Tenis w Polsce jest dla bogatych

Tomasz MUCHA: Czym dla pani jest tytuł najlepszej w kraju?

Marta LEŚNIAK: – Dał mi ogromną satysfakcję i większą radość niż cztery tytuły, jakie zdobyłam w tamtym roku w turniejach futures (najniższa ranga zawodowych imprez pod egidą ITF – z pulą nagród do 25 tys. dolarów). Start w mistrzostwach nie był mi do niczego potrzebny, bo ja już wielkiej kariery nie zrobię. Ale kocham rywalizację, korty. Zawsze chciałam ten tytuł mieć i smakuje inaczej, bo jest pierwszy.

To, że tytuł zdobyła tenisistka – nie wypominając pani wieku – 30-letnia, świadczy bardziej o słabości konkurencji, braku zdolnej młodzieży, czy też może o potencjale, który pani nie udało się wcześniej wykorzystać?

Marta LEŚNIAK: – Myślę, że i jedno, i drugie. Owszem, mamy kilka perełek, jak Iga Świątek czy Maja Chwalińska (w gliwickich mistrzostwach nie grały – przyp. red.), nawet na skalę światową, ale prawda jest taka, że takich dziewczyn powinno być w kraju z dziesięć, a nie dwie. Z tej dziesiątki może ze 3-4 się przebiją. A tej dwójce, jak dopisze szczęście, zdrowie i pieniądze – może się uda. Tak jak udało się Agnieszce Radwańskiej. To chyba problem polskiego tenisa – są jednostki, nie ma grupy, która sama by się napędzała.

Jest pani rok starsza od Radwańskiej, ale pewnie na korcie spotykałyście się?

Marta LEŚNIAK: – Wiele razy. Razem dużo podróżowałyśmy, byłyśmy kiedyś wspólnie na Bahamach – ona za wygranie klasyfikacji masters do lat 12, ja do 14. Agnieszka nigdy ze mną nie wygrała, ale była rok młodsza. Miała piłki meczowe, ale za każdym razem broniłam się. Jako juniorka wygrywałam też z Wiktorią Azarenką, Aną Ivanović…

Co miały one, a czego zabrakło pani, czy szerzej – czego brakuje Polakom – żeby się przebić?

Marta LEŚNIAK: – One po prostu są konsekwentne. Mają plan, którego twardo się trzymają. Czy wygrywają, czy przegrywają – robią swoje, aż w pewnym momencie zaskakuje. Ludzie z krajów bloku wschodniego są w ogóle jakoś bardziej zdeterminowani. Mają od urodzenia paszporty na wygrywanie, będą gryźć kort, żeby coś w sporcie osiągnąć i wyrwać się z tamtejszej rzeczywistości w lepszy świat. U nas tego nie ma, bo zrobiło się za dobrze. Młodzi ludzie nie mają już ambicji, nie mają motywacji. W tenisa graja tylko bogaci, a jaką bogaci mogą mieć motywację? Z drugiej strony, kogo na grę w tenisa stać?

No właśnie, skoro godzina kortu zaczyna się u nas od 50 złotych, a za wszystko muszą płacić rodzice…

Marta LEŚNIAK: – Tenis w Polsce jest dla bogatych. Policzmy trzy godziny kortu dziennie plus trener – dla większości jest to nie do przeskoczenia. Trzeba pieniędzy na początek. Może trudno porównywać się nam do bogatszych Niemiec, ale zawsze zastanawiały mnie Czechy. Mają cztery razy mniej ludności, a pięć razy więcej tenisistów. Dlaczego nie możemy wzorować się na ich rozwiązaniach, skoro sami nie potrafimy za wiele stworzyć? Nie mówię, że to łatwe, ale małymi krokami… Zbliżmy się do tego, żeby było na przykład 40 zdolnych tenisistów, z których dziesięciu się przebije. A jak jest wszystkich pięciu – zostanie jeden?

