Tajemnica miłości do Peszki

Po meczu ligowym Lecha Poznań z Lechią Gdańsk Marian Kmita, szef sportu w Polsacie, wypuścił w świat tweeta o następującej treści: „W piątek Sławomir Peszko wrócił do reprezentacji Polski po dziewięciomiesięcznej przerwie, a długo wyczekiwane powołanie „uczcił” koszmarnym występem przeciwko Lechowi Poznań(…)”. W szczegóły owego „koszmarnego występu” wchodzić już nie pora.

Ograniczmy się tylko do stwierdzenia, że Peszko zawalił ewidentnie dwie bramki, dając jednocześnie pretekst kibicom Lecha do składania piłkarzowi niewybrednych propozycji natury, hmm, wyskokowej. Co z kolei było pokłosiem równie niewybrednej audycji – takiej poniżej standardów dziennikarskich – w jakiejś nowej rozgłośni radiowej, w której piłkarz odegrał rolę główną. Nie do końca zresztą w pełni świadomie.

Starań Peszki, by znaleźć się w takiej akurat sytuacji, było w przeszłości więcej. Znalazły się w nich i procesy sądowe o zniesławienie, w których osobą pozwaną był Maciej Szczęsny, skądinąd ojciec kolegi Peszki z reprezentacji. Ale nie chodzi o to, by zagłębiać się w tej swoistej kulturze, w dużej zresztą części rodem z magla.

Dzisiaj chodzi raczej o wyrażenie zdziwienia, z jednoczesną próbą rozważenia, w jakiej właściwie roli Peszko znalazł się w kadrze, którą Adam Nawałka powołał na mecze z Nigerią i Koreą Płd., dając przez to do zrozumienia, że piłkarz ten liczy się w ostatecznej rozgrywce o miejsce w reprezentacji na mundial w Rosji.

Od pewnego czasu z nominacjami selekcjonera właściwie nikt nie dyskutuje. Są wyniki, nie ma zatem i publicznych obiekcji, a nieliczne, powątpiewające głosy, jak ten Mariana Kmity, przepadają gdzieś w gorączce oczekiwań na najbliższe mecze, czy – w dalszej perspektywie – na występ na mundialu. Nawałka zadecydował i koniec, i kropka, i amen.

Trener zresztą może się spokojnie wytłumaczyć deficytem skrzydłowych. Wciąż nie w pełni sił jest Jakub Błaszczykowski, ze skutkami kontuzji walczy Maciej Makuszewski, Kamil Grosicki od pewnego czasu jakiś taki niewyraźny… W sumie wielkiej konkurencji nie ma. Choć akurat taka argumentacja nie za bardzo do mnie przemawia.

Peszko ma 33 lata, długo go w kadrze nie było (w ogóle miał w niej sporo „przestojów”), w lidze, polskiej przecież, niespecjalnie wymagającej, kompletnie niczym się nie wyróżnia, jego drużyna – Lechia Gdańsk – dramatycznie dołuje, a rzeczony występ przeciwko Lechowi w Poznaniu jakby dopełniał tła. Trudno nie odnieść wrażenia, że na upartego w tej naszej lidze mogłaby się dla Peszki znaleźć rozsądna i bardziej przyszłościowa alternatywa.

To oczywiście odczucie od początku do końca subiektywne, oparte na powierzchownym oglądzie, bez znajomości tych niuansów, w których swobodnie porusza się Adam Nawałka. Ale nie odmówię sobie prawa do dopatrywania się drugiego dna, którym może być… przyjaźń Peszki z Robertem Lewandowskim.

Nikt nie będzie zaprzeczać, że kapitan reprezentacji ma bardzo dużo do powiedzenia i trudno wykluczyć, że to za jego podpowiedziami ukrywają się rozmaite decyzje, w tym również personalne. A kapitanowi – takiemu kapitanowi – trzeba czasem ulec. Chociażby w imię dbałości o te wartości, w których mieści się m.in. spokój w grupie.