Telegramy do Widzewa

Gdy w 1978 roku Wiesław Surlit przychodził do Szombierek Bytom, był rezerwowym bramkarzem Widzewa, z którym awansował do ekstraklasy i wywalczył wicemistrzostwo Polski. W łódzkim zespole nie mógł się jednak przebić do pierwszej jedenastki i dlatego postanowił zmienić klimat. Wtedy nie wiedział, że przyjeżdżając na Śląsk, na stałe wpisze się do kronik polskiej piłki nożnej. 40 lat temu z Szombierkami wywalczył mistrzostwo Polski, a w dodatku przez 5 lat rozegrał wszystkie mecze ligowe, stojąc między słupkami 13 500 minut z rzędu.

– O moim przyjściu do Szombierek zadecydował przypadek – wspomina Wiesław Surlit.

– Widząc, że w Widzewie nie mam szans na wejście do podstawowej jedenastki, postanowiłem zrezygnować z gry w tej drużynie. Czekałem cierpliwie, ale choć trenerzy się zmieniali, to żaden nie dawał mi szansy gry i ciągle byłem na drugim planie za plecami Staszka Burzyńskiego. Dlatego zacząłem szukać nowego klubu, a w Szombierkach, których trenerem został akurat Hubert Kostka, potrzebny był bramkarz. Tak się akurat złożyło, że Jan Karwecki, który miał za sobą mecze w reprezentacji Polski przeszedł z Bytomia do Wisły Kraków. Szombierki zostały więc praktycznie bez bramkarza i na obozie w Kokotku, gdzie Widzew kończąc letni obóz, rozegrał sparing z bytomianami. Ich trener Hubert Kostka i Stefan Wroński, wieloletni kierownik łódzkiej drużyny, na pomeczowym spotkaniu przy kawie doszli do wniosku, że mogę się przenieść. Cała ta rozmowa odbyła się poza moimi plecami, bo ja wtedy byłem w Łodzi. Zostałem zaanonsowany jako równorzędny, ale mało znany bramkarz. Myślę, że trener Kostka działał trochę w ciemno, ale po kilku telefonach, ustaliliśmy wszystkie szczegóły przeprowadzki i dotarłem do Bytomia w całkiem dobrej formie. Choć nie trenowałem z drużyną, to byłem cały czas w rytmie treningowym, bo kilku zawodników, przygotowujących się do wyjazdu zagranicznego, spotykało się na zajęciach i pracowałem razem z nimi. Dlatego, gdy zameldowałem się w Kokotku, gdzie Szombierki zaczynały zgrupowanie, bardziej niż o formę obawiałem się o aklimatyzację.

Zaufanie Huberta Kostki

Budowana przez trenera Huberta Kostkę drużyna Szombierek opierała się na zawodnikach ze Śląska.

– Prawie wszyscy „godali”, bo tylko my z Januszem Sroką, pochodzącym z Krakowa i wywodzącym się z Cracovii, mówiliśmy – dodaje Wiesław Surlit.

– Nie było jednak żadnych kłopotów ze znalezieniem wspólnego języka. Szybko złapałem kontakt z nowymi kolegami, którzy przyjęli mnie bardzo ciepło i od samego początku, w dużej mierze dzięki trenerowi Hubertowi Kostce, który mi zaufał, czułem się tu jak w domu. Ta rodzinna atmosfera była zresztą fundamentem naszych sukcesów, które na pewno były niespodzianką, bo w pierwszym moim sezonie w Bytomiu zajęliśmy czwarte miejsce, w drugim zostaliśmy mistrzami Polski i graliśmy w Pucharze Europy Zdobywców Pucharów, a w trzecim plasując się na trzeciej pozycji, awansowaliśmy do Pucharu UEFA. Dużo było niezwykłych meczów, interwencji, czy bramek, ale ja wracając pamięcią do tamtych lat od razu mam przed oczami sytuację ze spotkania ze Śląskiem Wrocław. Ulewa była taka straszna, że praktycznie graliśmy w piłkę wodną, bo boisko w jednej-czwartej było zalane. A w dodatku w trakcie gry, tuż za moją bramką, błyskawica wbiła się w ziemię. Pamiętam też mecz z Gwardią Warszawa na wyjeździe, bo zremisowaliśmy w stolicy 4:4. Bardzo fajny był również wyjazdowy mecz z Ruchem Chorzów, bo zaliczyłem asystę – jak mówią hokeiści. Na mokrej murawie, po deszczu, długim wykopem zagrałem piłkę do Romka Ogazy, który od razu po koźle, uderzył z tak zwanego „dropsztyka” i zaskoczył bramkarza chorzowian, którzy wtedy bronili mistrzowskiego tytułu. Radość była podwójna, bo wygraliśmy to spotkanie 1:0 i od tego momentu śmiało maszerowaliśmy po złoto. Zresztą takich meczów, do których chętnie wracam pamięcią, jest bardzo dużo i muszę powiedzieć, że także na Śląsk wracam chętnie, choć niezbyt często. Z mojego – nazwijmy to umownie – składu mistrzowskiego, praktycznie nie ma już w Bytomiu nikogo. Kilku kolegów już nie żyje. Kilku wyjechało w różnych kierunkach Europy i świata. Ja mieszkam w Łodzi, ale wykorzystuję każdą okazję, żeby zaglądnąć na stare śmieci. Zatrzymuję się. Idę na koronę stadionu i patrzę na ten „dołek”, w którym przeżyłem tak wiele miłych chwil. Szombierki są dla mnie wyjątkowym klubem. A ponieważ działam w Kole Seniora Łódzkiego Związku Piłki Nożnej, to zapoczątkowałem kontakty, z Klubem Seniora śląskiego Związku Piłki Nożnej i raz my byliśmy na Stadionie Śląskim, a w rewanżu gościliśmy kolegów na obiektach ŁKS-u, Widzewa i SMS. Poprosiłem też o przyjęcie do Klubu Seniora i zostałem przyjęty.

