To nie był handel licencją…

Jerzy MUCHA: Łza w oku się zakręciła, gdy był pan w Radomiu na uroczystości przekazania E.Leclerc Radomka miejsca w ekstraklasie siatkarskiej? Tym samym zakończyła się niezwykle bogata historia występów Muszynianki w elicie żeńskiej siatkówki…
Bogdan SERWIŃSKI:– Przez te lata nauczyłem się trzymać emocje na boku, podchodzić do każdej sprawy racjonalnie. Nie ma z mojej strony histerii. Takie są realia, które dotyczą klubów z małej miejscowości.

Radomka zamiast Muszynianki w LSK to efekt fuzji, sprzedaży licencji czy też innego rodzaju transakcji?
Bogdan SERWIŃSKI:– W tej sprawie jest wiele niejasności i nieporozumień, także w mediach. Zgodnie z przepisami, spółki prawa handlowego, a taką spółką jest Muszynianka, mogą działać na terenie całego kraju. W naszym wypadku jest to wszystko zgodne z prawem handlowym, zmienia się akcjonariusz, Muszynianka sprzedaje akcje E.Leclerc. Nowy właściciel będzie mógł powołać nową radę nadzorczą spółki, nowy zarząd, będzie także zmiana siedziby. To nie jest tak, że „kupię, sprzedam”, nie ma to nic wspólnego z handlem licencjami… Podobny przykład był ostatnio z Treflem Proxima Kraków. Tak właśnie wygląda sport zawodowy.

Skończyła się piękna bajka o kopciuszku, który z wdziękiem pojawił się 15 lat temu na siatkarskich salonach…
Bogdan SERWIŃSKI:– Z jednej strony jest żal, że nie można tego kontynuować, z drugiej – satysfakcja. To heroizm prowadzić taki klub w małym miasteczku. Muszyna ma 5 tysięcy mieszkańców, a jak młodzież rozjedzie się na studia lub za pracą, to nie ma więcej niż 3 tysiące. To najdobitniej pokazuje trud, który trzeba było włożyć w funkcjonowanie tego zespołu. W ciągu tych 15 lat nie tylko zdobywaliśmy mistrzostwa Polski, ale jeszcze wygraliśmy Puchar CEV. To historyczny wyczyn, żaden inny polski klub żeński nie wygrał tych rozgrywek.

Był jak… Alex Ferguson

Gdy zaczynała się fascynująca przygoda Muszynianki w ekstraklasie, już wtedy myślał pan o sukcesach w kraju i zagranicą?
Bogdan SERWIŃSKI:– Kiedyś prowadziłem zespół amatorski złożony z uczennic liceum i kilku nauczycielek, z którym awansowałem z trzeciej do drugiej ligi. No i żona zapytała mnie, czy jestem usatysfakcjonowany. A ja jej na to, że dopiero wtedy będę usatysfakcjonowany, jak będzie awans do Serii A, ówczesnej ekstraklasy. No i żona przypomniała mi tę historię, jak w 2003 roku znaleźliśmy się w Serii A. W swoją pracę trenerską wkładałem całe serce, bo taki mam charakter. Nie miałem kompleksów, że takie małe miasteczko i pcha się do ekstraklasy. Owszem, były złośliwości w mediach, ale mnie to nie ruszało. Zachowałem sobie jednak na pamiątkę artykuł z „Gazety Wyborczej”, który był pełen złośliwości.

W roli trenera pracował pan w jednym klubie aż 33 lata. Zachowując wszelkie proporcje, dla Muszynianki był pan jak sir Alex Ferguson dla Manchesteru United. To niezwykła sytuacja…
Bogdan SERWIŃSKI:– Siatkówka to nie piłka nożna, którą bardzo lubię i daleko mi do Fergusona. Gdzie tam małej Muszynie do wielkiego Manchesteru… Ale z mojej i Grześka Jeżowskiego pracy mogliśmy być dumni. To się dało odczuć. Wspaniałe wspomnienia zostaną, ale realia są takie, jakie są. Życzę, by ktoś jeszcze bardziej skutecznie powtórzył naszą pracę.