Ale skoro jesteśmy przy Niemcach. Jako nastolatka grała też pani w parze z Angelique Kerber…

Marta LEŚNIAK: – Tak, byłyśmy w finale debla Bella Cup w Toruniu,. Zresztą grałyśmy często ze sobą od małych, jeździłyśmy na te same turnieje, grałyśmy razem w juniorskim Wielkim Szlemie. Jesteśmy rówieśniczkami, dobrze się dogadywałyśmy na korcie i poza. I jeżeli chodzi o tenisowe przyjaźnie, to z Angie właśnie byłam chyba najbliżej. Zresztą ona zawsze trzymała się z Polakami, startowała w mistrzostwach Polski do lat 12 i 14.

Kerber doszła do numeru jeden w rankingu WTA. Była pani zaskoczona, jaką karierę zrobiła w dorosłym tenisie?

Marta LEŚNIAK: – Nie, bo wiedziałam, jaką pracę w to włożyła. Nikt nie budzi się nagle i następnego dnia wygrywa Wielkiego Szlema. Zawsze była dobra, miała potencjał na takie wyniki. Patrzę jednak wtedy przez swój pryzmat – kurczę, grałyśmy przecież na podobnym poziomie…

No właśnie – skoro Kerber, to dlaczego nie pani?

Marta LEŚNIAK: – Ona w pewnym momencie wyskoczyła, a ja zostałam. Mówi się, że tak niewiele brakuje do sukcesu, ale to nieprawda – decydują szczegóły, setki detali. My też mamy dobrych juniorów, a potem co? Giną… Angelika była jednak związana z Niemcami, miała dziadka, który wybudował jej halę w Puszczykowie, stworzył akademię i dał zaplecze finansowe. Dziadek Radwańskiej sprzedawał obrazy…

Pani nie miała takiego wsparcia. A teraz już za późno?

Marta LEŚNIAK: – Gdy wróciłam do tenisa i ktoś dałby mi 300-400 tysięcy złotych, pewnie zaryzykowałabym jeszcze rok i postawiła wszystko na jedną kartę. Ale bez funduszy, bez przygotowania, bez możliwości wyjazdów z trenerem to nie ma sensu. W moim wieku trzeba już albo w tą, albo w tamtą.

Czego nam brakuje?

Marta LEŚNIAK: – Wszystkiego. Nie mamy systemu, żadnego.

Nic się w polskim tenisie nie zmienia na lepsze?

Marta LEŚNIAK: – Dużo się ostatnio działo wokół związku, który płacił kary, ministerstwo obcinało mu dotacje… Jestem od tego z daleka, ale nie dostrzegam wielkich zmian.

Dlaczego pani nie udało się pójść drogą jak Kerber, Azarenka, Ivanović?

Marta LEŚNIAK: – Było wtedy w Polsce dużo zdolnych dziewczyn na wysokim poziomie, była rywalizacja, która nas napędzała… Tak było gdzieś do 16-17. roku życia. Przyszedł jednak kryzys. Nie mogłam się pogodzić, że zaczęłam przegrywać. Bo przejście z tenisa juniorskiego do dorosłego to jest szok. Porażka jest trudna dla młodej psychiki, ja nie mogłam sobie z tym poradzić. Umówmy się, 16-latka to jeszcze dziecko. A ja trenowałam w akademii w Hiszpanii, mieszkałam sama, było mi bardzo ciężko. Czułam się samotna, doszły kontuzje, wszystko się posypało.

Dlaczego mieszkała pani sama w Hiszpanii?

Marta LEŚNIAK: – Miałam sponsora, który uważał, że to jest dobra droga. Może z własnym trenerem na miesiąc, dwa, przygotować się do jakiegoś turnieju – ok. A ja nie miałam nikogo, kto pomógłby mi przetrwać trudny okres. Kto by mnie motywował, wspierał, a jednocześnie pchał do przodu, wytłumaczył, że porażka to coś normalnego, że za pół roku-rok to się odmieni, że znowu zacznę wygrywać, że trzeba wierzyć… Że być może trzeba sobie dać czas na chwilę oddechu, a potem wrócić.

