Szymon Lewicki: Na podwórku zawsze byłem van Nistelrooyem

Zacznijmy trochę prowokacyjnie: za Rakowem już niemal 2/3 sezonu, a Szymonowi Lewickiemu do średniej bramkowej z ostatnich sezonów w I lidze – 13 goli – brakuje całkiem sporo. Zaniepokojony?

Szymon LEWICKI: Nie, zupełnie nie. Ważniejsze, że drużyna ma pierwsze miejsce, ze sporą przewagą punktową nad resztą stawki. I to już wystarczy do stanu mojej satysfakcji.

No dobra; ale w klasyfikacji snajperów pierwszoligowych nazwisko „Lewicki” pojawiało się ostatnio na miejscu pierwszym bądź drugim. Dziś go tam próżno wypatrywać.

Szymon LEWICKI:  A jakoś sobie głowy tym specjalnie nie zaprzątam. Może dlatego, że wiem, czemu go tam nie ma. Nieskuteczny po prostu byłem tej jesieni.

Oszczędny pan w słowach na temat swej dyspozycji z minionych miesięcy. No to cofnijmy się o ładnych kilkanaście lat. Był wtedy pewien snajper rodem z Warszawy, co go to wszystkie (po)ważne kluby stołeczne przegapiły, a on gdzie indziej wyrósł na łowcę goli jak się patrzy. Słowem – jakby trochę… pańskie życie; zgodzi się pan z tym?

Szymon LEWICKI:  Jak widać, i mnie przegapiono. Choć był na styku wieku juniora i seniora bardzo krótki epizod- trzy dni, może tydzień – treningowy w Legii. Potrenowałem z pierwszym zespołem, w wewnętrznej gierce zagrałem w drugiej drużynie. Było bodaj 5:1, strzeliłem bodaj cztery gole i…

… i nie wystarczyło do angażu?

Szymon LEWICKI:  Wybrałem wtedy ofertę Świtu Nowy Dwór Mazowiecki.

Szymon Lewicki
Credit: Lukasz Laskowski / PressFocus

Poważnie?

Szymon LEWICKI:  Legia chciała, bym pojechał z nią na jeden i drugi obóz, i dopiero wówczas miała zapaść ostateczna decyzja w mojej sprawie. Ze Świtu – wtedy trzecioligowego, fakt – daleko było do piłkarskiej elity, ale ja miałem nadzieję, że – miast rzucać się na głęboką, a niepewną, wodę – do tego szczytu futbolowego będę się zbliżać małymi kroczkami.

No to – patrząc na te etapy pańskiej przygody z piłką – tak właśnie jest; tyle że trwa to już sporo lat. Nigdy pan później nie żałował, że nie zaryzykował tych obozów z Legią?

Szymon LEWICKI:  Szczerze? Nie. W ogóle już o tym nie myślę.

Zamiast Legii był Świt, a przed Świtem – warszawski Marymont. Czemu akurat ten klub?

Szymon LEWICKI:  Kolega mnie zaprowadził. Jakieś 15 lat miałem, prawie 16.

To gdzież się pan do tego momentu uchował ze swym snajperskim talentem?

Szymon LEWICKI:  Na podwórku i na szkolnym boisku. I to głównie w weekendy, bo na co dzień – chodząc do szkoły mistrzostwa sportowego – uprawiałem wyczynowo pływanie w Polonii Warszawa.

Z sukcesami?

Szymon LEWICKI:  Na miarę – o ile pamiętam – wicemistrzostwa Polski juniorów. W każdym razie parę medali się zdobyło.

Credit: Lukasz Sobala / Press Focus

Bartosz Kizierowski to najsłynniejszy sprinter-kraulista „Czarnych koszul”. Zdarzało się czasem podglądać mistrza?

Szymon LEWICKI:  Właściwie nie. Mieszkał już wtedy w USA, ledwie parę razy spotkaliśmy się na basenie, gdy wpadał do Polski – i na Konwiktorską na trening.

Skoro były sukcesy, czemu rzucił pan pływanie?

Szymon LEWICKI: Przeprowadziłem się z rodzicami, zmieniłem szkołę, miałem półroczny rozbrat z pływalnią i… przestałem widzieć sens powrotu do tej dyscypliny.

A ja myślałem, że po prostu zakochał się pan bardziej w futbolu.

Szymon LEWICKI:  Czy ja wiem? Pamiętam mistrzostwa świata w 1994 – pierwsze oglądane w telewizji. Miałem też trzy swoje ulubione kluby: Manchester United, Juventus i Real.

I jakichś konkretnych idoli, którzy wpłynęli na wybór pozycji na boisku?

Szymon LEWICKI:  Ruud van Nistelrooy, killer pola karnego. Na podwórku zawsze byłem van Nistelrooyem.

