Tarasiewicz: 20 metrów od bramki nie ma co się p…
Czy wiosna znów będzie należeć do nich? Na razie tyszanie znakomicie rozpoczęli rundę rewanżową. Po dziesięciu meczach bez wygranej – najdłuższa taka seria w XXI wieku – rozpoczęli śrubowanie passy zwycięstw. 4:2 z Odrą Opole, 1:0 z Chrobrym Głogów, 4:0 z GKS-em Katowice…
Mówi, co czuje
Trener Ryszard Tarasiewicz po kolejnych nieudanych występach powtarzał, że byłby zmartwiony, gdyby jego zespół prezentował się źle pod względem fizycznym czy organizacji gry, ale tak nie było. Cierpliwie czekał na przełamanie. Wyszło na jego.
– W przeszłości bywałem w podobnych sytuacjach. Czy to dłużej, czy krócej, ale też zdarzało się z utęsknieniem wyczekiwać zwycięstwa. Staram się zawsze funkcjonować w ten sam sposób. Nie tyle ważę słowa, co po prostu mówię to, co odczuwam. Bez względu na sytuację nie zmieniam mojego sposobu patrzenia na pewne kwestie – mówi szkoleniowiec GKS-u, dla którego pozycja w tabeli i tak musi być jednak wielkim rozczarowaniem. W tej chwili tyszanie plasują się na 10. miejscu, a strata do czołówki jest znacznie większa (11 pkt) niż przewaga nad strefą spadkową (7 pkt).
– Nie takie zespoły jak my miewały kłopoty i aż do ostatniej kolejki, do ostatniego meczu drżały o wynik, aby zapewnić sobie byt. Nie rozmawiałem jednak na ten temat ani z wami, ani z zawodnikami. Nie ma takiej potrzeby. Bardzo nie lubię stwierdzeń na zasadzie: „no, ten mecz to już musimy koniecznie wygrać!”. Czyli co – wybieramy sobie spotkania, w których trzeba sięgać po 3 punkty? Tak to nie działa – podkreśla Ryszard Tarasiewicz.
Najpierw się utrzymajmy, a później…
Przed sezonem szkoleniowiec nie ukrywał, że GKS po świetnej wiośnie musi uchodzić za jednego z kandydatów do awansu. Kiepska seria sprawiła, że padły słowa o konieczności weryfikacji celu. – Był w Auxerre taki trener, Guy Roux. Przez 30 lat cały czas powtarzał, że zacznie rozmawiać o innych celach, gdy osiągnie w Ligue 1 liczbę 42 punktów, będącą gwarantem utrzymania. I nie przeszkodziło mu to siedem razy z rzędu awansować do europejskich pucharów! Przekładając to na tyski grunt: grajmy! W momencie, kiedy będziemy mieli pewne utrzymanie, pomyślimy o innych sprawach. To nie jest minimalizm. Zgadzam się z osobami mówiącymi, że jesteśmy jednym z kilku klubów, który musi walczyć o awans – tłumaczy Tarasiewicz.
Jego drużyna wreszcie zaczęła trafiać do siatki rywali. W trzech ostatnich meczach zdobyła 9 bramek – a powinna więcej, marnując w Głogowie kilka dogodnych okazji – co stanowi jedną trzecią jej jesiennej zdobyczy.
– Powtarzałem zawodnikom pytanie: „Kiedy ostatnio strzeliliśmy gola zza pola karnego?”. Akurat w derbach z Katowicami udało się to dwa razy. Od dłuższego czasu oddajemy w każdym meczu ponad 10 uderzeń. 11, 12, 14, 15… Mniej więcej połowa leci w bramkę. W tym elemencie zrobiliśmy duży progres. To bardzo dobre. Wygrywanie pojedynków, strzały z dystansu – to dla mnie jest sól piłki nożnej. To najbardziej atrakcyjne kwestie dla kibica. Dzisiaj coraz częściej idzie się w takim kierunku, że na 20. metrze próbuje się gry wszerz, szuka się prostopadłych piłek. A tu nie ma się co pieprzyć – mówi w swoim stylu doświadczony szkoleniowiec.
Nie zwariowali
Jak to zwykle bywa – lekarstwem na wiele bolączek był czas. – Jeśli słyszę, jak ktoś mówi, że musi popracować nad skutecznością, to… Chciałbym tam pojechać i zobaczyć, jak się nad skutecznością pracuje – uśmiecha się Ryszard Tarasiewicz. – Trening to zupełnie inna „opozycja”. Sztab szkoleniowy, masażyści, łącznie – jakieś 25 osób. Mecz to odmienne warunki. Na treningach można wypracować pewne automatyzmy, należy pracować nad powtarzalnością rozegrania piłki w ofensywie, ale nie jest tak, że pstrykniemy palcem i poprawimy skuteczność. To przecież element techniczny. U starszych zawodników – a nawet młodzieżowców – nie wykorzeni się pewnych nawyków. Jeśli jako 12- czy 13-latkowie mieli źle ustawioną stopę czy ciało, to tego nie zmieni się w 10 czy 15 treningów – twierdzi trener GKS-u, raz jeszcze powtarzając, że był spokojny, iż drużyna wreszcie „odpali”.
– W naszych wcześniejszych meczach też stwarzaliśmy sporo sytuacji. Nawet tych przegranych do zera; z Sandecją czy Chojniczanką… Interesowała mnie nasza postawa na boisku: czy trzymamy dyscyplinę? Czy nie wariujemy? Jak wyglądamy fizycznie? My zaczynamy tak, jak kończymy. Gramy w tym samym rytmie. Wiedziałem, że nie ma innej możliwości: prędzej czy później, ale musieliśmy ruszyć. Dobrze, że stało się to jeszcze jesienią, a nie wiosną. Nie takie drużyny jak my miały problemy, gdy patrząc w tabelę bardziej niż o dobrej grze myślały o punktach, bo one były potrzebne do przetrwania – zwraca uwagę Ryszard Tarasiewicz.