Takich meczów nie ogląda się często

Sporo narzeka się na poziom naszej ekstraklasy i z reguły są to narzekania słuszne. W ostatnich 20 latach odbyło się jednak wiele spotkań, o których nie mogliśmy powiedzieć złego słowa.


Na stadiony przychodzi się po to, aby oglądać gole. Może to oklepane stwierdzenie, ale jednak bez bramek nie byłoby futbolu, bo – jak mawiał Kazimierz Górski – chodzi o to, aby zdobyć jednego gola więcej niż przeciwnik.

Więcej wybacza się z reguły tym zespołom, które preferują ofensywną grę niż tym, które stawiają na defensywę. Nie bez powodu zresztą piłkę brzydką dla oka niektórzy określają mianem antyfutbolu.

A jak to wygląda na naszym podwórku? Oto mecze ekstraklasy z XXI wieku, w których padło najwięcej goli. Dwucyfrowej liczby bramek fani nie oglądali, ale sześciokrotnie w spotkaniach piłka do siatki wpadała 9 razy. Mecze z 8 golami odbyły się 19 razy, natomiast z 7 trafieniami 44 razy.


13 CZERWCA 2001, 30. KOLEJKA, ORLEN PŁOCK – RUCH RADZIONKÓW 6:3 (2:0)

1:0 – Pachelski, 4 min, 2:0 – Grzelak, 33 min, 2:1 – Żaba, 62 min (karny), 3:1 – Grzelak, 66 min, 4:1 – Nosal, 70 min (karny), 5:1 – Łobodziński, 72 min, 6:1 – Pachelski, 77 min, 6:2 – Koseła, 83 min, 6:3 – Żaba, 86 min (karny)

Trafić na mecz Orlenu Płock było – z dzisiejszej perspektywy – niemałą gratką. Dziś ta drużyna występuje pod historyczną nazwą Wisła, ze swoimi tradycyjnymi niebiesko-białymi barwami; wtedy jednak – na dwa lata – przyjęła nazwę powstałego w 1999 roku Polskiego Koncernu Naftowego, z siedzibą właśnie w Płocku.

Mecz z Ruchem Radzionków był ostatnim spotkaniem tamtego sezonu i „nafciarze” grali właściwie o pietruszkę. Byli na ostatnim miejscu i mogli jedynie przeskoczyć swoich przedostatnich przeciwników, którzy walczyli o dużo więcej, ponieważ dla nich stawką był baraż o utrzymanie.

Gdyby Ruch wygrał, miałby tyle samo punktów co Stomil Olsztyn i Górnik Zabrze, a dzięki lepszemu bilansowi w „małej tabeli” tych trzech drużyn, z ligi wyrzuciłby 14-krotnych mistrzów Polski.

– Do końca wierzyłem w łut szczęścia, ale okazało się to tylko pobożnym życzeniem. Moi zawodnicy mieli inicjatywę, ale traciliśmy katastrofalne bramki – mówił prowadzący ekipę z Radzionkowa Jan Żurek, który w swojej karierze „Cidry” trenował trzykrotnie.

Szansa została zaprzepaszczona w wyjątkowo efektowny sposób, a Ruch już nigdy więcej nie pojawił się na najwyższym szczeblu rozgrywkowym.


9 KWIETNIA 2003, 20. KOLEJKA, GÓRNIK ZABRZE – POGOŃ SZCZECIN 9:0 (4:0)

1:0 – Kompała, 9 min, 2:0 – Kaczmarczyk, 24 min, 3:0 – Prasnal, 29 min, 4:0 – Kaczmarczyk, 45 min, 5:0 – Sikora, 53 min, 6:0 – Koźmiński, 59 min, 7:0 – Kompała, 61 min, 8:0 – Sikora, 66 min, 9:0 – Kompała, 87 min

Powiedzieć, że dla Pogoni był to nieudany sezon, to jak nic nie powiedzieć. Mimo zdobytego dwa lata wcześniej wicemistrzostwa, w 2003 roku „portowcy” spadli z ligi, zdobywając w 30 meczach… tylko 9 punktów, tracąc do bezpiecznej lokaty 26 „oczek”.