Ale nie odmieniło się?

Marta LEŚNIAK: – Pojawiła się oferta wyjazdu do USA na stypendium sportowe, pojechałam.

Dokąd?

Marta LEŚNIAK: – Do Dallas w Teksasie. Gdy ma się 18-19 lat i nie ma w kraju perspektyw – to najlepsza opcja. Wspominam to kapitalnie. Warunki są niesamowite, dla większości ludzi nieosiągalne. Wszystko opłacone – podróże, sprzęt, fizjoterapeuci, o nic nie musiałam się martwić. Miałam nawet dwie operacje – za nic nie płaciłam. Grałam w turniejach, z zawodniczkami z pierwszej setki rankingu WTA. Poziom był naprawdę wysoki. Spędziłam tam 3,5 roku.

Zrobiła pani dyplom?

Marta LEŚNIAK: – Tak, przekładając na nasze to licencjat z zarządzania sportem i fizjologię.

Skoro było tak świetnie, dlaczego pani w Ameryce nie została?

Marta LEŚNIAK: – Wyjeżdżałam z myślą, że jadę tylko na studia i wracam do domu. No i wierzyłam, że mając w ręce dyplom amerykański, będę miała w Polsce przewagę na rynku pracy. Nie każdy może skończyć studia w Stanach. Trochę tak było, ale nie do końca. Ale nie żałuję, że wróciłam, jestem lokalną patriotką, a Wrocław to moje miasto, jest piękne, wyróżnia się na tle innych w Polsce.

Wróciła więc pani i poszła do „normalnej” pracy?

Marta LEŚNIAK: – Tak, pracowałam w korporacji, w szwajcarskim banku inwestycyjnym. Najpierw sześć tygodni szkolenia w Londynie, potem kolejne 3 miesiące w City, w otoczeniu maklerów. Przez cztery lata dużo się nauczyłam innych rzeczy. Jeżeli nie będę już miała sił do tenisa, zawsze mam alternatywę, bo liznęłam trochę bankowości z wyższej półki.

Ale zrezygnowała pani na razie z kariery bankowej…

Marta LEŚNIAK: – Bo zdałam sobie sprawę, że im dłużej tam zostanę, tym mniej będzie mi się chciało zrobić jeszcze coś w tenisie. A ciągnęło mnie na korty. Cały czas miałam kontakt z rakietą, nie startowałam w turniejach, ale grałam w rozgrywkach ligowych i widziałam, że te dziewczyny nie prezentują jakiegoś kosmicznego poziomu. I stwierdziłam, że póki mam siłę i ochotę, to pogram sobie jeszcze trochę.

Gra pani nawet sporo…

Marta LEŚNIAK: – Dopóki zdrowie pozwoli, nie wyobrażam sobie na razie robić czegoś innego. Gram w lidze niemieckiej w Berlinie i w czeskiej. W tej drugiej awansowaliśmy do Ekstraligi, w grudniu mamy rozgrywki. Nawet jeżeli nie będę miała okazji zagrać z Kvitovą, Pliskovą czy Radwańską, to fajnie będzie ich zobaczyć. Prowadzę jeszcze treningi tenisa i ogólnorozwojowe. Sprawia mi dużą radość wychodzić na kort i przekazywać swoją wiedzę młodzieży. Nic mi tak dobrze w życiu nie wychodzi jak gra w tenisa. Bardzo to lubię – tę rywalizację, adrenalinę. Jak są gdzieś fajne turnieje w Niemczech czy Czechach, dokąd mam blisko z Wrocławia, to z chęcią jadę. Ale na wielkie szlemy już się nie nastawiam, bo wiem, że na to za późno.