Teraz w Lechu, czyli: kontuzje, zdrada i nadzieja

Transfer Arona Johannssona to jeden z ciekawszych ruchów tego okienka w polskiej ekstraklasie. Lech sensownie obsadził swoją linię ataku, a amerykańsko-islandzki napastnik to postać z interesującą historią.


W 2015 roku Werder Brema zapłacił za Johannssona ponad 4 mln euro, licząc, że bardzo dobrą formę z AZ Alkmaar przerzuci na Bundesligę. Bremeńczycy szukali następców dla duetu Franco Di Santo – Davie Selke i choć fani ligi niemieckiej zapewne uśmiechną się pod nosem na myśl o tych dwóch nazwiskach, to jednak w tamtym czasie i w tamtym zespole stanowili oni silny duet.

Dwa lata kontuzji

Talentu snajperowi na pewno nie brakowało i widać to było w jego grze. Sęk w tym, że przez 4 lata na północy Niemiec… zagrał tylko 30 razy. Zdobył 5 goli i 4 asysty, co jest i tak dobrym wynikiem, biorąc pod uwagę fakt, jak wielkie kłopoty zdrowotne go dręczyły.

Trzeba mieć wielkiego pecha, żeby podczas czteroletniego pobytu w klubie złapać dwie kontuzje, które trwają 8 oraz 13 miesięcy. A tyle właśnie stracił w Werderze Johannsson, miał jeszcze pomniejsze urazy, przez co szybko stało się jasne, że wiele z jego podboju Bundesligi nie będzie. W Bremie liczyli na niego, miałby tam pewnie pewny plac, jednak zdrowie wybrało inaczej…

Johannsson ma 30 lat i za darmo trafił do Lecha Poznań, w ostatnim czasie występując w szwedzkim Hammarby. Jesienią zeszłego roku złapał tam świetną formę, odbudował się, był w gazie i… spotkał „Kolejorza”. Obie drużyny zagrały w eliminacjach do Ligi Europy, poznaniacy wygrali 3:0, a Johannsson – choć bez gola – zaprezentował się z dobrej strony.

Islandczyk czy Amerykanin?

W przypadku 30-latka ciekawy jest wątek narodowościowo-reprezentacyjny. Jego nazwisko wskazuje na korzenie nordyckie, bo ród Johannssonów pochodzi z Islandii. Rodzice Arona pewną część swojego życia spędzili natomiast na studiach w Stanach Zjednoczonych, gdzie na świat przyszedł obecny napastnik Lecha.

Gdy był jeszcze małym dzieckiem, wrócił na rodzimą wyspę, tam został wyszkolony na piłkarza, grał w państwowych młodzieżówkach, lecz… ostatecznie wybrał barwy USA, co spotkało się ze zmasowaną krytyką skierowaną w jego osobę. Islandczycy poczuli się spoliczkowani.


Czytaj jeszcze: Mogą tylko przeprosić

Johannsson pokierował się zapewne względami czysto sportowymi, ewentualnie marketingowymi, choć nie mógł wtedy jeszcze wiedzieć, że słabsza w teorii Islandia przeżyje fenomenalne przygody na Euro w 2016 i mundialu w 2018 roku. Inna sprawa, że napastnik był wtedy kontuzjowany…

W każdym razie w amerykańskiej reprezentacji zagrał 19 razy, zdobył 4 gole, złapał epizod na mundialu w 2014 roku. Dla ekstraklasy ściągnięcie kogoś takiego oznacza w praktyce ściągnięcie potencjalnej gwiazdy – tym bardziej że nie jest to przypadek Mikaela Ishaka, który przyszedł do Poznania jako głęboki rezerwowy przeciętnego niemieckiego drugoligowca.

Zabójczy duet

Szwedzki napastnik syryjskiego pochodzenia w Bundeslidze zagrał trochę więcej spotkań – 40, Johannsson 28, ale obaj zdobyli po 4 gole i 4 asysty – jednak Niemiec nie zawojował nie z powodu kontuzji (jak Amerykanin), ale po prostu przez brak odpowiedniej jakości. Johannsson mógł ugrać za Odrą zdecydowanie więcej, ale nie pozwoliło mu zdrowie. Na jego korzyść przemawia także fakt, że do Lecha przychodzi po świetnym momencie w Hammarby, a nie po grzaniu ławy w Norymberdze.

Ishak ostatnio nie miał w Poznaniu rywala – Nika Kaczarawa jeszcze długo będzie kontuzjowany, Mohammad Awwad wrócił do Izraela, a Filip Szymczak to wciąż melodia przyszłości. Johannsson to zupełnie inna skala rywalizacji, choć w praktyce obaj gracze mogą ze sobą… współpracować.

30-latek to nie tylko „dziewiątka”, bo sam opisuje siebie jako „szerzej rozumiany gracz ofensywny”, może grać nieco niżej, a w rozgrywaniu akcji nieraz cofa się do drugiej linii. Niejednemu rywalowi założył siatkę, nieraz zagrał nieszablonowo piętą, więc kto wie, czy z Johannsson z Ishakiem nie stworzą zabójczego duetu, który wstrząśnie Polską?


Na zdjęciu: „Nigdy się nie poddawaj” to dewiza, jaka może przyświecać karierze Arona Johannssona.

Fot. Przemysław Szyszka/Lech Poznań