W kolekcji trofeów Muszynianki zabrakło jedynie spektakularnego sukcesu w Lidze Mistrzyń. Ma pan podobne odczucie?
Bogdan SERWIŃSKI:– Miałem wielką frajdę z tych sukcesów, ale mnie osobiście najbardziej ucieszyła nagroda PKOL-u dla „Trenera Roku”. To było dla mnie wielkie wyróżnienie, docenienie mojej pracy. To będzie długo we mnie siedziało. Jeśli chodzi o klubowe sukcesy, starty w Lidze Mistrzyń, to na pewno wykonaliśmy wielką robotę. Nie wygraliśmy tych rozgrywek, ale dochodziliśmy do drugiej tury play-off. Tym samym zajmowaliśmy 5 miejsce w Europie. Mam satysfakcję, że potrafiliśmy wygrać do 9 seta ze słynnym włoskim klubem Asystelem Novara. Było wiele sukcesów i niczego nie można teraz żałować.

Co tak naprawdę spowodowało krach Muszynianki? Wycofanie się sponsora strategicznego, a może wybujałe żądania finansowe zawodniczek w trakcie wcześniejszych sezonów?
Bogdan SERWIŃSKI:– Kwestie finansowe, sponsorskie, to tematy, o których mi trudno rozmawiać. Mogę tylko dziękować sponsorom, szczególnie Muszyniance. To nie jest żadna tajemnica, że siatkówka nie daje dużego zwrotu marketingowego. W małej miejscowości sponsorom trudno budować swoją markę. Wysoką cenę płacimy nie tylko my, ale i inne kluby, które albo ledwie wiążą koniec z końcem, albo tak jak my, muszą wycofać się z LSK. Polskich klubów nie stać na tak wysokie pensje, jakie są obecnie płacone. Koniunktura siatkarska została nakręcona, ale koszty funkcjonowania były zbyt duże. Wszyscy musimy uderzyć się w piersi, mam nadzieję, że to będzie wstrząs, który poprawi sytuację w siatkówce. Zawsze uważałem, że mamy rozdmuchaną liczbę drużyn w LSK. Tylko duża konkurencja spowoduje spadek cen, kosztów utrzymania zawodniczek. Siatkówka nie jest już tak popularna jak w okresie najlepszych wyników polskiej reprezentacji. Wpadła w dołek, który może przytrafić się każdej dyscyplinie sportu. Rozminęło się to z oczekiwaniami sponsorów, a ich zapatrywanie na finansowanie siatkówki zmieniło się.

Blisko mu do emerytury!

Akcja ratunkowa w Muszynie nie dała rezultatów, nikt nie chce już wspomagać drużyn w tak małych miejscowościach? Na usta ciśnie się pytanie, kto następny…
Bogdan SERWIŃSKI:– Tym klubom, które tak jak my mają kłopoty, życzę, by szybko z nich wybrnęły, by ta piękna dyscyplina nie podupadła. W Polsce był ostatnio delikatny spadek zainteresowania siatkówką, ale moda na ten sport wróci. Mówiłem wcześniej, że praca w tak małych miejscowościach jak Muszyna to heroizm. Biznes ciągnie do dużych miast, w Muszynie można się tylko na chwilę pocieszyć. Nam się nie udało…

Pańskie zawodniczki nie chciały grać dalej na mniejszych kontraktach, może więc należało je skłonić do pójścia na finansowy kompromis?
Bogdan SERWIŃSKI:– Chcieliśmy się zachować fair w stosunku do środowiska, grać uczciwie. Obiecywanie gruszek na wierzbie do niczego dobrego nie prowadzi. Nie chcieliśmy się narażać na konsekwencje prawne, wykonywać niepoważne działania. To by rodziło zbyt dużą niepewność, krach mógłby nastąpić w każdej chwili. Nie mogliśmy sobie na to pozwolić.

W Muszynie nie ma już ekstraklasy, została natomiast zdolna młodzież. Zajmie się pan szkoleniem najmłodszych siatkarek, podejmie pracę, która nie daje profitów finansowych jedynie satysfakcję?
Bogdan SERWIŃSKI:– Myślę, że tak. Trudno mi się jednoznacznie określać, ale trzeba to odbudować od podstaw. Co prawda już dawno wypadłem z rynku młodzieżowego, ale chcemy tę szkoleniową piramidę budować od dołu.

A jeśli pojawi się nagle propozycja pracy z LSK, to odmówi pan?
Bogdan SERWIŃSKI:– Na dzisiaj trudno mi mówić, że odmówię, bo życie pisze różne scenariusze. Może gdybym był młodszym człowiekiem? Ale to wyzwanie właśnie dla młodszych trenerów, nie dla mnie. Ja mam już 62 lata i bliżej mi do emerytury, niż pracy w ligowej siatkówce. Poza tym przez całe życie byłem związany z Muszyną, z klubem, który tu tworzyłem, dlatego na pewno ciężko byłoby mi się odnaleźć w innym środowisku.. Takie jest to życie…