Zobaczyli i triumfowali

Szczególną satysfakcję po zdobyciu mistrzowskiego tytułu w 1980 roku Wiesław Surlit miał także dlatego, że Widzew Łódź, ze stratą 3 punktów, zajął wówczas drugie miejsce.

– Na 3 kolejki przed końcem sezonu, po bezbramkowym remisie z ŁKS-em, zapewniliśmy już sobie mistrzostwo, więc pierwsze, co wtedy zrobiłem, było… wysłanie telegramu na adres Widzewa – mówi Wiesław Surlit.

– Treść była mnie więcej taka: „Zobaczcie, jak się zdobywa mistrzostwo Polski”. Z jednej strony można powiedzieć, że było w tym trochę sportowej złośliwości, ale z drugiej strony było też sporo życzliwej podpowiedzi. I faktycznie „zobaczyli”, bo dwa następne sezony zakończyły się triumfami Widzewa. W 1981 roku byłem jednym z pierwszych, którzy wysłali do klubu telegram z gratulacjami za pierwsze w historii mistrzostwo Polski. Kontakt z łódzkimi kolegami miałem zresztą cały czas bardzo dobry, bo przecież mój młodszy, niestety już świętej pamięci brat Krzysztof był pomocnikiem tego zespołu.

Wnuczka w siatkarskiej kadrze

Od tamtych mistrzowskich czasów Szombierek mija już 40 lat. A więc Wiesław Surlit już za piłką się nie ugania.

– Jestem szczęśliwym emerytem, mężem, ojcem i dziadkiem – wyjaśnia Wiesław Surlit.

– Synowie oczywiście grali w piłkę. Nie mogło być inaczej. Pierworodny Witold grał w Unii Skierniewice i występował w III lidze. W sezonie 2006/2007 drużyna miała nawet szansę na awans, ale po zmianie prezydenta nowy włodarz stwierdził, że jego sport nie interesuje i wycofał dotacje, więc prezes zrezygnował. Skończyło się więc spadkiem, ale nie z powodów sportowych, bo punktów, mimo oddania kilku spotkań walkowerami, wystarczyłoby na utrzymanie. Syn przeniósł się więc do drużyny rezerwowej i jako grający trener wprowadził zespół do klasy A, ale już teraz nie ma nic wspólnego z piłką. Natomiast drugi syn, notabene urodzony na Śląsku, Dariusz grał już z mniejszymi sukcesami, ale na poziomie klasy A, grał w polu, trzymając się lewej strony boiska, od obrony do skrzydła, bo był lewonożny. On też już nie ma nic wspólnego ze sportem, ale wnuczka, czyli córka Witka, jest sportsmenką i gra w siatkówkę. Dominika ma 16 lat i jest w szerokiej kadrze reprezentacji Polski juniorek. Nazwisko Surlit znowu jest na sportowej mapie, bo gra w Pałacu Bydgoszcz. Dziadek jest więc dumny. Życzę jej samych sukcesów i na progu 2020 roku takie same życzenia składam Szombierkom. Na razie walczą o awans do III ligi, ale mam nadzieję, że za kilka lat, oby jak najszybciej, awansując rok po roku, będą znowu w ekstraklasie.

WIESŁAW SURLIT

Data urodzenia: 14 lutego 1949 r.

Miejsce urodzenia: Osowo.

Pozycja na boisku: bramkarz.

Kariera piłkarska: Włókniarz Zelów, ŁKS Łódź, Orzeł Łódź, Legia Warszawa, Widzew Łódź, Szombierki Bytom, Buffalo Stallions, Korona Kielce, GKS Bełchatów, Bzura Ozorków.

Kariera trenerska: ChKS Łódź (juniorzy), LKS Gałkówek, PTC Pabianice, Włókniarz Pabianice.

Sukcesy jako zawodnik: Mistrzostwo Polski.

Rekord: Rozgrywając w pełnym wymiarze czasu wszystkie mecze ligowe przez 5 kolejnych lat bez przerwy rozegrał 13 500 minut.