TCS: Rekord nie dla Kobayashiego, podium Kubackiego!

 

Turniej Czterech Skoczni dopiero co przeniósł się z Oberstdorfu do Garmisch – Partenkirchen, a tymczasem już czekamy na Innsbruck. Tradycyjnie w Nowy Rok skoczkowie wskoczyli na Grosse Olympiaschanze. Cztery z ośmiu skoków za nimi, a rywalizacja przeniesie się teraz do Austrii.

Przerwana seria zwycięstw

Po wygranym w Oberstdorfie konkursie Ryoyu Kobayashi dołączył do Helmuta Recknagela, Svena Hannawalda i Kamila Stocha, stając się czwartym skoczkiem w historii, który wygrał pięć konkursów Turnieju Czterech Skoczni z rzędu. W środę miał szansę na kolejny krok do historii skoków narciarskich, bowiem wygrana w Garmisch – Partenkirchen czyniłaby go jedynym z taką serią zwycięstw. Musiał jednak pokonać rywali, ale oni byli zbyt mocni – nie było szóstej wygranej, nie było podium fantastycznego Japończyka. W pierwszej serii zanotował 132 metry. Już wtedy było pewne, że nie będzie prowadził na półmetku. Był czwarty, do liderującego Mariusa Lindvika tracił dziesięć punktów.

Kubacki drugi na półmetku

Z Lindvikiem w pierwszej serii zmierzył się Piotr Żyła. Siedemnasty zawodnik klasyfikacji generalnej Pucharu Świata, kontra dziesiąty. Przy czym kiedy przystępowali do noworocznego konkursu, to Norweg był tym wyżej klasyfikowanym. I bardzo daleko poleciał w konkursie – aż 143,5 metra, czym wyrównał rekord skoczni Simona Ammanna, który przetrwał dekadę.

Momentalnie przed skokiem Żyły obniżono więc rozbieg, a ten również oddał dobry skok, ale jednak krótszy – lądował dokładnie dziesięć metrów bliżej od Norwega. Ale nic straconego – do drugiej serii wszedł jako jeden z pięciu „szczęśliwych przegranych”, na półmetku był na 8. miejscu.
Jeszcze lepiej wypadł Dawid Kubacki.

Na kilkanaście minut przed zawodami bardzo dobrze wróżyły wyniki serii próbnej, gdzie był trzeci (tuż za Stochem). W pierwszej serii rywalizował z Amerykaninem Kevinem Bicknerem. Skoczył daleko, na 137 metr i na półmetku był drugi. Za nim, na trzecim miejscu, ze 132-metrowym skokiem był reprezentant gospodarzy, zwycięzca wtorkowych kwalifikacji, Karl Geiger.

Pojedynki polsko – norweskie

Los chciał, aby w pierwszej serii noworocznego konkursu doszło aż do trzech polsko – norweskich pojedynków. Zanim na belce startowej usiedli Stoch, Kubacki i Żyła, oglądaliśmy jednak dwa, z których skaczący jako pierwsi z Polaków nie wyszli ani zwycięsko, ani szczęśliwie. W rywalizacji Macieja Kota z Robertem Johanssonem, lepszy był skoczek Alexandra Stoeckla.

Na 128 metrów Polaka odpowiedział skokiem 134 – metrowym, wobec czego Kot nie awansował do serii finałowej, był 33. Rywalem Stefana Huli był Daniel Andre Tande, ale 124,5 metra to było zbyt mało, aby wygrać w tej parze. Tym samym na pierwszej serii i 40. lokacie zakończył się dla niego pierwszy konkurs nowego roku. W nim w ogóle nie wystąpił Jakub Wolny – nie przeszedł kwalifikacji, we wtorek był dopiero 57.

Rywalizację w swojej parze ze Słoweńcem Rokiem Justinem wygrał po skoku na 126,5 metra Kamil Stoch. Ale to było zbyt mało, aby na półmetku plasować się w okolicach najlepszych, był 25.

Kubacki utrzymał podium

Emocjonujący spektakl oglądaliśmy w ostatnich momentach konkursu. Ryoyu Kobayashi, który szedł po historyczny rekord świetnie w serii finałowej wykonał swoje zadanie – skoczył 141 metrów i mógł już tylko czekać. Skaczący tuż po nim Karl Geiger przeskoczył go o pół metra i objął prowadzenie. Na 139,5 metrach wylądował Dawid Kubacki, ale nie wyprzedził Niemca. Ostatecznie, tak jak rok temu, był trzeci. Wygrał Marius Lindvik, po raz pierwszy w karierze w zawodach Pucharu Świata, kropkę nad „i” stawiając skokiem na 136 metrów.

Lokaty w „dziesiątce” nie zdołał utrzymać Piotr Żyła. W finale skoczył 133 metry, ostatecznie zajął 15. pozycję. Zdecydowanie lepiej w drugiej próbie wypadł z kolei Kamil Stoch. 135 metrów dało mu po skoku prowadzenie, a w efekcie znaczną poprawę lokaty, bo ostatecznie zakończył zawody w Niemczech na 19. miejscu.

Teraz Innsbruck

Osiemnaście lat Niemcy czekają na kolejnego triumfatora Turnieju Czterech Skoczni. Od czasu historycznego wyczynu Svena Hannawalda, który jako pierwszy wygrał wszystkie cztery konkursy, żaden jego rodak nie wrócił już później z Turnieju ze Złotym Orłem. Podia, owszem, były, nawet podwójne, jak przed rokiem, gdy drugi był Markus Eisenbichler, a zaraz za nim Stephan Leyhe, ale bez zwycięstwa.

Były za to szanse. Eisenbichler szybko wyrósł na najgroźniejszego rywala Ryoyu Kobayashiego, ale szansę na dobry wynik stracił w Innsbrucku, a później nie zdołał dogonić rozpędzonego Japończyka. Z kolei przed dwoma laty, również w Innsbrucku, z marzeniami o wygranej pożegnał się Richard Freitag, który radził sobie bardzo dobrze, będąc o krok za Kamilem Stochem, ale jego nadzieje na dobry rezultat przekreślił upadek na Bergisel.

Tegoroczne skakanie na słynnych czterech skoczniach zakończył już po pierwszym występie, a właściwie na kwalifikacjach w Oberstdorfie. Został wycofany z dalszej turniejowej rywalizacji i będzie teraz trenował przed kolejnymi konkursami Pucharu Świata. Jednak i w tym roku nie wszystko stracone, bo Stefan Horngacher ma przecież jeszcze w swoich szeregach Karla Geigera.

Swoją sytuację w Turnieju Czterech Skoczni skomplikował Stefan Kraft, który musiał zmierzyć się na Grosse Olympiaschanze z demonami przeszłości, bowiem w ostatnich dwóch sezonach odpadał tam z rywalizacji już na pierwszej serii. W środę jego rywalem był Gregor Schlierenzauer, a więc do pojedynku dwóch utytułowanych austriackich skoczków doszło w tej edycji Turnieju już po raz drugi. I drugi raz wygrał go Kraft, ale na półmetku rywalizacji był dopiero w drugiej „dziesiątce”, na 15 miejscu, ostatecznie awansował o dwie pozycje.