Szczęśliwy Klaf

Pod względem finansowym sezon został bezpowrotnie stracony, ale jakież ma to znaczenie, skoro przy Łazienkowskiej finalnie świętowano piąty na przestrzeni ostatnich sześciu lat mistrzowski tytuł, a w międzyczasie zdobyto jeszcze Puchar Polski?

To miał być najbardziej polski okres w najnowszej historii Legii. Przed rozpoczęciem sezonu ówczesny trener Jacek Magiera na listę życzeń wpisał głównie naszych rodaków. W pierwszej kolejności chciał wzmocnić atak – Arturem Sobiechem lub opcjonalnie Mariuszem Stępińskim. Druga linia także miała zostać spolonizowana – przez Adriana Mierzejewskiego, Rafała Wolskiego oraz Jakuba Żubrowskiego, oczywiście obok Krzysztofa Mączyńskiego. Ostatecznie na Łazienkowską z tego grona trafił jedynie były wiślak (za 400 tysięcy euro), a bohaterem drugiego i ostatniego gotówkowego transferu (za 0,5 mln euro) został Armando Sadiku. Do tego doszedł brak zgłoszenia Jarosława Niezgody do decydujących rund w eliminacjach europejskich pucharów, choć de facto najlepszy – jak się później okazało – snajper Legii zdążył się wykurować i powinien być do dyspozycji szkoleniowca, i nieszczęście stało się faktem.

Na debecie

Zabrakło miejsca w grupie Ligi Europy, a wpływy z udziału w tej fazie rozgrywek pocieszenia (ponad 20 milionów złotych) zawsze stanowią podstawę przy budowaniu budżetu klubu z Łazienkowskiej. Zatem pojawił się też ogromny debet w kasie. Na dodatek – nowy właściciel 100-procentowego pakietu akcji Dariusz Mioduski – w pierwszej kolejności rozliczył się z dotychczasowymi mniejszościowymi udziałowcami (co kosztowało go sporo ponad 35 milionów złotych) i nie był w stanie od razu zasypać powstałej dziury. Pod względem finansowym sezon został więc bezpowrotnie stracony. Natomiast sportowo mistrzów Polski miał uratować Romeo Jozak. Chorwat dostał duży kredyt zaufania i 10 transferów w zimowym okienku – w większości zawodników wycenianych przez specjalistyczny portal transfermarkt.de na co najmniej milion euro, choć nie zabrakło także dwukrotnie droższych, z Domagojem Antoliciem na czele. Zważywszy na znikome doświadczenie tego – wybitnego podobno – teoretyka, trudno się jednak dziwić, że sześć kolejek przed końcem Mioduski musiał po raz kolejny gasić pożar.

Postawił na Deana Klafuricia, który – choć znacząco nie odmienił gry Legii – w ośmiu spotkaniach (ligowych i pucharowych) siedem razy wygrał i tylko raz zremisował. Dotychczasowy asystent Jozaka miał wielki fart – choć na przykład Wisła Płock była lepsza przez całe spotkanie i na koniec grała w przewadze – podarowała drużynie Klafa aż trzy gole. 45-letniemu Deanowi trzeba jednak oddać także, że przywrócił chemię w szatni i skutecznie rotował składem, wykorzystując na finiszu aż 20 zawodników. A właśnie szeroką i wyrównaną kadrę od początku roku Mioduski uważał za największy atut stołecznej ekipy, którego jednak poprzednik Klafuricia nie umiał wykorzystywać.

Od Jędzy do… optymizmu

Choć pierwotne założenia były zupełnie odmienne, po tytuł i Puchar Polski – pod wodzą trzeciego trenera w sezonie – sięgnęła międzynarodówka. Skorzystał na tym… Artur Jędrzejczyk, który mimo posiadania najwyższego kontraktu w klubie i długotrwałego leczenia, przestał być już wypychany z Legii. Po zakończeniu sezonu prezes Mioduski oświadczył że oczekuje od „Jędzy”, aby był jednym z liderów; w szatni i na boisku. A o odejściu doświadczonego obrońcy będzie mógł rozmawiać ewentualnie wtedy, gdy Artur sam o to poprosi. Właściciel Legii najwyraźniej chce zatem, aby ktoś z polskiego obozu trzymał, obok Miro Radovicia, szatnię, albo… nauczył się dyplomacji. Nie można też wykluczyć, że przyzwyczaił się do wypłacania kontraktu sięgającego 800 tysięcy euro rocznie reprezentantowi Polski.

Pod względem sportowym – w kraju – sezon został uratowany, a po wakacjach Legia może grać tylko lepiej; gorzej i słabszym stylu już przecież się nie da. Trudno zatem się dziwić, że 100-procentowemu udziałowcowi Legii w końcu udzielił się optymistyczny nastrój.

 

1. LEGIA WARSZAWA

STRZELCY (55)*: 13 – Niezgoda; 9 – Hamalainen; 7 – Kucharczyk; 4 – Szymański; 3 – Guilherme,; 2 – Cafu, Moulin, Pasquato, Radović, Sadiku; 1 – Antolić, Broź, Dąbrowski, Mączyński, Nagy, Remy, Veszović; samobójcza – Dwali (Pogoń).
* Wyjazdowym mecz z Lechem Poznań, przerwany przy stanie 2:0 dla warszawian, został zweryfikowany jako walkower na ich korzyść (3:0).

ZŁOTE BUTY
2327 pkt: Malarz 203, Hlouszek 163, Hamalainen 159, Pazdan 153, Kucharczyk 150, Niezgoda 144, Mączyński 114, Astiz 99, Broź 92, Moulin 92, Jędrzejczyk 87, Guilherme 76, Veszović 68, Remy 63, Szymański 61, Sadiku 60, Pasquato 59, Philipps 55, Antolić 54, Dąbrowski 47, Kopczyński 45, Nagy 40, Eduardo 36, Jodłowiec 35, Cafu 33, Szymański 33, Radović 32, Czerwiński 18, Pasquato 18, Hildeberto 12, Cierzniak 10, Chukwu 9, Szwoch 5, Mauricio 2, Iloski niesklas.

PLUS
Intuicja sternika
Obrona mistrzowskiego tytułu to ogromna zasługa prezesa Dariusza Mioduskiego. Gdyby w odpowiednim momencie nie zaryzykował i nie podjął decyzji o zmianie na stanowisku pierwszego trenera, dzisiaj świętowano by pewnie gdzieś poza Warszawą. Zmiana Romeo Jozaka na Deana Klafuricia okazała się strzałem w dziesiątkę.

MINUS
Weteran bez amunicji
Kiedy kontrakt przy Łazienkowskiej podpisywał Eduardo, wydawało się że to będzie drugi Danijel Ljuboja. Tymczasem 35-letni Brazylijczyk z chorwackim paszportem okazał się dużym rozczarowaniem. Pracował dla zespołu, ale do siatki nie trafił ani razu. Jeśli nie pożegna się z Legią już latem, to najpóźniej nastąpi to z końcem roku.