Wróćmy do pierwszych kroków na boisku – już w Marymoncie. Ten kolega, który pana wziął na pierwszy trening, to…

Szymon LEWICKI: … Łukasz Wolf. Też gra do dziś w piłkę. W IV lidze, w Górniku Piaski. Dziś mam do niego trochę dalej, ale kiedy grałem w Sosnowcu, bardzo często się odwiedzaliśmy. W każdym razie kontakt wciąż mamy.

A trener, który położył podwaliny pod dzisiejsze boiskowe osiągnięcia Szymona Lewickiego?

Szymon LEWICKI: Chyba Krzysztof Adamczyk, były legionista. Wziął mnie z juniorów do seniorów.

Ten warszawiak, o którego pytałem na wstępie, co to nigdy nie zagrał w ważnym stołecznym klubie, to oczywiście…

Szymon LEWICKI:  Robert Lewandowski.

No właśnie; trafiliście na siebie w którymś momencie?

Szymon LEWICKI:  Kiedy Świt grał ze Zniczem Pruszków. Czyli już w piłce seniorskiej.

Pan też był „Lewym” dla kolegów?

Szymon LEWICKI:  Tak. To najbardziej oczywiste skojarzenie z moim nazwiskiem. Ja zresztą jestem lewonożny, leworęczny, słowem: wszystko lewe (śmiech).

Ten późny początek piłkarskich treningów czasami się „kłania”? Ma pan wrażenie, że brakuje panu chwilami owych 5-6 lat zajęć z piłką w wieku dziecięcym?

Szymon LEWICKI:  Tak. Pewnych rzeczy, nad którymi pracuje się intensywnie w wieku trampkarza, później już nadrobić się nie da. Mnie „brakuje” na przykład… prawej nogi.

Ale parę bramek jednak pan nią zdobył?

Szymon LEWICKI:  Zdarza się, choć… omijam ją tak często, jak tylko się da. Ale pamiętam gola w barwach Zagłębia, w meczu w Tychach. Właśnie z prawej nogi, i to z 16 metrów.

Nie od samego początku w seniorskiej piłce był pan tak skuteczny jak w ostatnich kilku sezonach. Co się takiego zdarzyło, że nagle zaczął pan trafiać tak regularnie, niezależnie od szczebla, drużyny, rozgrywek?

Szymon LEWICKI:  Znalazłem swój styl gry, sposób poruszania się po boisku, ustawiania się na nim. No i odkryłem, że właśnie pole karne jest tą moją przestrzenią, w której czuję się znakomicie. To właśnie po tych przemyśleniach pojawiła się ta regularność.


Czyli nie żadna dieta-cud, albo genialny trener mentalny, którego rady „odblokowały” jakąś klapkę w pana głowie?

Szymon LEWICKI:  Nie. Żadnych nadprzyrodzonych zjawisk (śmiech).

A tak w ogóle to zawsze był pan napastnikiem, czy jednak – choćby z racji wzrostu – próbowano robić z pana na przykład stopera?

Szymon LEWICKI:  Miałem w Świcie Nowy Dwór, u trenera Grzegorza Zmitrowicza, epizody na lewej obronie. A u Libora Pali – na obu stronach pomocy.

Wrażenia?

Szymon LEWICKI:  Nie wybrzydzałem. Jako młody chłopak cieszyłem się, że mogę grać. Choć ta lewa obrona – dwa-trzy ligowe występy, i trochę więcej sparingów – to jednak ostatecznie okazała się pomyłką.

FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

A kto niby miał wtedy strzelać bramki, skoro „Lewego” zesłano do defensywy?

Szymon LEWICKI:  Był Darek Zjawiński na przykład, później pojawił się jeszcze Michał Kucharczyk. W ogóle ciekawe postaci miałem wokół siebie w szatni – choćby Adasia Gmitrzuk.

Latka płynęły, a pan ciągle pokutował gdzieś w III i II ligach. Kiedy pan sobie uświadomił, że stać pana jednak na grę przynajmniej w I lidze?

Szymon LEWICKI:  Epizodu w Dolcanie nie liczę – przyszedłem do Ząbek pod koniec okienka transferowego, więc czasu na wkomponowanie się było mało – zatem dopiero Zawisza Bydgoszcz dał mi tę świadomość. To tam debiutowałem na „poważniejszych” boiskach.

Zawisza akurat spadł z ekstraklasy, więc pewnie trochę stresu związanego z niepewnością: „Co to będzie?” się pojawiło u pana?

Szymon LEWICKI:  Nie. Przychodziłem tam przeszczęśliwy z faktu, że wreszcie się udało znaleźć w pierwszej lidze. Nie miałem wielkich oczekiwań; myśl była jedna: „Korzystaj, chłopie, z tej szansy”. No i wyszła z tego całkiem fajna przygoda.

Został pan królem strzelców ligi. Korona jest?

Szymon LEWICKI:  Tak. Papierowa – z Burger Kinga żona przyniosła (śmiech).

„Po drodze” zrobił pan licencjat z ekonomii – jest pan specem od nieruchomości. Wygląda na to, że godził się pan już z myślą, że z piłką może nie wyjść?

