Tomczyk: Nie ma czasu na pomyłki

Na ligowy triumf ekipa z Kresowej czekała aż 119 dni. Ogrom czasu, w trakcie którego drużyna przez sportową opinię publiczną została pogrzebana żywcem. Zimą w obozie beniaminka robiono wszystko, by przygotować grunt pod coś, co jedni nazywali jeszcze reanimacją, a inni – już zmartwychwstaniem. Ludzie odpowiedzialni w Sosnowcu za transfery proszą, by nie pisać, że w przerwie między rundami pracowali od świtu do zmierzchu, bo to nieprawda. Pracowali znacznie dłużej. Na pierwszej linii frontu uwijał się Robert Tomczyk, do tej pory postać drugoplanowa. To on przed kilkoma tygodniami zastąpił Roberta Stanka w roli dyrektora sportowego…

Domowe zwycięstwo nad Arką Gdynia było jak haust powietrza zaczerpnięty w ostatniej chwili…
Robert TOMCZYK: – Zeszło z nas potworne ciśnienie. Poczuliśmy ogromną ulgę, bo mecz z Arką to była bitwa o to, żeby nie pogrzebać szans na uratowanie miejsca w ekstraklasie. Już na początku straciliśmy gola bliźniaczo podobnego do tego, jakiego strzelił nam kolejkę wcześniej Śląsk – stały fragment gry, zgubione krycie i piłka w siatce. Musieliśmy stoczyć nieprawdopodobny bój, żeby to odwrócić i zejść z murawy zwycięsko. Trudno mi nawet opisać, jak wielkie emocje nami targały nie tylko w trakcie gry, ale i po końcowym gwizdku, kiedy skończyło się na 3:2. Nie było siły, żeby powstrzymać łzy. Widziałem je u trenera, kierownika drużyny i kilku innych pracowników klubu. Trzeba było odreagować…

Trener Valdas Ivanauskas odważnie zapowiadał, że pierwsze punkty zdobędziecie już we Wrocławiu. Skończyło się jednak na przedłużeniu passy meczów bez wygranej do dziewięciu…
Robert TOMCZYK: – W zimowym okienku transferowym wykonaliśmy naprawdę ogrom dobrej pracy. Staraliśmy się minimalizować ryzyko pomyłki, jeśli chodzi o wzmocnienia kadrowe. I mieliśmy takie przekonanie, że to nam się udało. Ze sparingu na sparing graliśmy coraz lepiej, a potem przychodzi pierwszy mecz o punkty i… we Wrocławiu nas praktycznie nie było.

Na panikę za wcześnie, ale od lęku trudno było się odżegnać..
Robert TOMCZYK: – Zaczęły się w głowie pojawiać znaki zapytania. Trzeba było pomyśleć – może jednak jakieś błędy zimą zostały popełnione? Rozmawialiśmy ze sztabem szkoleniowym przez cały tydzień. I doszliśmy do wniosku, że jeśli ta porażka miała się zdarzyć, to lepiej, że stało się tak w pierwszym meczu po wznowieniu rywalizacji. Później nie będzie już czasu na pomyłki.

Ivanauskas nie lubi się mylić, bo ma mentalność zwycięzcy. Widać to było już w październiku, od pierwszych minut jego debiutu…
Robert TOMCZYK: – Ważne przy tym, że pozostaje otwarty. Nie zamyka się, potrafi słuchać i chętnie to robi. I co najistotniejsze – naprawdę głęboko wierzy w ten zespół. Przed meczem z Arką powiedział, że jeśli zagramy swoją piłkę, to nie musimy się obawiać nikogo. Musieliśmy tylko przełamać pierwszą barierę. I to się udało właśnie w ostatnią sobotę. Drużyna udowodniła, jak wielka siła mentalna w niej drzemie.

