Szewczenko jak Lewandowski. Albo odwrotnie

 

We wrześniu 2001 roku, na Stadionie Śląskim w Chorzowie, stało się coś, na co czekaliśmy 16 długich lat. Prowadzona przez Jerzego Engela reprezentacja Polski, po zwycięstwie 3:0 nad Norwegią, awansowała do mistrzostw świata, które w roku następnym rozegrano – po raz pierwszy w historii – w Azji, czyli w Korei Południowej i Japonii.

„Biało-czerwoni”, do tego, aby zagwarantować sobie promocję na mundial, potrzebowali rozegrać osiem spotkań. Wygrana z Norwegią była szóstym zwycięstwem w ósmym kwalifikacyjnym spotkaniu.

Nasz zespół pozostawał bez porażki, ale to dość szybko się zmieniło. Kolejny mecz Polacy grali bowiem na Białorusi. I, trzeba przyznać, ich forma – która wynikała raczej z dość intensywnego świętowania awansu na mistrzostwa świata – nie była już tak spektakularna.

Cztery dni po awansie drużyna Jerzego Engela poległa w Mińsku z Białorusią sromotnie. Przegrała 1:4, a cztery gole zaaplikował nam niejaki Roman Wasiliuk. Mecz ten nie miał już jednak żadnego, dla losów awansu, znaczenia.

Tenor zrobił furorę

Trzy punkty sporo dawały jednak Białorusinom. Dziś może się to wydawać dziwne, bo reprezentacja tego kraju w eliminacjach najbliższego Euro wygrała tylko jeden mecz. Wówczas jednak zespół prowadzony przez trenera Eduarda Małofiejewa prezentował się bardzo dobrze i na kolejkę przed zakończeniem eliminacji zajmował trzecie miejsce w grupie.

Polski wyprzedzić nie mógł, ale tracił tylko punkt do zajmującej drugie miejsce w tabeli Ukrainy. Regulamin eliminacji był taki, że zwycięzcy każdej z dziewięciu grup eliminacyjnych uzyskiwali bezpośrednią promocję na mundial.

Najlepszy zespół z drugich miejsc – okazała się nim Irlandia – został oddelegowany do rozegrania barażu interkontynentalnego z Iranem, a osiem pozostałych zespołów miało spośród siebie, również w barażach, wyłonić czterech kolejnych finalistów ze „Starego kontynentu”. I właśnie w naszej grupie w grze o drugą lokatę pozostali Ukraińcy i Białorusini.

Ci drudzy grali na wyjeździe z Walią. Musieli wygrać i liczyć na naszą pomoc, bo „biało-czerwoni” kończyli kwalifikacyjną kampanię starciem z Ukrainą na Stadionie Śląskim.

To było słoneczne, październikowe, sobotnie popołudnie. Dlaczego tak wcześnie, bo pierwszy gwizdek zabrzmiał już o godz. 15.30? Otóż wszystkie mecze rozgrywano o tej samej porze, a poza naszym spotkaniem, a także starciem Białorusinów w Cardiff, w Erywaniu Norwedzy mierzyli się z Ormianami, choć mecz ten nie miał już najmniejszego znaczenia. Zanim szkocki arbiter, Hugh Dallas, który kilka miesięcy później poprowadzi niesławny mecz Polaków, już na mundialu, przeciwko Portugalii, rozpoczął chorzowski mecz doszło do historycznej chwili.

Otóż po raz pierwszy przed meczem reprezentacji Polski nasz narodowy hymn został odśpiewany, co ogromnie spodobało się kibicom. A brawurowym wykonaniem „Mazurka Dąbrowskiego” wsławił się tenor Marek Torzewski.

Gol nie do uznania

Spotkanie do najbardziej emocjonujących nie należało. Choć w Polakach była chęć i potrzeba zmazania plamy po wtopie w Mińsku, a Ukraińcy walczyli przecież o baraże. Już w pierwszej minucie Jerzy Dudek musiał interweniować w sytuacji „sam na sam” i stanął na wysokości zadania.

Pierwsze skrzypce w zespole rywala grał, rzecz jasna, Andrij Szewczenko. Wówczas już gracz AC Milanu wystąpił na nieco nietypowej dla siebie pozycji. Grał bowiem w środku pola i to od niego zaczynały się wszystkie akcje Ukraińców.

Nie był zatem mecz ten klasycznym pojedynkiem snajperów. O koronę króla strzelców naszej grupy eliminacyjnej, bo przed spotkaniem „Szewa” miał na swoim koncie osiem trafień. O jednego gola mniej strzelił we wcześniejszych meczach nasz Emmanuel Olisadebe. Który, pod koniec pierwszej połowy, zrównał się z ukraińskim piłkarzem.