O seriach przegranych spotkań Pogoni nie ma sensu pisać, bo było ich naprawdę sporo… Górnik był oczywistym faworytem, ale rozgromienie bezradnych szczecinian w tak efektownym stylu i tak było ogromną sensacją – tym bardziej, że goście w pierwszych minutach odważnie zaatakowali rywali. To był jednak krótki moment, bo później grali już tylko gospodarze.

Hat tricka skompletował Adam Kompała, który dorzucił także trzy asysty; dwa gole i dwa decydujące podania zaliczył 23-letni Adrian Sikora, stawiający pierwsze kroki w poważnej piłce, a piętą do siatki trafił Marek Koźmiński.

Co ciekawe, obie ekipy były prowadzone przez chorzowskich szkoleniowców! Górnikiem opiekował się Waldemar Fornalik, mierząc się ze swoim byłym trenerem, nieżyjącym już Jerzym Wyrobkiem. Warto też wspomnieć, że w koszulce zabrzan po boisku biegał Michał Probierz.

Nikt w XXI wieku nie odniósł tak imponującego zwycięstwa jak 14-krotni mistrzowie Polski, którzy wyrównali swój rekordowy wynik z 1962 roku, gdy w identycznych rozmiarach rozbili bezradną Cracovię, a show skradł legendarny Ernest Pohl, zdobywca 6 bramek.

– W takim meczu nigdy nie grałem. To w ogóle mój pierwszy hat trick w karierze, choć tak naprawdę najbardziej cieszą mnie asysty – nie krył radości Kompała, a w odwrotnym nastroju był trener Wyrobek.

– Jestem w szoku. Takiego wyniku jeszcze jako trener, a wcześniej piłkarz, nigdy nie doświadczyłem. Czy coś może się zmienić? Kogo wystawię, będzie bez różnicy – mówił chorzowski szkoleniowiec załamany wiedząc, dokąd w tamtej chwili zmierzała Pogoń.


26 MARCA 2004, 16. KOLEJKA, LEGIA WARSZAWA 7:2 POLONIA WARSZAWA 7:2 (5:0)

1:0 – Saganowski, 11 min, 2:0 – Włodarczyk, 15 min, 3:0 – Saganowski, 20 min, 4:0 – Surma, 22 min, 5:0 – Saganowski, 34 min, 6:0 – Kieszek, 81 min (samobójcza), 7:0 – Szymanek, 85 min (samobójcza), 7:1 – Bąk, 90 min, 7:2 – Gołaszewski, 90+2 min

– To, co graliśmy, to była tragedia. Jest mi wstyd – mówił po meczu doświadczony Dariusz Dźwigała, który sporą część kariery spędził w Polonii. „Duma stolicy” swoim kibicom bynajmniej dumy nie przyniosła, a ta porażka była jedną z najwyższych w historii derbów Warszawy – dosadniej poloniści przegrywali tylko w 20-leciu międzywojennym.

Mecz z 2004 roku wielu określa mianem wyjątkowego. Stadion Legii musiał mierzyć się z nadkompletem publiczności, a jedyne wolne miejsca były w sektorze gości, gdzie doping prowadziło 400 kibiców Polonii.

Euforia gospodarzy zaczęła się tak naprawdę jeszcze przed pierwszym gwizdkiem, ponieważ spiker Wojciech Hadaj podał oficjalną informację, że właścicielem Legii zostanie koncern ITI, który przejął 80% akcji klubu.

Wtedy kibice byli uradowani i nie wiedzieli, że kolejne lata będą koncentrowały się na otwartej wojnie z holdingiem, pierwotnie mającym wyznaczyć dla Legii nowy początek… Na boisku grali z kolei tylko gospodarze, którzy punktowali Polonię jak juniorów.

Marek Saganowski imponował formą, zdobywając hat trick, dzięki któremu na koncie miał wówczas 6 goli po 3 wiosennych kolejkach. Jak na złość, piłkarze „Dumy stolicy” strzelili w tym spotkaniu 4 bramki, lecz dwie… były samobójami i trafieniami numer 6 i 7 dla Legii!

