Tak się tworzy historię! Znakomity występ polskich ciężarowców na mistrzostwach Europy

Gdy zapowiadaliśmy pierwszy w tym roku międzynarodowy sprawdzian, wyraziliśmy nadzieję, by przedświąteczny tydzień dla polskich ciężarów był wielki nie tylko z nazwy. Władze związku w swoich prognozach były ostrożne, ale liczyły, że biało-czerwonym uda się stanąć na podium.

Za ciosem

– Wszyscy są bardzo dobrze przygotowani i planują to potwierdzić na pomoście. Ich zadaniem będzie zaliczanie poszczególnych podejść, co powinno dać zadowalające wyniki. Miejmy nadzieję, że zostaną one okraszone medalami – mówił wiceprezes PZPC do spraw szkoleniowych, Bartłomiej Bonk, który towarzyszył obu kadrom na ostatnim zgrupowaniu we Władysławowie i pojechał z reprezentacją do stolicy Rumunii.

– Krążki będą, ale dziś nie jestem w stanie przewidzieć, z jakiego kruszcu. Dźwigałem ciężary, więc wiem, że tu – poza formą wypracowaną na treningach – decyduje jeszcze coś takiego, jak dyspozycja dnia i szczęście. Liczę, iż będzie ono przy nas, a mnie przyjdzie wręczać medale i gratulować naszym reprezentantom – podkreślał szef związku, Mariusz Jędra. Komu jak komu, ale jemu na sukcesie zależało najbardziej. – Dzięki osiągnięciom z zeszłego roku udało nam się podnieść i powoli wyjść z cienia. Teraz pasowałoby pójść za ciosem i potwierdzić, że na ciężary warto stawiać – dodawał wicemistrz świata z 1997 i wicemistrz Europy z 1999 roku.

Wiejak z małym brązem

Po złotym medalu Joanny Łochowskiej (UKS PC Zielona Góra) w kategorii 53 kg, srebrze Kacpra Kłosa (Tarpan Mrocza) w kategorii 85 kg i brązie Patrycji Piechowiak (Budowlani Nowy Tomyśl) w kategorii 69 kg, nasze apetyty jeszcze bardziej zostały rozbudzone, a startujący w Wielką Sobotę i w Wielkanoc reprezentanci Polski zadbali o to, by świąteczne jajeczko smakowało wybornie. Rozpoczęło się spokojnie, bo od małego brązu w rwaniu, który wywalczyła Małgorzata Wiejak.

Zawodniczka Zawiszy Bydgoszcz startowała w kategorii 75 kg, zdominowanej przez Lidię Valentin. Wielce utytułowana i nieskazitelnej urody Hiszpanka robiła ze sztangą co chciała. By obronić tytuł, naprawdę nie musiała się wysilać. Wiejak miała szansę na brąz w dwuboju i wszystko zależało od niej. 123 kg w podrzucie było w jej zasięgu, ale ponad jej siły. To sprawiło, że na swoje drugie podium ME będzie musiała jeszcze poczekać. – Cieszę się z rezultatu, całe serce zostawiłam na pomoście – powiedziała Wiejak.

To dopiero początek

Miłą niespodziankę sprawiła Kinga Kaczmarczyk, która wróciła z Bukaresztu z brązowym medalem. Walczyła o niego bardzo dzielnie, prezentując dobre technicznie i pewne dźwiganie. O tym, że w 21-letniej sztangistce drzemią spore możliwości, mogliśmy się przekonać już w zeszłym roku, kiedy zdobyła brąz na ME juniorek. – Spodziewałam się, że Kinia stanie na podium. To mądra i pracowita dziewczyna. Trzyma się z dala od głupot, nawet nie ma konta na Facebooku… – powiedziała Marieta Gotfryd, medalistka MŚ i ME, od lat towarzysząca Kaczmarczyk podczas treningów w Tytanie Oława, asystując Waldemarowi Ostapskiemu. To on zainwestował w Kingę, sfinansował jej operację i kształtuje na solidną sztangistkę w kategorii 90 kg. Na razie klasy europejskiej, a wkrótce może nawet światowej.

– Dźwigała spokojnie i pewnie, co dało medalowy efekt, a przy okazji ustanowiła rekord Polski w podrzucie, a w dwuboju go wyrównała. Czego chcieć więcej? – pytała Gotfryd. Ów rekord w podrzucie należał dotąd do wspomnianej Małgorzaty Wiejak i wynosił 124 kg. Od soboty ma go Kinga Kaczmarczyk, która z klatki piersiowej wybiła 129 kg i to w drugiej próbie. – W trzeciej atakowała 131 kg, co dałoby srebro, ale była już zbyt rozluźniona, bo medal i tak miała zapewniony. Cieszę się razem z nią i liczę na kolejne sukcesy – dodała Gotfryd, aktualna rekordzistka Polski w rwaniu (98 kg) w kategorii 58 kg.

