Podbeskidzie Bielsko-Biała – Skra Częstochowa. Tak się przegrywa

Zbyt pewni siebie bielszczanie musieli uznać wyższość Skry Częstochowa.


„Górale”, którzy wygrali trzy wcześniejsze spotkania, przystąpili do mecze ze Skrą z mocnym postanowieniem odniesienie kolejnego zwycięstwa. Zaczęli bardzo dynamicznie, bo od dwóch niezłych ataków, lecz jednak rywal był na to przygotowany. Mało tego. Skra zupełnie nie przestraszyła się faworyta i również próbowała atakować. Krzysztof Drzazga był pierwszym zawodnikiem w tym spotkaniu, który spróbował zdobyć bramkę. Jego próba była jednak fatalnie niecelna. W odpowiedzi Matveia Igonena próbował zaskoczyć Damian Hilbrycht. Wychowanek Rekordu Bielsko-Biała miał wielka ochotę na to, by strzelić gola na stadionie klubu, w którym niegdyś go nie chciano. W pierwszej próbie trafił jednak w boczną siatkę.

Co działo się później? Otóż oba zespoły starały się przejąć inicjatywę. O ile w przypadku Podbeskidzia, które grało u siebie, było to wręcz oczywiste, o tyle w wykonaniu zespołu z Częstochowy mogło znacznie zaskakiwać. Skra zupełnie nie wyglądała na drużynę, która przyjechała pod Klimczok tylko po to, by się położyć. Podopieczni Jakuba Dziółki byli zupełnie równorzędnym przeciwnikiem dla faworyzowanego rywala. Wprawdzie, co trzeba podkreślić, częściej przebywali w defensywie, ale szło im w tym elemencie gry całkiem przyzwoicie. Również dlatego, że „górale” grali tym razem zbyt czytelnie. W ubiegłą niedzielę Podbeskidzie, kiedy wygrało w Tychach 4:1, potrafiło momentami zrobić różnicę. W środę piłkarzom Mirosława Smyły ewidentnie brakowało kreatywności.

Mało tego. Pod koniec pierwszej połowy tylko Juliio Rodriguezowi zawdzięczają bielszczanie, że nie stracili gola. To właśnie hiszpański pomocnik w ostatniej chwili zablokował Kamila Lukoszka. Zawodnik ten zresztą sprawiał w środę bielszczanom więcej problemów. Bywał bardzo aktywny, a czasami przypominał „pershinga na wysokości lamperii”.

Skra dla Podbeskidzia nieprzyjemna była również po przerwie. Gracze zespołu z Częstochowy robili wszystko, by rywal nie przejął inicjatywy i zdecydowanie nie zaatakował. Po kwadransie gry w drugiej odsłonie spotkania trener Mirosław Smyła zdecydował się na zmiany, które… zupełnie nic nie dały. Naszym zdaniem zdjęcie z boiska Drzazgi (chyba, że w grę wchodził jakiś uraz) było błędem. Zawodnik ten bowiem, jako jeden z nielicznych, miał pomysł na rywala. A boisko opuścił już w 60. minucie spotkania. Kolejne próby Podbeskidzia przypominały bicie głową w mur. Aż wreszcie doczekali się „górale” kontry przeciwnika, którą zlekceważyli, bo Jakub Sangowski przegrał pojedynek z Matveiem Igonenem. Ale chwilę później ten sam zawodnik został sfaulowany w polu karnym przez Daniela Mikołajewskiego. Sędzia wskazał na 11 metr, a rzut karny pewnym strzałem na bramkę zamienił Adam Mesjasz. W ten sposób, na własne życzenie, Podbeskidzie przegrało mecz, którego przegrać nie powinno. Należy jednak oddać Skrze, że zaprezentowała się w Bielsku-Białej bardzo godnie i trzy punkty, które wywalczyła, należą się jej całkowicie.

Podbeskidzie Bielsko-Biała – Skra Częstochowa 0:1 (0:0)

0:1 – Mesjasz, 88 min (karny).

PODBESKIDZIE: Igonen – Bernard (70. Celtik), Mikołajewski, Rodriguez, Simonsen – Drzazga (61. Sitek), Jodłowiec, Polkowski (60. Misztal), Roman, Milaszius – Biliński. Trener Mirosław SMYŁA.

SKRA: Bursztyn – Brusiło, Szymańśki, Mesjasz, Czajka, Lukoszek (83. Winiarczyk) – Sajdak (68. Babiarz, Baranowicz (75. Michalski), Olejnik, Hilbrycht (67. Pyrdoł) – Kozłowski (83. Sangowski). Trener Jakub DZIÓŁKA.

Sędziował Piotr Urban (Warszawa). Widzów 3815. Żółte kartki: Misztal – Olejnik, Brusiło.

Piłkarz meczu – Adam MESJASZ.


Na zdjęciu: Skra Częstochowa niespodziewanie, ale zasłużenie wygrała w Bielsku-Białej.
Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus