Tomasz Hajto i jego mecze na Stadionie Śląskim

Od spotkania z Rosją rozpoczęła się współpraca z firmą Nike. W końcu wyglądaliśmy, jak… reprezentacja Polski – wspomina spotkanie sprzed 20 lat, Tomasz Hajto.

Bilans ma imponujący

Kiedy przegląda się listę meczów reprezentacji Polski na Stadionie Śląski, dziś przeciwko Korei Południowej zagramy na tym obiekcie po raz 56, łatwo znaleźć mecze epokowe. Przełomowe. Takie, które pozwalały polskiej reprezentacji na wielkie rzeczy. Trudniej jest doszukać się spotkań, o których dziś pamięta niewielu. Niewątpliwie jednym z takich właśnie był towarzyski mecz z Rosją, który rozegrano 27 maja 1998 roku. Kadra wracała wówczas, trochę nieśmiało, do „Kotła czarownic”. Rok wcześniej rozegrała w nim dwa mecze eliminacji MŚ. Mówimy o tym „Śląskim”, który został przebudowany w latach 1993-97. Po pamiętnej zadymie podczas meczu Polska – Anglia z maja roku 1993.

Mecz był ustawiony?

Wiosną 1998 roku reprezentację prowadził Janusz Wójcik i, jak doskonale pamiętamy, nie wszystkim ta osoba na stanowisku selekcjonera pasowała. „Wójt” miał nasz zespół wprowadzić do Euro 2000, a jednym z etapów przygotowań do eliminacji, które miały ruszyć jesienią, było właśnie spotkanie z Rosją. Do dziś wokół tego meczu, który był przecież jedynie spotkanie towarzyskim, krążą legendy. A jedna z nich mówi, że został on… ustawiony. Dziś nie ma to jednak najmniejszego znaczenia, a niekwestionowanym bohaterem tamtego spotkania był Tomasz Hajto.

– To był trudny czas dla śp. trenera Janusza Wójcika. Mówiono nawet, że selekcjoner jest na wylocie i gra o posadę, chociaż był to mecz towarzyski. Wokół tego spotkania było bardzo dużo zamieszania. Zresztą w tamtych czasach, w PZPN-ie, stale były jakieś walki i kłótnie. Od spotkania z Rosją rozpoczęła się współpraca z firmą Nike. W końcu wyglądaliśmy, jak… reprezentacja Polski. Wcześniej ze sprzętem bywało różnie. My przyjeżdżaliśmy na kadrę z zagranicznych klubów i byliśmy wręcz zszokowani, bo nie było podstawowych rzeczy – wspomina komentator telewizyjny i felietonista „Sportu”.

Jeden z ważniejszych

Hajto przeciwko Rosji zaprezentował się nadzwyczajnie. Zdobył dwa gole – jedyny raz w reprezentacyjnej karierze strzelił więcej niż jedną bramkę w meczu – i zanotował asystę. – Zagrałem, wyjątkowo, na prawej pomocy. W tamtych czasach moją nominalną pozycją była prawa obrona. Ale bardzo dobrze współpracowało mi się z Tomkiem Kłosem. Napędzaliśmy akcje. Na początku meczu zliczyłem asystę do Mirka Trzeciaka, a później strzeliłem dwa gole. Dostałem nagrodę od Totolotka dla najlepszego piłkarza meczu. Ze Sławkiem Majakiem żartowaliśmy później, że sprzątnąłem mu nagrodę sprzed nosa. Sławek istotnie zagrał wówczas znakomite zawody – wspomina były reprezentant Polski, który przyznaje, że starcie na Stadionie Śląskim zajmuje wysokie miejsce w jego prywatnej hierarchii.

– Na pewno był to jeden z moich ważniejszych meczów w reprezentacji. Spotkanie, które pomogło mi wyrobić pozycję w kadrze. Pamiętam, że to w ogóle był dla mnie dobry i bardzo ważny czas. Pod koniec sezonu 1997/98, a był to mój pierwszy sezon w Bundeslidze, strzelałem bramki dla Duisburga. Miałem 26 lat, byłem u progu dużego grania – podkreśla.