Kilkanaście lat temu Marek Saganowski rozbijał z Legią warszawską Polonię, dziś obserwuje futbol jako członek sztabu.Fot. Adam Starszyński/PressFocus

Dwa honorowe gole w samej końcówce tylko przypudrowały występ, nazwany przez szkoleniowca Polonii, Mieczysława Broniszewskiego, czarnym piątkiem „Czarnych koszul”.

Co ciekawe, w drugiej linii „wojskowych” królował w tamten dzień ich obecny trener, Aleksandar Vuković, wyraźnie zadowolony z derbowego pogromu. – To nie pierwszy mecz, w którym załatwiamy przeciwnika niekonwencjonalnymi podaniami. Cieszę się bardzo ze zwycięstwa, bo spodziewaliśmy się znacznie trudniejszego spotkania.

Polonia przeżywa teraz spore kłopoty, więc może to trochę ułatwiło nam zadanie. Czy przeklinałem głośno, jak Polonia strzelała nam gole? No, może troszkę… Aż tak było słychać? – pytał z uśmiechem „Vuko”.


20 SIERPNIA 2005, 4. KOLEJKA, ZAGŁĘBIE LUBIN – LECH POZNAŃ 4:5 (3:2)

1:0 – Chałbiński, 4 min, 2:0 – Kristić, 7 min, 2:1 – Zakrzewski, 20 min, 3:1 – Chałbiński, 26 min, 3:2 – Reiss, 38 min, 3:3 – Gajtkowski, 63 min, 3:4 – Reiss, 68 min (karny), 3:5 – Reiss, 80 min, 4:5 – Iwański, 89 min

Początek tamtego sezonu nie zwiastował przyszłych sukcesów ekipy „miedziowych”. Chorwacki trener Drażen Besek miał bardzo pozytywną opinię u kibiców – tym bardziej, że rok wcześniej powrócił z Zagłębiem do najwyższej ligi po rocznej przygodzie na jej zapleczu – ale w tamtym okresie wyniki osiągane przez drużynę zdecydowanie nie zadowalały zarządu.

Besek wytrzymał w klubie jeszcze jeden mecz, po czym we wrześniu zastąpił go Franciszek Smuda, który wyciągnął zespół na 3. miejsce. Lecha prowadził wtedy Czesław Michniewicz, który w kolejnym sezonie… zdobył z Zagłębiem mistrzostwo, podczas gdy Smuda był wtedy w Poznaniu.

20 sierpnia 2005 roku nie miało to jednak znaczenia. Zaprzyjaźnione wówczas trybuny (zgoda kibiców trwała jeszcze 4 lata) na sporych transparentach kierowały hasła do Sebastiana Kulczyka (i Kompanii Piwowarskiej), który bardziej wolał wspierać Wisłę Kraków niż Lecha: „Jaśnie panie Sebastianie, dziękujemy za ściemnianie” oraz „Wspieramy przyjaciół, bojkotujemy KP”.


Czytaj też: To były takie zbójeckie czasy


Na murawie z kolei Zagłębie przeżywało horror, choć prowadziło już… 3:1. – Całą winę i odpowiedzialność za porażkę biorę na siebie. Zagraliśmy bardzo dobry mecz, ale równocześnie popełniliśmy bardzo dużo błędów, a na własnym boisku tego robić nie wolno – tłumaczył przebieg spotkania Besek, który czuł na swoim karku niecierpliwość szefostwa.

– Nie potrafię tego zrozumieć, jestem załamany. Chciałem zrobić prezent mojemu synkowi Filipowi, który urodził się kilka dni temu, a tu klapa… – żalił się natomiast Maciej Iwański, dziękując przy okazji kolegom za kołyskę, wykonaną zespołowo po golu na 1:0. Wtedy jeszcze wszystko szło zgodnie z planem.

