Remigiusz Szywacz: W Tychach nauczyłem się pokory

Z jakimi odczuciami czeka pan na mecz z GKS-em Tychy?
Remigiusz SZYWACZ: – Bardzo się cieszę. Mecze z GKS-em wywołują w moim ciele dodatkowe emocje. Sobota będzie dniem podwójnie szczególnym, bo nie dość, że zagram z moim byłym klubem, to jeszcze na stadionie, na którym się wychowałem. Jestem wychowankiem Wisły. Na Reymonta 22 występowałem w różnych okresach – w Młodej Ekstraklasie czy Centralnej Lidze Juniorów. Uzbierało się ze 30-40 meczów, w tym zwycięski finał mistrzostw Polski juniorów.

W Tychach grał pan w 2017 roku. Jak pan wspomina ten okres?
Remigiusz SZYWACZ: – Nie był najgorszy, ale też nie najlepszy. Nie traktuję go jako zmarnowany, ale mogłem wycisnąć coś więcej. Otrzymałem lekcję pokory. Trafiłem do GKS-u z drugoligowej Kotwicy Kołobrzeg. Sądziłem, że spokojnie wskoczę w pierwszoligowe buty i będę grał regularnie. Wyszło inaczej, zostałem sprowadzony na ziemię, to sporo mnie nauczyło.

Połowę 2-letniego kontraktu z GKS-em – bo cały miniony rok – spędził pan na wypożyczeniu w Stomilu Olsztyn. To mogło zmęczyć?
Remigiusz SZYWACZ: – Nie grałem w Tychach zbyt wiele. W Stomilu moim celem były jak najczęstsze występy, nie patrzyłem na to wypożyczenie przez pryzmat organizacji czy finansów. Decyzja była czysto piłkarska. Przyznam szczerze, że… jeszcze w pierwszych ośmiu kolejkach tego sezonu miałem cichą nadzieję, iż dzięki dobrej grze w Olsztynie zapracuję na nowy kontrakt z GKS-em. Gdy w meczu w Chojnicach złamałem nadgarstek, wiedziałem jednak, że nic z tego nie będzie. Najpierw byłem wyłączony z gry, potem przechodziłem rekonwalescencję, w międzyczasie zmienił się trener. Nowy szkoleniowiec na mnie nie postawił, szansę dostałem dopiero w ostatniej jesiennej kolejce z ŁKS-em. Gdy w grudniu wróciłem do Tychów, byłem przygotowany na to, że otrzymam informację, iż klub nie podpisze ze mną nowej umowy.

Długo zastanawiał się pan nad propozycją z Garbarni?
Remigiusz SZYWACZ: – Od razu z niej skorzystałem. Cieszę się, bo ostatnimi czasy wyjeżdżałem daleko, opuszczałem rodzinę i znajomych, a teraz gram w swoim rodzinnym mieście.

Bardzo zaskoczyła pana ubiegłotygodniowa wygrana Stomilu z GKS-em?
Remigiusz SZYWACZ: – Z pewnością. Poczułem jednak olsztyński klimat na własnej skórze. Tam zawsze było ciężko, dlatego pełen podziw dla tych chłopaków. Wiem, że w ich głowach nie istnieje słowo „niemożliwe”. Od kilku lat są skazywani na porażki, na spadek, a nadal funkcjonują w tym pierwszoligowym świecie. Byłem pewien, że w Olsztynie zbiorą się, wytrzymają presję i znajdzie się jakiś sponsor, co pozwoli dograć sezon do końca.

Sytuacja Garbarni jest trudna, na inaugurację wiosny ulegliście 0:3 ŁKS-owi. Co mówi ten wynik?
Remigiusz SZYWACZ: – Spośród wszystkich spotkań rozegranych przez Garbarnię w pierwszej lidze, to właśnie w Łodzi oddaliśmy najwięcej strzałów. Aż 19. Szkoda zmarnowanych na początku meczu sytuacji. Nie załamujemy się jednak. Wiemy, co chcemy grać. Każdy powtarza, że gramy odważnie, ofensywnie, wysokim pressingiem, dlatego nie boimy się. Zajmujemy ostatnie miejsce, ale nie traktujemy rywali z nadmiernym respektem. Walczymy, by się utrzymać.

Z kimś z Tychów jeszcze ma tam kontakt?
Remigiusz SZYWACZ: – Ta grupa dobrych znajomych się powiększyła, bo w Stomilu grałem z Arturem Siemaszką i Łukaszem Sołowiejem, którzy zimą przyszli do GKS-u. Często rozmawiamy z Mateuszem Grzybkiem, od czasu do czasu wymieniamy też telefony z Marcinem Biernatem.

Grzybek i Biernat nie przedłużyli jeszcze kontraktów z GKS-em. Coś im pan doradzał?
Remigiusz SZYWACZ: – Nie, nie. Broń Boże! Na ten temat nie rozmawialiśmy. Zresztą, byłem pewien, że negocjacje trwają i będą chcieli to uczynić.

 

Na zdjęciu: 23-letni Remigiusz Szywacz cieszy się na spotkanie ze swoją byłą drużyną.