Liga Narodów. Anglia doczekała się nowego Duncana Edwardsa?

W piątek w Rijece w meczu Chorwacja – Anglia nie było ani kibiców – to efekt kary nałożonej przez UEFA na chorwacką federację za zachowanie trybun właśnie – ani bramek. Nie było też emocji. Anglicy byli tym razem, w przeciwieństwie do półfinału mistrzostw świata, drużyną nieznacznie lepszą od Chorwacji. Na początku drugiej połowy jedyną wyborną okazję w tym meczu zmarnował Marcus Rashford, a Harry Kane trafił nawet do siatki, tyle że ze spalonego. I tylko tyle ciepłych słów, jakie można napisać o tym spotkaniu. – Jestem zadowolony, bo mieliśmy kilka szans – wypalił po meczu Zlatko Dalić, selekcjoner wicemistrzów świata. Nawet pozostający w ekstazie po mundialowym sukcesie chorwaccy dziennikarze tylko uśmiechnęli się na słowa o szansach.

Furia żądna krwi

Więcej racji Dalić mówiąc, że jego zespół tym razem zagrał poprawnie w obronie. – Nie straciliśmy bramki i to jest duży postęp – w tym miejscu nietrudno jest się z trenerem „Vatrenich” nie zgodzić, bo w poprzednim meczu w Lidze Narodów, przeciwko Hiszpanii, jego drużyna straciła tych bramek sześć. Mniej odkrywczy, a przy tym bardziej pragmatyczny, był Gareth Southgate.

– Powinniśmy wygrać mecz. Zasłużyliśmy na to, dyktowaliśmy warunki gry. Myślę, że w drugiej połowie zagraliśmy doskonale pod względem taktycznym. Wykazaliśmy się wielkim entuzjazmem do gry – z tymi słowami nie można się nie zgodzić. Media podkreśliły, że gdyby Anglia grała tak 11 lipca w Sankt Petersburgu, znalazłaby się w finale mundialu, który przecież ostatecznie skończyli bez medalu.

To był dobry występ, chociaż trudno liczyć na to, że ten najbliższy, czyli jutrzejsze starcie przeciwko Hiszpanii w Sewilli, będzie taki sam. Remis uzyskany w Rijece daje Anglikom wiarę w to, że prędzej pokonają w rewanżu Chorwatów aniżeli wywiozą punkty ze stolicy Andaluzji. Co słusznie podkreślają angielskie media, Hiszpanie po nieudanym mundialu są wściekli i żądni krwi. – To jest prawdziwa „La furia roja” – napisano na łamach „The Guardian” po tym, jak w czwartek podopieczni Luisa Enrique pewnie rozpracowali Walijczyków na wyjeździe (wygrali 4:1).

63 lata wcześniej

Walia jednak nie ma tak dobrych piłkarzy, jakich teraz ma Anglia. Abstrahując już od meczu z Chorwacją, „Synowie Albionu” mogą liczyć obecnie na zgraję bardzo utalentowanych zawodników. Ot, choćby Jadon Sancho. W 78 minucie spotkania przeciwko Chorwacji zawodnik ten wszedł na boisko w miejsce Raheema Sterlinga, gwiazdy Manchesteru City. Stał się tym samym – jak wyliczyli skrupulatni – najmłodszym debiutantem w historii angielskiej drużyny narodowej od… 1955 roku.

Pojawił się na boisku w wieku 18 lat i 201 dni. Młodszy, 63 lata temu, był sam Duncan Edwards, postać w angielskim futbolu mistyczna. Człowiek, z którym „Synowie Albionu” mieli seryjnie zdobywać mistrzostwo świata, ale jego niesamowicie zapowiadającą się karierę brutalnie przerwała katastrofa w Monachium, gdzie śmierć poniosło wielu znakomitych chłopców Sir Matta Busby’ego, legendarnego menedżera Manchesteru United. Anglicy jak żaden inny piłkarski naród świata wierzą, albo też bardzo chcą wierzyć, w takie porównania… Ci bardziej powściągliwi podkreślają, że droga Sancho do tego, aby stał się graczem podstawowym reprezentacji Anglii, jest długa i wyboista. Dlatego w dzisiejszym meczu przeciwko Hiszpanii zawodnik ten nie wyjdzie od razu na plac gry. Drużyny na boisko wyprowadzi za to Szymon Marciniak. To dla naszego arbitra kolejna ważna nobilitacja.