

Potraktowałbym to po prostu jako zmianę funkcji w sztabie – uśmiecha się.
Kontrakt ze Stalą rozwiązał w ubiegłym tygodniu, choć wcale nie musiał.

– Zarząd – po zatrudnieniu trenera Marca – chciał, żebym został. Uważam, że podjąłem uczciwą decyzję o rozwiązaniu umowy, mimo że dobrze mi się w Mielcu pracowało – podkreśla Dawid Szulczek. Znajdował się też w notesach osób szukających latem trenera do trzecoligowego Ruchu Chorzów.

– Docierały do mnie tylko plotki, z nikim o konkretach nie rozmawiałem. Fajnie byłoby kiedyś pracować w Ruchu. Dobrze życzę temu klubowi, jestem jego wychowankiem i pochodzę z miasta, w którym mu się kibicuje – przyznaje.

Wiek nigdy nie był dla niego tematem do rozmowy, choć w szatniach zespołów, z którymi pracował, nie brakowało starszych zawodników.

– Bo to nie kwestia wieku, a pierwszego wrażenia; tych kilku dni od momentu trafienia w nowe otoczenie. Nieważne, czy to Rozwój, Wigry czy Stal. Bardzo istotna jest pierwsza analiza, pierwszy trening, pierwsza indywidualna rozmowa z zawodnikiem. Piłkarze są dziś tak świadomi, że bardzo szybko stwierdzą, kto co potrafi. Nie patrzą wtedy na to, czy dany trener rozegrał 300 meczów w lidze, tylko czy jest ich w stanie czegoś nowego nauczyć – tłumaczy 29-latek.

Najważniejszy jest klimat

Skoro dostał się na kurs UEFA Pro, może stawiać sobie coraz ambitniejsze cele i samemu od siebie wymagać, by nie zaprzepaścić danej od losu szansy. – Oczywiście, że fajnie byłoby w przyszłości pracować jako pierwszy trener z drużyną z ekstraklasy, ale to samo w sobie nie jest moim celem. Jeśli moje życie potoczy się tak, że przez najbliższe lata jeszcze będę asystentem, to przyjmę to. Po prostu cieszę się, gdy mogę pracować przy piłce, w dobrym środowisku, z ludźmi chcącymi się rozwijać i czerpiącymi z tego przyjemność. Sądzę, że są ludzie, którzy męczą się w ekstraklasie, a są i tacy, którzy spełniają się i czują szczęście w czwartej lidze. Lubię ten klimat pracy, która przynosi efekty. Była radość, gdy kilku chłopaków trafiło z Wigier do ekstraklasy. I sobie w niej poradziło! Radecki, Gąska, Klimala, Spychała, Sokołowski… „Sokół” gra w środku pola, na pozycji, którą trudno zauważyć. Był zawodnikiem Olimpii Elbląg, która rywalizowała z Rozwojem, dlatego kojarzyłem go i cieszę się, że miałem swój udział w tym, iż znalazł się w Suwałkach. Potem odszedł do Piasta i dziś jest mistrzem Polski – opowiada Dawid Szulczek.

Choć jest bez klubu, w domu nie wysiedzi. Zaplanował już dwa staże, a załatwia jeszcze trzeci.

– Dla mnie to nie problem, gdy trzeba pracować po 12 godzin dziennie. Po prostu cieszę się, mogąc robić coś, co sprawia mi przyjemność – i jeszcze na tym zarabiać. W przerwach między sezonami zawsze staram się polecieć gdzieś z żoną na tydzień, ale w trakcie takiego tygodnia… już po czterech dniach mnie nosi. No bo skoro coś daje ci radość, to nie potrzebujesz od tego wielkiego odpoczynku – mówi świętochłowiczanin.

Na zdjęciu: Są ludzie, którzy męczą się w ekstraklasie, a są i tacy, którzy spełniają się i czują szczęście w czwartej lidze – dla Dawida Szulczka liczy się klimat pracy, a nie szczebel rozgrywkowy.