Totalny chaos i krytyka

Jedną z cech charakterystycznych tamtego meczu, poza golami Tomasza Hajty, były niemal… puste trybuny. Według szacunków spotkanie obejrzało zaledwie 8 tysięcy widzów. Wówczas była to najniższa frekwencja w historii meczów reprezentacji na Stadionie Śląskim. Niechlubny rekord został pobity w 2009 roku, kiedy to konfrontację ze Słowacją obejrzało 4 tysiące obrażonych, zmarzniętych i zasypanych śniegiem kibiców. – Puste trybuny? No cóż, przygotowanie spotkania z Rosją pozostawiało wiele do życzenia. To był totalny chaos, na każdym kroku krytyka. Tymczasem udało nam się zagrać naprawdę fajny mecz i wygrać 3:1. Rosjanie przyjechali do nas w bardzo mocnym składzie – przypomina nasz rozmówca, który trzy lata później doczekał się meczu na Śląskim wypełnionym po brzegi.

– W karierze zagrałem m.in. trzy razy w finale Pucharu Niemiec i generalnie nigdy specjalnie nie czułem presji. Nie przejmowałem się całą otoczką spotkań, nie miała na mnie wpływu ich stawka. Ale wtedy czułem, że to szczególna chwila. Że stoimy przed wielką szansą. Dlatego atmosfera tamtego meczu udzieliła się i mnie – przyznaje.

Z hymnami były cyrki

Chodzi oczywiście o mecz eliminacji MŚ 2002 z Norwegią. „Biało-czerwoni” wygrali 3:0 i zapewnili sobie awans na mundial jako pierwszy zespół z Europy i po 16 latach przerwy. – Niezapomniana chwila. To była już inna reprezentacja. Grupa, która wiedziała, o co gra. W tamtych czasach Stadion Śląski był jedynym w Polsce, na którym można było rozegrać taki mecz. Dziś, na szczęście, wygląda to o wiele lepiej. Radość, euforia na trybunach i na boisku po końcowym gwizdku. Chociaż trzeba przyznać, że PR w PZPN-ie wtedy po prostu nie istniał, więc ten sukces przeżywaliśmy po swojemu – mówi członek klubu wybitnego reprezentanta Polski, który na koniec pamiętnych eliminacji zagrał jeszcze na śląskim gigancie przeciwko Ukrainie (1:1), a później już pod wodzą Pawła Janasa. Zresztą mecz z Węgrami (0:0), z wiosny 2003 roku, był dla niego powrotem do drużyny narodowej.

– Był taki moment, w którym zrezygnowałem z gry w reprezentacji Polski, kiedy selekcjonerem był Zbigniew Boniek. Trener Janas i poprosił mnie, abym wrócił. Przed starciem z Węgrami kibice gości… sami musieli odśpiewać sobie hymn. Zresztą z hymnami na Stadionie Śląskiem przeważnie były jakieś cyrki. Czasami nic nie było słychać – uśmiecha się Tomasz Hajto.

Łokieć za łokieć

Po raz ostatni na Stadionie Śląskim nasz rozmówca zagrał 10 września 2003 roku. W meczu eliminacji Euro 2004 przeciwko Szwecji. Źle to spotkanie ułożyło się dla „biało-czerwonych”, bo już w trzeciej minucie straciliśmy gola. Do przerwy rywal prowadził 2:0. A w drugiej połowie Hajto opuścił boisko, po czerwonej kartce. Jedyny raz w swojej reprezentacyjnej karierze.

– Tak to już bywa. Marcus Allbaeck uderzył mnie łokciem i chciałem mu oddać. Tak też zrobiłem, sędzia zauważył i musiałem opuścić boisko – wspomina sytuację z 64. minuty spotkania. W ten sposób zakończyła się przygoda członka klubu wybitnego reprezentanta Polski ze Stadionem Śląskim. Bilans, trzeba przyznać, ma imponujący. Pięć meczów, dwa gole i awans na mistrzostwa świata.

– Stadion Śląski jest dla mnie ważny, podobnie zresztą, jak cały region. Długo grałem w Górniku Zabrze, utożsamiam się z tym klubem. Na Śląsku popyt na piłkę zawsze był, jest i będzie. Dlatego cieszę się, że reprezentacja wraca na Stadion Śląski. Nie należę do grona krytyków mówiących, że to jeden z najdroższych stadionów w Europie. To dobrze, że możemy się nim pochwalić tak, jak wieloma innymi obiektami. Kiedyś tego nie było – kończy.