Takich meczów chciałoby się oglądać więcej

Pełne trybuny, emocje, zwroty akcji i dramaturgia na boisku – takich meczów, jak w piątkowy wieczór w Chorzowie, chciałoby się oglądać więcej. Nie tylko w pierwszej lidze.


W 2018 roku po poprzedniej „Świętej Wojnie” sosnowiczanie świętowali przy Cichej awans do ekstraklasy, a chorzowianie smucili się pierwszym w dziejach spadkiem z drugiego poziomu rozgrywkowego. Po ponad 4 latach „hanysy” odegrały się „gorolom”, odnosząc trzecie z z rzędu zwycięstwo i utrzymując miejsce na szczycie tabeli. Biorąc pod uwagę, że mówimy o niezamożnym beniaminku, już w tej fazie sezonu można określić to sensacją.

– Robimy swoje – mówi Jarosław Skrobacz, trener Ruchu. – Nikt w tej szatni z pewnością nie odleci. Nie dopuścimy do tego. Będziemy grać, walczyć o każdy punkt, a jak jest trudno – dobitny przykład mieliśmy choćby w meczu z Zagłębiem. Cieszymy się, nikt nam już tych zdobyczy nie zabierze. Powtarzam to i będę powtarzał jeszcze długo, że być może w grudniu albo styczniu będziemy precyzować cele. Na razie myślimy o tym, by po prostu zbierać jak najwięcej punktów i by wiosna była przede wszystkim spokojna.

Wynik lepszy niż gra

Przed sezonem wydawało się, że „Niebieskich” powinno interesować spokojne utrzymanie i dziś – choć za nimi nawet nie jedna trzecia rozgrywek – są już nawet bliżej tego celu niż w połowie drogi, mając ponad 20 punktów, a na najnowszym rozkładzie odprawionych z kwitkiem takich rywali jak Bruk-Bet, Podbeskidzie czy Zagłębie.

Piątkowa wygrana rodziła się w bólach, bo jeśli sosnowiczanie łapali już wysokie obroty, to chorzowianie mieli z nimi ogromne problemy, po prostu ustępując jakością piłkarską. Ale znów swoje w bramce zrobił Jakub Bielecki, dobrze spisywał się blok obronny, na czele z doświadczonym Maciejem Sadlokiem i Przemysławem Szurem, który odebrał ochotę do gry zagłębiowskim żądłom: najpierw Markowi Fabry’emu, a potem Szymonowi Sobczakowi. Goście na pewno zawiesili Ruchowi poprzeczkę wyżej niż 3 drużyny, które w tym sezonie remisowały już przy Cichej, jak Skra, Łęczna czy Chojniczanka.

– Strasznie trudne dla nas spotkanie – ocenia Skrobacz. – Oglądałem w tym sezonie Zagłębie kilkukrotnie i sądzę, że w piątek to był nie tyle dobry, a kto wie, czy nie najlepszy mecz tej drużyny. Było kilka groźnych sytuacji pod naszą bramką, ale ogromna determinacja pozwalała nam wybronić się, wychodzić z groźnymi kontrami. Trochę brakowało jakości, dokładności, werwy, szybkości. O takich meczach często mówi się, że wynik jest lepszy niż gra. Ja się na to nie obrażam i chciałbym móc… mówić tak częściej. Co z tego, że niekiedy są piękne wrażenia artystyczne, skoro nie zdobywasz punktów. Tym razem je wyszarpaliśmy i cały zespół zasłużył na wielkie słowa uznania.

Mimo braku liderów

Wygrana Ruchu była tym cenniejsza, że odniesiona bez dwóch piłkarzy, których śmiało można określić sportowymi liderami drużyny – pauzującego za cztery żółte kartki napastnika Daniela Szczepana oraz kontuzjowanego Patryka Sikory. Defensywnego pomocnika zabrakło także w derbach z Górnikiem czy tydzień temu w Bielsku-Białej.

– Zapalenie przy Ścięgnie Achillesa – precyzuje trener „Niebieskich”. – Trochę się ta przerwa Patryka przedłużyła. To taki uraz, że trudno określić, kiedy wróci. Wejdzie w większe obciążenia i zobaczymy. Sezon jest długi, to nam pokazuje, że są w kadrze takie pola, które można lepiej zabezpieczyć. Zimą będziemy myśleć. To dwaj kluczowi zawodnicy, których momentami w piątek brakowało. Nasza gra była inna, bo Artur Pląskowski to zupełnie inny typ napastnika niż Szczepan. To zawodnik, który skupia na sobie uwagę obrońców, bierze też sporo ciężaru gry na siebie. Daniel
dużo biega, pracuje w defensywie, ma wiele innych zadań. Byliśmy przygotowani, by zbierać piłki zgrywane przez Artura do Tomka Swędrowskiego czy Mikołaja Kwietniewskiwgo, kilka razy to się powiodło, tak zdobyliśmy drugą bramkę.

Teraz pod Wawel

W Chorzowie śmiano się już tydzień temu – po niedzielnym zwycięstwie z Podbeskidziem, a przed piątkową „Świętą Wojną” z Zagłębiem – że nie wiadomo, co robić z taką ilością czasu dzielącą oba spotkania, nawiązując do dwóch maratonów, jakie już w tej rundzie zaliczyli (np. 4 mecze w 12 dni), ale prawdziwy moment oddechu następuje teraz.

Do kolejnej walki o punkty „Niebiescy” mieli okrągły tydzień – znów zagrają w piątkowy wieczór. I znów hit; pojadą pod Wawel na konfrontację z Wisłą Kraków, zapowiadającą się ciekawie kibicowsko, ale też sportowo. – To może być kapitalny mecz, przy komplecie publiczności. Tylko się cieszyć. Myślę, że jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie marzył o tym, że zagramy z taką drużyną, na takim obiekcie, przy takiej liczbie kibiców. Mobilizacja będzie ogromna – zapewnia trener beniaminka i sensacyjnego lidera tabeli Fortuna 1 Ligi.

Maciej Grygierczyk
Piotr Tubacki


Fot. Tomasz Kudala/PressFocus