Tajfun od morza

Arka już do przerwy wypracowała sobie pokaźną zaliczkę, której nie miała prawa roztrwonić.


Jeżeli nie wszyscy, to prawie wszyscy zastanawiali się, dlaczego mecz GKS-u 1962 Jastrzębie z Arką Gdynia odbył się bez udziału publiczności. Był tylko jeden powód, z powodu którego trybuny świeciły pustkami. Otóż na stadionie w Wodzisławiu Śląskim nie ma pełnego monitoringu (kamery nie obejmują całego obiektu i otoczenia), więc ze względów bezpieczeństwa kibice nie mogli zostać wpuszczeni na stadion przy ulicy Bogumińskiej.

Do piątkowej wizyty w Wodzisławiu Ślaskim Arka trzykrotnie zmagała się z GKS-em Jastrzębie na wyjeździe. W tych potyczkach ani razu gdynianom nie udało się zmusić bramkarzy jastrzębian (dwukrotnie Stanisława Sobalę i raz Jakuba Kafkę) do kapitulacji. 19 kwietnia 1986 roku na stadionie przy ulicy Kasztanowej (obecnie Kościelna) GKS pokonał gdynian 2:0 po bramkach Piotra Bukowca i Piotra Mandrysza, rok później (dokładnie 16 maja) na tym samym stadionie padł bezbramkowy remis, zaś 6 października 2007 roku na Stadionie Miejskim przy ulicy Harcerskiej jastrzębianie wygrali 2:0 po dwóch trafieniach Roberta Żbikowskiego.

Czwarte „podejście” Arki złamało tę tradycję – podopieczni trenera Ireneusza Mamrota dosłownie stłamsili rywala i nie pozostawili mu żadnych złudzeń, kto jest lepszy. Zresztą bagaż bramkowy jastrzębian mówi wszystko…

Po pierwszym, rozpoznawczym kwadransie, przewagę osiągnęli goście. Szalał zwłaszcza szybki jak błyskawica Kamil Mazek. W 18 minucie otrzymał on podanie od Marcusa Viniciusa, uderzył z dosyć ostrego kąta, lecz kapitan jastrzębian Mariusz Pawełek nie dał się zaskoczyć.

Riposta gospodarzy była natychmiastowa i 60 sekund później po dośrodkowaniu Daniela Ferugi z rzutu rożnego Adam Wolniewicz strzelił głową tuż obok słupka. Mimo tego sygnału ostrzegawczego gdynianie nie zwalniali tempa.

W 24 min. wszędobylski Mazek obsłużył Macieja Jankowskiego, ten strzelił bez przyjęcia i futbolówka poszybowała tuż nad poprzeczką. Dwie minuty później nie było już apelacji – z prawej strony precyzyjnie dośrodkował Arkadiusz Kasperkiewicz, a z 12 metrów głową uderzył Juliusz Letniowski.

Piłka po drodze odbiła się od jednego z rywali, co nie ułatwiło interwencji Pawełkowi. Potem katastrofalny błąd popełnił Wolniewicz, który podał piłkę stojącemu na 14. metrze Mazkowi, a ten precyzyjnym strzałem przy słupku podwyższył prowadzenie Arki.

W 39 minucie było już „posprzątane”. Z kornera zacentrował Szymon Drewniak, piłka została wybita na 25. metr, tam dopadł do niej Letniowski i posłał w samo „okienko” bramki GKS-u. W 43 min wynik mógł skorygować Daniel Rumin, który ruszył od połowy boiska, minął Adama Dancha, lecz strzelając w długi róg chybił celu.

Druga połowa nie mogła się gorzej rozpocząć dla podopiecznych Pawła Ściebury. W 46 minucie Feruga faulował przed polem karnym Mateusza Młyńskiego i arbiter podyktował rzut wolny dla Arki. Pomocnik GKS-u został upomniany żółtą kartką, a Drewniak uderzeniem z 23. metrów w samo „okienko” zdobył czwartego gola dla swojego zespołu.

W 61 minucie piłka po raz piąty zatrzepotała w siatce bramki gospodarzy, ale gol nie został uznany. Mazek uderzył lewą nogą z dystansu, lecz futbolówka odbiła się od Młyńskiego, który był na spalonym.


GKS 1962 Jastrzębie – Arka Gdynia 0:4 (0:3)

0:1 – Letniowski, 26 min (głową), 0:2 – Mazek, 29 min, 0:3 – Letniowski, 39 min, 0:4 – Drewniak, 48 min (wolny),

GKS 1962: Pawełek – Słodowy, Wolniewicz, Rutkowski, Zalewski – Feruga – Skórecki (76. Szczęch), Mróz, Jadach (60. Zejdler), Ali – Rumin (56. Szczepan). Trener Paweł ŚCIEBURA.

ARKA: Kajzer – Kasperkiewicz, Kwiecień (75. Deja), Danch, Marciniak – Letniowski (75. Ślesicki), Drewniak – Mazek (68. Żebrowski), Młyński, Marcus Vinicius (68. A. Siemaszko) – Jankowski (71. R. Wolsztyński). Trener Ireneusz MAMROT.

Sędziował Sylwester Rasmus (Kończewice). Mecz bez udziału publiczności. Żółte kartki: Feruga, Słodowy, Rutkowski.

Piłkarz meczu Juliusz LETNIOWSKI.


Na zdjęciu: Pomocnik Arki Juliusz Letniowski (przy piłce) dwukrotnie zaskoczył bramkarza GKS-u 1962 Jastrzębie, Mariusza Pawełka.

Fot. Łukasz Sobala/PressFocus