Sporo kontrowersji było natomiast wokół sędziego Leszka Gawrona, który popełnił w tamtym meczu sporo błędów. – Suki, złodzieje pi…olone – krzyczał po obejrzeniu czerwonej kartki Krzysztof Gajtkowski z Lecha, któremu wtórował Michniewicz sugerujący, że takich ludzi powinno się… eliminować.

Wątpliwości nie było natomiast przy czerwonej kartce dla rezerwowego Brazylijczyka Gilcimara Chavesa Caetano. Napastnik pojawił się w ostatnim kwadransie, ale bez powodu uderzył Mariusza Mowlika, za co został wyrzucony do szatni. Szefostwo „miedziowych” przesunęło go do rezerw, a gdy do klubu przyszedł Smuda… jego kontrakt został rozwiązany i tyle go w Lubinie widzieli.


19 MAJA 2015, 33. KOLEJKA, PIAST GLIWICE – GKS BEŁCHATÓW 6:3 (2:1)

1:0 – Vassiljev, 5 min, 2:0 – Vassiljev, 7 min, 2:1 – Piech, 13 min, karny, 3:1 – Wilczek, 61 min, 4:1 – Wilczek, 70 min, 5:1 – Wilczek, 81 min (karny), 5:2 – Wroński, 90 min, 6:2 – Wilczek, 90+1 min, 6:3 – Zbozień, 90+3 min

Bełchatowianie tamten sezon rozpoczęli w niezłym stylu, bo smak porażki poznali dopiero w 7. kolejce, ale z czasem stawali się coraz mocniejszym kandydatem do spadku. – Lepiej, żebyśmy już nic nie mówili. Pokażmy na boisku, że potrafimy – apelował w bojowym nastroju przed starciem z Piastem obrońca GKS-u, Błażej Telichowski i… mógł potem tych słów żałować.

Paradoks tej sytuacji polega na tym, że przyjezdni oddali w tym meczu nieco więcej uderzeń i byli przy piłce minimalnie częściej, ale w świat poszła wysoka porażka przypudrowana dwoma trafieniami w samej końcówce – i to po wyraźnych prezentach defensywy gliwiczan.

Warto też przypomnieć, że na początku meczu Telichowski zapewnił Bełchatowowi prowadzenie, ale jego gol nie został uznany. A później show dał Konstantin Vassiljev, który dwukrotnie trafił do siatki, uderzając z rzutów wolnych, co było imponujące o tyle, że w poprzedniej kolejce – w starciu z Ruchem Chorzów – także zdobył bramkę z wolnego.

Do przerwy GKS był ciągle w grze, a kibice Piasta dość wyrazistymi przyśpiewkami wyrażali swoje niezadowolenie z gry piłkarzy, z których uchodziło powietrze. Wtedy jednak obudziła się największa zmora „Torfiorzy”.

– Czegoś takiego jeszcze nie widziałem… – pozostawał w szoku Marek Zub, szkoleniowiec Bełchatowa, gdy Kamil Wilczek aż 4-krotnie wpisywał się na listę strzelców. Warto dodać, że jego pierwszy gol był 100. bramką Piasta na nowym stadionie przy ul. Okrzei, a czwarty efektownym wolejem z dystansu, z przypadkowej piłki.

– To nasz prawdziwy lider na boisku i poza nim. Byłem na niego trochę zły, bo przy stanie 2:1 nie wykorzystał 100-procentowej sytuacji, ale w sumie rozegrał bardzo dobre spotkanie – cieszył się z kolei trener Piasta Radoslav Latal i tylko sam Kamil Wilczek studził nastroje:

– Myślę, że jeszcze nic nie jest pewne i są piłkarze, którzy nadal zamierzają walczyć o koronę króla strzelców. Skoro ja strzeliłem 4 gole w meczu, to inni też mogą – podkreślał. Nie mogli. Królem został Wilczek.


