Szymon Marzec: Brakuje mi złota

Rozmowa z Szymonem Marcem, reprezentantem kraju i nowym napastnikiem GKS-u Tychy.


Propozycja tyskiego klubu była z tych nie do odrzucenia?
Szymon MARZEC: Na pewno była atrakcyjna, ale było wiele argumentów zarówno za, jak i przeciw. Przede wszystkim miałem ważny kontrakt z Lotosem PKH Gdańsk. To nie była pierwsza propozycja z GKS-u Tychy, bo przed poprzednim sezonem też rozmawiałem z działaczami tego klubu, ale postanowiliśmy ją przełożyć na ten rok. Chciałem wypełnić kontrakt w Gdańsku i pewnie by tak było, bo w tym mieście mam rodzinę, mieszkanie, zaś żona pracę, ale wybuchła pandemia i wiele się zmieniło. W Lotosie wszystko zaczęło się przeciągać i coraz bardziej zacząłem się zastanawiać nad propozycją z Tychów. Ostatecznie względy sportowe zadecydowały, że postanowiłem spróbować swoich sił w GKS-ie.

Poprzedni sezon, choć niedokończony był bodaj najlepszy w pana karierze?
Szymon MARZEC: Pod względem indywidualnym i zdobyczy punktowych rzeczywiście był najlepszy. Praca pod kierunkiem trenera Marka Ziętary, który obdarzył mnie zaufaniem przyniosła wymierne efekty, to sprawiło, że zadebiutowałem w reprezentacji, w której również miałem udany sezon.

Pan jest przykładem, że mozolną pracą można cierpliwie krok po kroku zmierzać do zespołu narodowego.
Szymon MARZEC: Moja przygoda z kadrą jest dość długa i chyba nietuzinkowa. Pierwsze powołanie do kadry seniorskiej otrzymałem od trenera Igora Zacharkina po pierwszym sezonie ligowym w Jastrzębiu w 2012 r. Podczas meczów sparingowych doznałem poważnej kontuzji, pęknięcia śledziony i kolejny sezon miałem z głowy. Potem trudno było mi się odbudować, ale o kadrze narodowej nie zapomniałem i w końcu udało mi się zrealizować swoje marzenia. Trochę to trwało (prawie 6 lat – przyp.red.), ale teraz mogę śmiało powiedzieć, że jestem pełnoprawnym kadry narodowej. Niech tak już zostanie.  

Może pan spokojnie już opowiedzieć o tym wypadku?
Szymon MARZEC: Najpierw graliśmy sparing w Trzyńcu, a potem wylecieliśmy na dwa mecze do Francji. W rewanżowym spotkaniu, zostałem przyciśnięty do bandy i otrzymałem cios z łokcia. Rywal trafił mnie wręcz idealnie, po tym ciosie zjechałem do boksu mocno oszołomiony. Zacisnąłem zęby i wróciłem do gry. Początkowo myślałem, że mam żebra pęknięte. Lot samolotem, do tej pory, wspominam jako jeden wielki koszmar, bo zwijałem się z bólu. Wylądowaliśmy na lotnisku w Katowicach i pojechaliśmy do szpitala. Po pierwszym badaniu okazało się, że żebra nie zostały naruszone. W kolejnym szpitalu badanie usg brzucha wykazały, że mam pękniętą śledzionę, a krew rozlała się po całym brzuchu. Gdyby działo się to kilka lat wcześniej, to pewnie śledziona byłaby wycinana. Jednak medycyna poczyniła postęp i byłem leczony zachowawczo. Leżałem dwa miesiące w szpitalu, krwiaki powoli się wchłaniały i do jastrzębskiego zespołu wróciłem pod koniec grudnia na turnieju Pucharu Polski. Nie grałem przez kilka miesięcy i trudno było mi się odnaleźć zarówno pod względem fizycznym, jak i psychicznym. W kolejnych sezonach już nie byłem sobą, bo gdzieś w podświadomości bałem się twardych starć przy bandzie. Mocno cierpiałem i przez długi czas nie mogłem przełamać tej bojaźni. Od jakiegoś czasu już wszystko jest w porządku i znów staram się walczyć na całego. W ostatnich sezonach w Gdańsku nie zagrałem tylko w jednym meczu w Krakowie, gram non-stop i to mnie cieszy.      

Trudno wyobrazić sobie naszą reprezentację bez pana; zadziornego i rozbijającego się przy bandach skrzydłowego.
Szymon MARZEC: W kadrze mamy niezwykle fajną ekipę zarówno na lodzie, jak i poza nim. Dobrze ze sobą współpracujemy i trener Tomasz Valtonen (rozmowa była prowadzona przed jego odejściem – przyp.red.) dobrze poukładał nas taktycznie i ostatni sukces w Kazachstanie to jego zasługa. Wszyscy dobrze czujemy się w reprezentacji. Ja mam w niej zupełnie inne zadania niż w klubie, to walka przy bandach oraz gra podczas osłabień. Dobrze się czuję w tej roli i chyba ostatnio nieźle z niej się wywiązywałem. Cieszę się, gdy od czasu do czasu udaje mi się strzelić gola lub zapisać asystę. 

Już raz pan zaliczył tour dookoła Śląska. Jak pan wspominam ten pierwszy pobyt w naszym regionie?
Szymon MARZEC: Po Szkole Mistrzostwa Sportowego znalazłem się w Jastrzębiu i dobrze wspominam trzy sezony w tej drużynie. Wraz z nią zdobyłem medale mistrzostw Polski oraz Puchar Polski. Ten czwarty był już mniej udany. Przeniosłem się do Opola, gdzie u trenera Jacka Szopińskiego mogłem grać w większym wymiarze czasowym. Wtedy była tam ciekawa drużyna z mocnymi obcokrajowcami i dobrze się w niej czułem. Jednak przyrzekłem działaczom z Gdańska, że jeżeli zespół wywalczy awans do esktraligi, to do niego wrócę. I tak też się stało. 

Przez okres letni będzie pan sam przygotowywał się do sezonu, bo kontrakt z GKS-em będzie obowiązywał od sierpnia. Dlaczego?
Szymon MARZEC: Ostatnie trzy lata tak się przygotowywałem z Jankiem Steberem (kapitan Automatyki – przyp.red.) oraz Adrianem Hofmanem, trenerem personalnym. Nie wiedziałem jak się potoczą rozmowy w Tychach, a sam uznałem, że trzeba rozpocząć pracę do sezonu. Działacze i trenerzy GKS-u nie robili żadnych przeszkód tylko przedstawili mi swoje plany. Mój urlop, w porównaniu z moimi nowymi kolegami, będzie nieco krótszy, ale to nie jest problem. Zresztą, mieliśmy tak dużo wolnego czasu, że każdy już tęskni za pracą. Na razie z żoną zostajemy w Gdańsku, ja przyjeżdżam do Tychów pod koniec lipca, zaś Weronika najprawdopodobniej przyjedzie we wrześniu lub październiku. Będzie miała bliżej do rodziców, bo pochodzi z Mysłowic.

Czego oczekuje pan po tym sezonie?
Szymon MARZEC: Sukcesów! Pragnę pomóc drużynie w obronie tytułu mistrzowskiego. Mam medale mistrzostw Polski, ale nie mam złota! A ponadto czekają nas występy w Lidze Mistrzów, mamy Superpuchar i Puchar Polski. Będzie wiele meczów o stawkę i chciałbym w nich pokazać się z jak najlepszej strony. Już nie mogę się doczekać, kiedy to wszystko ruszy!

Fot. Piotr Matusewicz/Pressfocus.pl