Prezent od Boga

Przed laty utarło się powiedzenie, że w ciężarach wygrywa się podrzutem. Ta teoria ma potwierdzenie w praktyce i to w zasadzie na każdych zawodach. Łukasz Grela postanowił jej jednak zaprzeczyć. Słynący z kapitalnego rwania zawodnik, swego czasu na mistrzostwach Polski ograł w tym boju samego Adriana Zielińskiego, startował w kategorii 94 kg i przez pierwszy bój przeszedł śpiewająco, zaliczając kolejno 161, 165 i 169 kg. To dało mu mały brąz, ale – by utrzymać się na podium – musiał coś dołożyć w podrzucie.

Zaczął od 188 kg i na tym ciężarze skończył, bo dwa ataki na 192 kg okazały się nieudane. 357 kg gwarantowało Greli 3. miejsce w dwuboju, ale musiał liczyć na potknięcia rywali. Najgroźniejszy był Vadims Kozevnikovs. Znacznie słabszy (154 kg) w rwaniu Łotysz podjął się podrzucenia 204 kg, co przerosło jego możliwości, a Polakowi pozwoliło się cieszyć z pierwszego medalu ME. Dotąd dwukrotnie był 4. i raz 10. – Ten sukces to prezent od Boga. Fakt, iż pojechałem na te zawody, uznaję za cud – nie ukrywał 32-letni sztangista Budowlanych Opole.

– Przed dwoma tygodniami naderwałem bowiem mięsień czworogłowy. Opuchlizna nie pozwalała trenować i rozważałem opuszczenie zgrupowania. Poszedłem jednak do kościoła, by się pomodlić o zdrowie. Dzień później pojawił się krwiak i opuchlizna zaczęła ustępować. Przed startem zrobiłem dwa treningi z rwania i podrzutu na siad. Nie liczyłem, że z tak śmiesznym wynikiem stanę na podium, ale Bóg nade mną czuwał.

Jego kolega klubowy, Paweł Kulik, spalił trzy próby w rwaniu (155 kg) i nie został sklasyfikowany w dwuboju.

Pewny siebie i zdeterminowany

Po brązowej sobocie przyszła złota niedziela. Gdy większość z nas zasiadała do śniadanie wielkanocnego, ze sztangą zmagał się Arkadiusz Michalski, startujący w kategorii 105 kg. Choć miał już na koncie trzy medale ME (dwa srebrne i brązowy), to w kolekcji brakowało mu tego najcenniejszego, co pozwoliłby mu dorównać Marcinowi Dołędze (2006) i Bartłomiejowi Bonkowi (2015), dzielnie asystującemu mu przy pomoście. W dźwiganiu 28-latka z Budowlanych Opole wszystko było niemal idealne. Michalski słynie głównie z kapitalnego podrzutu.

Choć rwanie nie jest jego mocną stroną, to i tak wywalczył w nim mały brąz. Zapewniło mu to 175 kg w trzeciej próbie, a wcześniej zaliczył 171 kg i spalił 174 kg. Strata do rywali była niewielka, a nasz sztangista zdeterminowany. To wystarczyło, by rozdawać karty. Austriak Sargis Martirosjan został na 202, a Bułgar Georgij Szikow na 212 kg. Polak natomiast miał zaliczone 211 kg i dwie próby w zapasie. 214 kg dało mu złoto, a 221 kg pozwoliło wypracować 8-kilogramową przewagę, a w kategorii ciężkiej to naprawdę sporo. Radość, wzruszenie, najwyższy stopień podium, dwie zwrotki Mazurka Dąbrowskiego, łezka w oku… Dla takich chwil warto się poświęcać i wylewać litry potu na treningach.

Spełnione marzenie

Takie same uczucia towarzyszyły Aleksandrze Mierzejewskiej, która w Bukareszcie startowała jako ostatnia z biało-czerwonych. Sprawiła bardzo miłą niespodziankę, sięgając po złoty medal. Najcięższa (142 kg) w gronie startujących w kategorii +90 kg Europejek miała 6 udanych podjeść, co jest dowodem na bardzo dobre przygotowanie. 26-letnia sztangistka Legii Warszawa poza tytułem mistrzyni wróciła z rekordami Polski w rwaniu i dwuboju. Pierwszy poprawiła o 2 kg, wymazując z tabeli Magdalenę Karolak. Ten drugi do niedzieli wynosił 235 kg, więc również został poprawiony o 2 kg.

Tytuł mistrzowski nie został jednak dany Mierzejewskiej w prezencie. Musiała mocno powalczyć, bo chrapkę na to miała też Węgierka Krisztina Magat, która przed rokiem była lepsza od Polki. Gdy rywalka już skończyła podrzucać, nasza sztangistka zadysponowała 134 kg i wytrzymała presję. Jej radość była ogromna, o czym przekonali się trenerzy Antoni Czerniak i Marek Sachmaciński, tonąc w jej objęciach. – Jestem w szoku. Naprawdę nie spodziewałam się, że mogę to zrobić. A jednak udało mi się spełnić marzenie i osiągnąć największy sukces. Kocham wszystkich, którzy mi pomogli zdobyć to złoto – nie kryła radości Mierzejewska.