Tak tętni kaukaska krew

Z Soczi pisze Mateusz Miga

W Soczi żyje się dobrze, a igrzyska olimpijskie mocno pchnęły region do przodu. Najpierw było jednak siedem lat chudych. Trudnych. – Mieszkańcy musieli przez długie okresy radzić sobie bez prądu albo wody, bo wymieniano oba te systemy – mówi Raja, która pomogła mi odnaleźć się w Soczi, wcielając się w rolę przewodnika. Pochodzi z Rostowa nad Donem, potem mieszkała też w Samarze i Moskwie, ale od dawna marzyła, by zamieszkać w Soczi. Tu żyje się wolniej niż w Moskwie, pod nosem masz Morze Czarne, a po krótkiej wycieczce pociągiem jesteś już w wysokich górach.

Obawa przed igrzyskami

Do Soczi przeprowadziła się dosłownie kilka dni przed rozpoczęciem igrzysk. – To była dla mnie wielka sprawa, zarywałam noce, by kupić bilety na jak największą liczbę dyscyplin, byłam na ceremonii otwarcia i zamknięcia – wylicza. Dzięki temu, że zamieszkała w Soczi na początku 2014 roku, uniknęła trudności związanych z organizacją imprezy. – Ludzie bardzo się tego bali i byli przeciwni igrzyskom, bo wiedzieli, że czekają ich trudne czasy. Ciężko mieszkało się wtedy w Soczi, ale teraz wszyscy doceniają to, co zostało po igrzyskach – infrastruktura, nowe drogi i zupełnie nowa linia kolejowa – wylicza.

Pozostałości faktycznie robią wielkie wrażenie. Władimir Putin wybudował trzy zupełnie nowe miasteczka, które składają się na resort Krasnaja Polana, oddalony od centrum Soczi o około 60 kilometrów. Kilka lat temu była tu tylko droga, kilka rozsypujących się sanatoriów i jeden wyciąg. Teraz można tu się poczuć jak w Disneylandzie. Wszystkie budynki są nowiutkie, zbudowane od linijki, są czyste, sterylne, wyglądają trochę jak atrapa. Jak dekoracja do filmu. Wszystko jest piękne i ekskluzywne aż do przesady.

Dwugodzinna kłótnia

W fan zonie w Krasnej Polanie obejrzałem mecz Rosjan z Arabią Saudyjską, a potem nagle – pstryk – i zrobiło się ciemno. Ostatni pociąg odjechał, ostatnie autobusy też, taksówek też nie widzieliśmy, a jedynym promykiem nadziei była siedząca obok nas brunetka. Wyglądała jakby spadła tu z nieba, a ewidentnie też czekała na jakiś transport. W trakcie rozmowy okazało się, że jest wielką fanką sportu, a niedawno zajęła trzecie miejsce w zawodach Strong Woman rozgrywanych w Soczi. Doradziła nam, że najsprawniej i najszybciej do Soczi dostaniemy się samochodem. Wskazała ręką i faktycznie na przystanku stało kilka aut, a obok tłoczyła się grupa kierowców. Ołesia zaproponowała, że wynegocjuje dla nas cenę, zaraz wróciła, cena była śmiesznie tania, więc decyzja dawaj, jedziemy.
Podchodzimy więc do kierowców, a oni w tym momencie zaczynają się kłócić. – To nic takiego, oni zawsze tak mają, to gorąca abchaska i ormiańska krew – powiedziała nasza przewodniczka. Ale to nie było 5 minut. Ich kłótnia trwała przez cały nasz pobyt na tym przystanku. A spędziliśmy tam dwie godziny! Ołesia cały czas podkreślała z uśmiechem, że to nic takiego, a my zastanawialiśmy się, czym to się skończy.

Nie możemy być wrogami!

W końcu z tłumku wyłonił się nasz kierowca, zdecydowanym ruchem (jeszcze nabuzowany po awanturze) kazał wsiadać do środka. Już się ulokowałem na tylnym fotelu w jego dacii, gdy zapadła zmiana decyzji – Ołesia zaproponowała, że zamówi nam blablacara, którym pojedziemy wprost do Soczi. Z piękną kobietą nie wypada się kłócić więc wysiadłem. Nasz kierowca nie był zachwycony, wymachiwał rękoma i wygrażał, ale zaraz wrócił do kompanów i dyskusja rozgorzała na nowo. Dwukrotnie przyjeżdżała do nich policja. – Trzeba żyć w zgodzie – usłyszeli od jednego z policjantów, po czym wrócili do szarpania się za koszulkę.

Na blablacara poczekaliśmy jeszcze ponad godzinę (kierowcy dwóch aut „zapomnieli” nas zabrać), w końcu w środku nocy udało się wrócić do Soczi. Polacy mogą czuć się tu komfortowo. W piątek do kolegów dziennikarzy podszedł wielki, łysy Rosjanin. – Wy z Polszy? – zagaił i zapachniało awanturą. Gdy potwierdzili, że z Polszy zaprosił do… wspólnego zdjęcia. – To nie może być tak, że jesteśmy dla siebie wrogami! – mówił.

Mila fotografem

Piłkarze rzadko mają okazje na takie spotkania, bo na razie niezbyt często wychylają się z hotelu. Nawet w wolnym czasie wolą pozostać w środku, choć poza hotelem nie czekają na nich tłumy polskich kibiców. Piłkarze nie muszą obawiać się, że spacer zamieni się w maraton rozdawania autografów. Polską ekipę rozbawił wczoraj pewien brazylijski kibic. Gdy zobaczył dwóch młodych mężczyzn w strojach reprezentacji natychmiast poprosił o fotkę. Był przekonany, że pozuje z polskimi piłkarzami, a napotkał na dwóch pracowników biura prasowego. O zrobienie zdjęcia poprosił… Sebastiana Milę, czyli jedynego piłkarza w tym towarzystwie. Generalnie jednak, Polacy mogą spokojnie spacerować po Soczi.
Do spacerów nie zachęca panujący w Soczi upał. Wczoraj koło południa zagrzmiało, przez kilka minut pokropił deszcz, ale niebo zaraz znów się rozchmurzyło i żar jął na nowo lać się na chodniki.