To był wspaniały wieczór!

Kamil Glik grał z kontuzją, a ojcami opatrznościowymi wygrane ze Szwecją stali się ci, którzy według wielu grać w reprezentacji już nie powinni.


Zaskakujące dla Szwedów ustawienie, niezwykła ambicja całego zespołu, świetna postawa liderów i wspaniała atmosfera na trybunach Stadionu Śląskiego, który kolejny raz stał się areną awansu reprezentacji Polski na wielki turniej. „Biało-czerwoni”, umiejętni dowodzeni przez Czesława Michniewicza, wywalczyli czwarty z kolei awans na wielką imprezę z rzędu. Po raz pierwszy od 31 lat pokonali reprezentację Szwecji, a pierwszy raz od lat 48 wygrali z tym zespołem mecz o stawkę. Rewanż za przegrany mecz w fazie grupowej Euro 2020 udał się w pełni. Mamy dziewiąty mundial w historii i trzynastą wielką imprezę z udziałem „biało-czerwonych”.

Heros z jastrzębskiej Przyjaźni

– Grałem z kontuzją praktycznie od pierwszej minuty. Poczułem, że nadciągnąłem mięsień. Wiem, że czeka mnie przerwa. Może być tak, że do końca sezonu nie zagram – powiedział po meczu ze Szwecją, [Kamil Glik], obrońca reprezentacji Polski, który zaraz po tym, jak go zabolało, sygnalizował trenerowi Czesławowi Michniewiczowi zmianę. Ale następnie zacisnął zęby i dograł do końca spotkania, choć było mu bardzo trudno. Zresztą na sam mecz piłkarze Benevento wyszedł na środkach przeciwbólowych, a po spotkaniu pojawiły się informacje, że badania przeprowadzone przed spotkaniem wykazały uraz poważniejszy od tego, jakiego w Glasgow doznał Arkadiusz Milik.

To niesamowita historia herosa z jastrzębskiego osiedla Przyjaźń, która na trwałe zapisze się w historii reprezentacji Polski. Gdybyśmy ten mecz przegrali, a Glik – nie daj Boże – popełniłby poważny błąd, to zapewne zostałby, wraz z trenerem, posądzony o nieodpowiedzialność. Michniewicz zaufał jednak słowom obrońcy, którzy przez zaciśnięte zęby zadeklarował, że da radę. Zęby zresztą, które całkiem niedawno wymagały interwencji stomatologicznej.

Sama obecność Kamila Glika na boisku była niezwykle ważna z mentalnego punktu widzenia dla całego zespołu. 34-latek dobrze zarządzał grą naszej defensywy, był szalenie ofiarny i choć miewał problemy z dokładnością, co uniemożliwiał mu uraz, ale żadnego poważnego błędu nie popełnił. Imponująca była reakcja jego i Jana Bednarka w sytuacji, w której stoper Benevento zatrzymał dośrodkowanie. Nasi obrońcy zderzyli się klatkami piersiowymi, ciesząc się z udanej reakcji na zagranie Szwedów. Tak reagują Leonardo Bonucci i Giorgio Chiellini. Włochów wprawdzie, w przeciwieństwie do nas, na mundialu zabraknie, ale jeszcze przez ponad dwa lata dzierżyć będą tytuł mistrzów Europy.

„Szczena” odgryzł się Forsberegowi

Glik jest jednym z wielu naszych, których po meczu z Włochami należy chwalić. Mecz ten wygrali w znacznej mierze ludzie, których… najczęściej krytykowano. Zresztą o piłkarzu z Jastrzębia-Zdroju też mówiono, że jest zbyt wolny i może już czas, by dał sobie spokój z reprezentacją. Wojciech Szczęsny był wręcz wypychany z bramki po meczu w Glasgow, gdzie bardzo dobrze zagrał Łukasz Skorupski.

„Szczena” sam przyznał po spotkaniu, że w ostatnim czasie jego występy w drużynie narodowej nie były zbyt udane. Na Stadionie Śląskim zagrał jednak rewelacyjnie. Dwa razy to on zatrzymał Emila Forsberga, któremu odgryzł się za Euro 2020, bo wówczas Szwed pokonał go dwukrotnie. Świetną zmianę dał Grzegorz Krychowiak, który nie tylko wywalczył rzut karny, ale w późniejszej fazie spotkania był starym, dobrym „Krychą”. Takim z Euro 2016, a tamten czas był chyba najlepszym w jego dotychczasowej karierze.

Na bardzo dobry czas Piotra Zielińskiego, szczególnie w zespole narodowym, wciąż wyczekujemy. Na razie, w meczu ze Szwecją, był kolejny moment, choć zanim „Zielu” wykorzystał błąd Danielsona, był chyba najmniej widocznym naszym zawodnikiem. Znów oczekiwaliśmy od niego znacznie więcej, ale wszystko zostało wybaczone, bo stał się Lubańskim i Smolarkiem w jednym. Zresztą to wręcz niebywałe, że trzeci raz na Stadionie Śląskim, na tę samą bramkę, strzelamy niemal identycznego gola, w arcyważnym meczu eliminacyjnym. Pan Włodek dokonał tego z Anglią w 1973 roku, a Ebi trafił Belgów w 2007 roku. Bramka Lubańskiego znacznie zbliżyła nas do awansu na mundial 1974, a trafienia Smolarka i Zielińskiego padły już w meczach o promocji decydujących.

Teraz Liga Narodów

Nie widział Paulo Sousa w reprezentacji Sebastiana Szymańskiego i już wtedy wydawało się nam, że to błąd. We wtorek się to potwierdziło, bo piłkarz Dynama Moskwa, który nie przyjechał na zgrupowanie z czystą głową, był zdecydowanie najbardziej mobilnym i dynamicznym naszym zawodnikiem. Ma to coś, dotknięcie, które potrafi odwrócić losy spotkania. To on, niemal na siedząco, zagrał w pole karne i wywalczyliśmy jedenastkę.

Mógł mieć też na swoim koncie, gdyby nie rewelacyjnie broniący Robin Olsen, dwie asysty. Bardzo dobrze wykonywał stałe fragmenty gry i trzeba przyznać, że tym występem kupił sobie miejsce w wyjściowym składzie na najbliższe miesiące. A szczególnie czerwiec będzie dla naszej drużyny niezwykle intensywny. Zagramy cztery spotkania w ramach Ligi Narodów.

Z silnymi zespołami. Dwa razy zagramy z Belgią, a także z Holandią i Walią. Naszymi przeciwnikami będą zatem dwaj, a może nawet trzej finaliści mistrzostw świata, bo Walijczycy są w finale barażowej ścieżki A, w którym zagrają ze Szkocją lub z Ukrainą. Wiadomo, że rywalizację rozpoczniemy od meczu z Walią we Wrocławiu 3 czerwca.

Trzy dni później zmierzymy się z Belgią w Brukseli, a 10 czerwca z Holandią w Rotterdamie. 13 czerwca zagramy rewanżowy mecz z Belgami na Stadionie Narodowym w Warszawie. Fazę grupową Ligi Narodów zakończymy dwoma meczami jesiennymi. 22 września z Holandią, kiedy to wrócimy na Stadion Śląski, a trzy dni później zmierzymy się z Walią w Cardiff. Tak prezentują się najbliższe plany reprezentacji Polski, Czesława Michniewicza.




Na zdjęciu: Walczący o każdy centymetr boiska zespół dobrze zarządzany przez odpowiedniego człowieka pokazał, że można wygrywać ze Szwedami i awansować na mistrzostwa świata.

Fot. Tomasz Folta/PressFocus