To był nokaut roku!

Pochodzący z Częstochowy Robert „Arab” Parzęczewski (22 zw. – 15 KO, 1 por.) potwierdził, że słusznie uważany jest za najlepszego Polaka w wadze półciężkiej. Znajduje to wyraz choćby w rankingu federacji WBO, która klasyfikuje go na piątym miejscu na świecie. A żeby nie było już żadnych wątpliwości, to udowodnił to w Radomiu, gdzie pokonał przez techniczny nokaut w drugiej rundzie solidnego Dariusza Sęka (28 zw. -10 KO, 5 por., 3 rem.) i obronił tytuł zawodowego mistrza Polski.

Nos promotora

Przysłowiowego nosa miał Mateusz Borek, organizator „Wojny Domowej” w Radomiu. Ta gala miała się odbyć początkowo 17 listopada w nowej hali, ale ponieważ jej oddanie się opóźniło, to bokserski wieczór przełożono na 22 grudnia do starej hali MOSiR-u. Początkowo walką wieczoru miało być starcie Adama Balskiego i Nikodema Jeżewskiego w junior ciężkiej, ale ten drugi nie chciał czekać tak długo i wybrał występ w Koninie. Nowym rywalem Balskiego został Ukrainiec Siergiej Radczenko W tej sytuacji Borek zdecydował, że w pojedynku wieczoru wystąpią Parzęczewski i Sęk. I na pewno nikogo główne wydarzenie „Wojny Domowej” nie zawiodło, choć trwało niecałe pięć minut…

Od pierwszego gongu widać było, że „Arab” – wspierany przez liczną grupę fanów – jest zdeterminowany w swoich atakach, którymi zepchnął rywala do defensywy. Imponował różnorodnymi ciosami – prostymi, sierpami i podbródkowymi – w głowę i na korpus. Sęk był zaskoczony takim przebiegiem wydarzeń w ringu. Sekundujący mu doświadczony Piotr Wilczewski mówił w przerwie po pierwszej rundzie, że musi być bardziej ruchliwy i aktywniejszy w swoich akcjach, które ma kończyć ciosami. Łatwo było jednak mówić…

 

Zabójczy hak

Drugą rundę Parzęczewski znów zaczął od mocnych ataków i zadawał dużo ciosów. W jednej z akcji uderzył w korpus, a potem trafił prawym sierpowym w głowę, po którym Sęk poleciał na deski. Po liczeniu „Arab” poczuł krew i drugi raz położył rywala, tym razem lewym prostym. Koniec był już tylko kwestią czasu – po kilkunastu celnych uderzeniach kres walce położył kapitalny podbródkowy – nazywany też hakiem – z prawej ręki, po którym Sęk poleciał na plecy. Sędzia ringowy Leszek Jankowiak zaczął liczenie, ale szybko je przerwał i ogłosił koniec pojedynku. Pojedynku, w którym śmiało można powiedzieć, że oglądaliśmy chyba najlepszy polski nokaut roku!

Klasę triumfatora docenił pokonany Sęk: – Chyba rzeczywiście nie doceniałem trochę Roberta. Nie uderza może tak mocno, ale nie wierzyłem, że będzie potrafił uderzać tak celnie.

Kolekcjonerzy pasów

W programie „Wojny Domowej” były jeszcze dwie walki, których stawką były pasy mistrza Polski. Damian Wrzesiński (16 zw. – 2 KO, 1 por., 2 rem.) do posiadanego już w wadze lekkiej dołożył też w superlekkiej. W Radomiu zwyciężył niejednogłośnie na punkty (96:94, 96:93, 93:96) Michała Chudeckiego (11 zw. – 3 KO, 3 por., 2 rem.). Tym samym wziął rewanż za porażki w czasach amatorskich oraz remis sprzed ośmiu miesięcy w gronie zawodowców. W półśredniej mistrzowski pas obronił Łukasz Wierzbicki (17 zw. – 6 KO), który pokonał wysoko na punkty Twahę Kiduku (13 zw. – 7 KO, 4 por., 1 rem.) z Tanzanii.

 

Hart ducha Balskiego

Niepokonany Adam Balski (13 zw. – 8 KO) przez wielu kreowany był na następcę naszych byłych mistrzów świata w junior ciężkiej, Krzysztofa Włodarczyka i Tomasza Adamka. Jednakże ostatnie występy mocno naruszyły jego wizerunek. W Radomiu zmierzył się z Ukraińcem Siergiejem Radczenką (7 zw. – 2 KO, 3 por.). To niewygodny i mocno bijący rywal, który miał nawet na deskach naszego obecnego czempiona (WBO) w junior ciężkiej Krzysztofa Głowackiego, ale słabszy pod względem bokserskim. Polak w pierwszych rundach miał przewagę, ale walczył bez pomysłu i chaotycznie, dając się zbyt często trafiać. Po jednym z ciosów spuchło mu prawe oko, co na pewno go zdeprymowało. W ostatnim, ósmym starciu został zaś dosłownie skoszony lewym sierpowym i padł jak długi na deski. Jak on się po tym zebrał, i jak zamroczony dotrwał do ostatniego gongu, pozostanie jego tajemnicą. Sędziowie dali Balskiemu wygraną (trzy razy 76:75), ale ten występ potwierdził, że nie robi postępów.

Ślązacy górą

Bardzo dobrze zaprezentowali się na radomskim ringu dwaj bokserzy ze Śląska. Na otwarcie gali zaprezentował się pochodzący z Mysłowic Kamil Młodziński (superlekka, 11 zw. – 6 KO, 2 por., 4 rem.), którego rywalem był dotąd niepokonany miejscowy wojownik, Rafał Grabowski (4 zw. – 1 KO, 1 por.). Walka była wyrównana, ale sędziowie jednogłośnie zwycięstwo przyznali Ślązakowi. Po tym werdykcie radomski bokser i publiczność wyrazili swoje niezadowolenie, ale sędziowie na pewno się nie pomylili. – Rafał zabrał mi może dwie-trzy rundy, ale to ja wygrałem – skomentował oburzenie Młodziński.

Innego radomianina, Michała Żeromińskiego (półśrednia, 13 zw. – 1 KO, 5 por., 1 rem.) pokonał też Mykoła Wowk (15 zw. – 9 KO, 3 por.). To Ukrainiec, ale od kilku lat mieszkający na Śląsku. Wowk, wyższy o pół głowy od rywala) perfekcyjnie wykorzystał większy zasięg ramion i bezdyskusyjnie wypunktował Żeromińskiego. Jak potem stwierdził, to jego największy sukces w zawodowej karierze.

 

 

Mateusz Borek po „Wojnie domowej”