Szymon LEWICKI:  Chodziły takie myśli po głowie. Co prawda na każdym etapie dało się żyć z piłki, ale szkoły i nauki nie chciałem zarzucać.

W Rakowie pracuje pan z Markiem Papszunem, znanym panu już z Legionowa. To wtedy „zaiskrzyło”?

Szymon LEWICKI:  Owszem, choć… w innym znaczeniu. Wbrew pozorom bowiem, nasze kontakty wcale nie były usłane różami. Mieliśmy tam swoje przejścia, które sprawiły, że po pewnym czasie musieliśmy się rozstać.

To on pana pożegnał, czy raczej pan powiedział sobie: „Chłopie, zmywaj się, bo już nie wytrzymasz z tym gościem”?

Szymon LEWICKI:  Inicjatywa pożegnania chyba była dwustronna. Faktem jest, że mocno dawała mi się wtedy we znaki moja frustracja.

Brakiem gry?

Szymon LEWICKI:  Owszem. Ta frustracja czasem przekładała się na.. rozmowy – rzekłbym – nie na miejscu na linii trener – zawodnik.

banaś
Credit: Lukasz Sobala / Press Focus

Ale czas zagoił rany?

Szymon LEWICKI:  Na pewno wiele rzeczy sobie wyjaśniliśmy; zresztą jeszcze tam, w Legionowie, gdy już decyzja zapadła. Jak widać, po wielu latach zrozumienie i porozumienie jest dużo lepsze.

Częstochowa to fajne miejsce do życia?

Szymon LEWICKI:  Szczerze? Nie bardzo. Bielsko-Biała, Bydgoszcz, Katowice – jakoś łatwiej było mi się odnaleźć w każdym z tych miast.

No to mamy pasztet: podpisał pan z Rakowem dwuletni kontrakt!

Szymon LEWICKI:  Jakoś się przyzwyczaję. Zwłaszcza gdy będzie tu ekstraklasa.

A co panu pod Jasną Górą nie pasuje?

Szymon LEWICKI:  Mało miejsc, do których można wyjść, pospacerować, zabrać rodzinę, dać się psu wybiegać. Aleja, Jasna Góra, jedna galeria handlowa.

Tak w ogóle to – patrząc na kolejne kluby i częstotliwość ich zmian – można odnieść wrażenie, że mocno pana „życie goni”. Taki charakter, co to miejsca nigdzie zagrzać nie potrafi?

Szymon LEWICKI:  Miewałem czasami potrzebę popróbowania czegoś nowego. W Gdyni na przykład ją poczułem, po dwóch miesiącach pobytu w Arce. Może dlatego, że tam nie dostałem szansy, na którą bardzo liczyłem.

Szansy na ekstraklasę – uściślijmy. Dziś pan sobie wyobraża ten lipcowy dzień 2019, kiedy wreszcie – w barwach Rakowa – złapie pan tego swojego „ekstraklasowego króliczka”, co go pan tak goni od lat?

Szymon LEWICKI:  Nie nakręcam się. Tyle razy już miałem nadzieję – i wielką chęć – na ten debiut w elicie, że… już teraz nie kreślę żadnych planów. Będzie, co będzie. Jeśli się go doczekam, zwyczajnie dam z siebie wszystko.

Tak naprawdę wszystko zależy od pana. Może pan sobie sam tę ekstraklasę wyszarpać.

Szymon LEWICKI:  Już raz – w Sosnowcu – ją sobie wyszarpałem. I też nie było debiutu.

 

No właśnie. Pytano pana ostatnio w paru miejscach o całą prawdę o rozstaniu z Zagłębiem. I jej pan nie zdradził. Czemu?

Szymon LEWICKI:  Nie chcę już wracać do tego, komentować czegokolwiek. Jestem w dobrym dla siebie miejscu, więc… chyba po prostu tak miało być. Marzenie o ekstraklasie wciąż jest do zrealizowania.

Mimo trzydziestki na karku. Bo taki „Ecik” Janoszka zaczynał, gdy miał 32 lata.

Szymon LEWICKI:  Czyli można. Ze świeższych przykładów – Grzesiek Piechna albo Sylwek Patejuk, z którym grałem w Zawiszy. Więc jeszcze może udać się i mnie.

 

UWAGA, CZYTELNICY!

Z powodu trudności organizacyjnych jednego z dystrybutorów prasy dziennik „Sport” nie we wszystkich dotychczasowych punktach sprzedaży będzie dostępny. Za kłopoty – mamy nadzieję, że przejściowe – naszych Czytelników przepraszamy.

 

GDZIE MOŻNA KUPIĆ „SPORT”?

„Sport” w niezmienionym nakładzie będzie dostępny w dobrze rozwiniętej sieci sprzedaży Kolportera i Garmondu, w salonikach prasowych, między innymi na dworcach i stacjach benzynowych, w dużych centrach handlowych i sklepach.

 

Marek Papszun w rozmowie z Adamem Godlewskim