Piłkę świetnie rozprowadził Marek Koźmiński, a „Oli” – prostym zwodem – poradził sobie z obrońcą rywala. Następnie lekki, subtelnym strzałem po ziemi dał prowadzenie naszej drużynie. Był to ósmy gol w tych eliminacjach piłkarza urodzonego w Nigerii. I, co ciekawe, przedostatni w jego reprezentacyjnej karierze.

Po przerwie Olisadebe mógł podwyższyć prowadzenie i swój strzelecki dorobek, ale mimo znakomitej sytuacji nie zrobił tego. Ukraińcy mieli problem, choć na początku drugiej odsłony nadeszła dla nich z Cardiff bardzo dobra wiadomość.

Walia objęła prowadzenie w meczu z Białorusią, a na dodatek w końcowej fazie spotkania na Stadionie Śląskim zespół prowadzony przez legendarnego Walerego Łobanowskiego zdołał wyrównać. Gol ten uznany jednak zostać nie powinien. Jerzy Dudek był ewidentnie faulowany chwilę przed tym, jak nie kto inny, tylko Szewczenko, z najbliższej odległości skierował piłkę do siatki.

Potrafią tylko najlepsi

Nic już się nie zmieniło. W Chorzowie remis utrzymał się do końca, podobnie, jak prowadzenie Walijczyków z Białorusinami i do barażów zakwalifikowała się Ukraina. My nie musieliśmy się tym przejmować, a nasz rywal – kilka dni później – nie miał szczęścia.

Wprawdzie reprezentacja Niemiec przechodziła wówczas spory kryzys, ale trudno jest sobie wyobrazić mundial bez „Nationalelf”. W pierwszym meczu, w obecności ponad 80 tysięcy kibiców na Stadionie Olimpijskim w Kijowie, Ukraina prowadziła nawet 1:0. Spotkanie skończyło się jednak remisem 1:1, a w rewanżu, w Dortmundzie, Niemcy nie mieli dla rywala litości. Wygrali 4:1 i mogli cieszyć się z awansu na azjatycki mundial.

Ukraińcy, a wśród nich Andrij Szewczenko, na swoją mundialową szansę musieli poczekać cztery lata. Wtedy, już bez barażów, awansowali na mundial w Niemczech i zaliczyli najlepszy, po dziś dzień, swój występ na wielkim turnieju. Dotarli aż do ćwierćfinału, gdzie ulegli późniejszemu mistrzowi świata, Włochom, 0:3.

„Szewa” był już wówczas wielką światową gwiazdą. Kimś w światowym futbolu takim, kim teraz jest Robert Lewandowski. W 2004 roku został uhonorowany „Złotą Piłką” France Football. I trochę szkoda, że obaj panowie, w związku z odwołaniem planowanego na dziś meczu towarzyskiego na Stadionie Śląskim pomiędzy Polską, a Ukrainą, nie będą mogli się spotkać. Szewczenko jest bowiem selekcjonerem Ukraińców.

– Robert Lewandowski wskoczył na najwyższy poziom. Strzela, jak szalony! Jest gwiazdą ligi, a Niemcy mają dziś drugą – po Anglikach – najlepszą ligę na świecie. On jest liderem nie tylko w klubie, ale również w reprezentacji.

Udźwignąć taką odpowiedzialność potrafią tylko najlepsi – powiedział niegdyś o naszym napastniku Andrij Szewczenko. Co ciekawe obu panów łączy nie tylko status mega gwiazdy futbolu. Zarówno w swoich ojczyznach, jak i w Europie.

Obaj rozegrali niemal identyczną liczbę gier dla swojej reprezentacji. „Lewy” ma ich na swoim koncie 112, a Szewczenko o jedną mniej. W ilości zdobytych goli, już zdecydowanie, prowadzi nasz napastnik. 61:48.

 

6 października 2001, eliminacje MŚ w Korei Południowej i Japonii 2002]
Chorzów, Stadion Śląski

Polska – Ukraina 1:1 (1:0)

1:0 – Olisadebe, 40 min, 1:1 – Szewczenko, 81 min.

Sędziował Hugh Dallas (Szkocja). Widzów 35000.

POLSKA: Dudek – Kłos, Hajto, Wałdoch, Mi. Żewłakow – Karwan, Świerczewski (77. J. Bąk), A. Bąk, Koźmiński (65. Krzynówek) – Olisadebe, Ma. Żewłakow (46. Kryszałowicz). Trener Jerzy ENGEL.

UKRAINA: Rewa – Łużnyj, Hołowko, Waszczuk (78. Fedorow), Niesmacznyj (84. Zadorożnyj) – Zubow, Popow, Szewczenko, Tymoszczuk – Melaszczenko (46. Szyszczenko), Worobiej. Trener Walerij ŁOBANOWSKI.
Żółte kartki: Tymoszczuk, Popow.

 

Na zdjęciu: Andrij Szewczenko strzelił bramkę na Stadionie Śląskim. W świadomości ukraińskich kibiców jest tym, kim dla nas Robert Lewandowski czy Zbigniew Boniek.