18 MAJA 2019, 37. KOLEJKA, WISŁA KRAKÓW – MIEDŹ LEGNICA 4:5 (1:1)

1:0 – Kolar, 32 min, 1:1 – Roman, 36 min (karny), 2:1 – Savicević, 55 min, 2:2 – Camara, 62 min, 2:3 – Roman, 66 min, 2:4 – Camara, 68 min, 3:4 – Brożek, 78 min (karny), 4:4 – Kolar, 90+6 min (karny), 4:5 – Zieliński, 90+10 min

Świeża sprawa, której wielu zapewne dokładnie przypominać nie trzeba. Miedź przekonała się, że za same pochwały utrzymania się nie dostaje, i że należy grać do końca. Bo gdy tabela ekstraklasy dzieliła się na pół, mniej punktów na koncie miało aż pięć zespołów – a ostatecznie spadł dolnośląski beniaminek.

Pozostanie w elicie nie zależało bezpośrednio od legniczan, bo oprócz pokonania Wisły z Krakowa trzeba było liczyć na porażkę Wisły z Płocka, która mierzyła się u siebie z najsłabszym w lidze, pewnym spadku Zagłębiem Sosnowiec.

Wisła Kraków nie zawsze wygrywa, ale w Polsce to na jej meczach pada najwięcej goli. Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus

Legniczanie długo zawodzili, minęła godzina gry, a oni wciąż przegrywali i dopiero wtedy sprawy w swoje ręce wziął hiszpański duet Roman-Camara, szybko wyprowadzając „miedziankę” na prowadzenie 4:2. „Biała gwiazda” w tamtym sezonie się jednak nie poddawała, a najlepsza ofensywa ligi do czegoś zobowiązywała, dlatego dzięki dwóm rzutom karnym Wisła wyrównała.

Była 96 minuta i… nie koniec emocji, bo Miedź ostatkiem sił rzuciła się do ataku! Była 100 minuta, gdy Paweł Zieliński dał beniaminkowi wyszarpane zwycięstwo. Pozostało tylko sprawdzić wynik z Płocka, gdzie obronę „nafciarzy” nękał Dawid Ryndak – zdobywając gola (nieuznanego z powodu spalonego) i trafiając w poprzeczkę.

Zagłębie jednak Miedzi nie pomogło, bezbramkowo zremisowało, przez co obaj beniaminkowie „solidarnie” zlecieli do I ligi. – Byliśmy romantyczni i szaleni – skwitował sezon w najwyższej lidze Dominik Nowak, trener Miedzi i dodał: – W Krakowie stworzyliśmy kapitalne widowisko, ale to nie ma żadnego znaczenia. Spadliśmy.

– Kibice nie żałowali zapewne spotkań z udziałem Miedzi, choć to fani Wisły byli przyzwyczajeni do bramkostrzelnych koncertów: 5:2, 5:2, 6:2 – tak wygrywała w minionym sezonie „Biała gwiazda”!


Na zdjęciu: Pięć lat temu obrońcy GKS-u Bełchatów nie byli w stanie zatrzymać Kamila Wilczka (z prawej).

Fot. Rafał Rusek/PressFocus


Który klub zapewnia najwięcej emocji? Tyle razy w meczach konkretnej drużyny w XXI wieku padało co najmniej 7 goli:

17 – Wisła Kraków
13 – Lech Poznań
12 – Zagłębie Lubin
9 – Legia Warszawa
9 – Jagiellonia
8 – Ruch Chorzów
7 – Cracovia
6 – Lechia Gdańsk
6 – Orlen/Wisła Płock
5 – Piast Gliwice
5 – Śląsk Wrocław
5 – Korona Kielce
5 – Pogoń Szczecin
3 – Górnik Zabrze
2 – Nieciecza
2 – Zawisza Bydgoszcz
2 – GKS Bełchatów
2 – ŁKS
2 – Widzew
2 – Odra Wodzisław Śl.
2 – Polonia Warszawa
2 – Dyskobolia
2 – Amica Wronki
1 – Zagłębie Sosnowiec
1 – Miedź Legnica
1 – Podbeskidzie
1 – Górnik Łęczna
1 – Arka Gdynia
1 – GKS Katowice
1 – Szczakowianka Jaworzno
1 – KSZO Ostrowiec Świętokrzyski
1 – Stomil Olsztyn
1 – Ruch Radzionków