Można założyć, że z każdym tygodniem ekipa będzie silniejsza, bo przecież tworzą ją ludzie, którzy nadal uczą się ze sobą funkcjonować. Proces aklimatyzacji u nowych graczy przebiega różnie. Nie brak głosów, że u Giorgiego Gabedawy nieco wolniej niż u innych…
Robert TOMCZYK: – Jego czerwonej kartki z Wrocławia nie chciałbym komentować. Czy ma problem z aklimatyzacją? Poczekajmy jeszcze z takimi ocenami. Doszedł na razie do dwóch okazji bramkowych. I przy odrobinie szczęścia obie mogły się zakończyć golem. W ostatnim meczu Pavels Szteinbors po jego strzale głową wybił piłkę zmierzającą niemal w okienko i zderzył się ze słupkiem. Zgoda – statystyki Gabedawy nie olśniewają. Nie rzucają na kolana, ale nie są złe. W starciu z Arką wygrał 60 proc. sytuacji jeden na jeden, miał 70 proc. celnych podań, było na nim kilka fauli. Potrafi też zanotować odbiór w wysokim pressingu. Jestem pewien, że swoją klasę wiosną udowodni.

Na razie o wiele więcej daje drużynie Żarko Udoviczić. Wydawało się, że po tym jak we Wrocławiu nie wyszedł na drugą połowę, usiądzie na ławce rezerwowych na dłużej. Wrócił jednak do wyjściowej jedenastki i fantastycznie za to podziękował – golem i asystą…
Robert TOMCZYK: – Wszyscy wiemy, że Żarko w ofensywie jest nietuzinkowy. Trener miał spory dylemat, kto powinien zagrać na lewej obronie przeciwko Śląskowi – Patrik Mraz czy Żarko. Lepiej spisywał się w ostatnich potyczkach ten drugi. Wystąpił tylko przez 45 minut, ale odstawienie go od podstawowego składu w ogóle nie było rozważane.

Krótko po meczu we Wrocławiu było jasne, że przeciwko Arce zagra w pomocy. I rzeczywiście to była bardzo trafiona decyzja. Zaliczył znakomitą asystę, a wcześniej – przy pierwszym golu – kapitalnie znalazł się w polu karnym rywala. Nie pierwszy raz świetnie wchodzi w strefę „9”, co jak najlepiej świadczy o jego boiskowej klasie. Przez większą część życia był przecież obrońcą. Mówimy o zawodniku, który bardzo ciężko pracuje na treningach. Nie można mieć do jego zaangażowania najmniejszych uwag. Trener Ivanauskas widzi to i docenia. U niego praca wykonana w tygodniu poprzedzającym mecz to podstawa przy ustalaniu wyjściowej jedenastki. Wyniósł to z Bundesligi.

Malkontenci powiedzą, że pierwsze w tym roku zwycięstwo odnieśliście bardziej dzięki sercu niż klasie sportowej…
Robert TOMCZYK:  – To było połączenie serca z klasą sportową. Jeśli nie byłoby w zespole piłkarskiego potencjału, nie strzelilibyśmy trzech goli, nie trafilibyśmy dwa razy w słupek i nie stworzylibyśmy kilku innych groźnych sytuacji. Bez jakości byłoby to niemożliwe. Oczywiście marzy nam się, żeby grać bezbłędnie, ale to nierealne. Po każdym meczu przeprowadzamy gruntowną analizę, która ma prowadzić do tego, by możliwości tej drużyny wykorzystać w jeszcze większym stopniu. Cieszy nas, że rywalizacja w zespole toczy się na bardzo wysokim poziomie.

Czy to wystarczy, żeby uniknąć degradacji? Trudno odpowiedzieć na takie pytanie, bo to jeden z tych aspektów futbolu, który pozostaje niemierzalny. Możemy grać słabo, nie mam nic przeciwko temu – byleby do końca sezonu uzbierać odpowiednią liczbę punktów. Nie chcemy grać ładnie i zająć jedno z dwóch ostatnich miejsc. W poprzednich sezonach wiele drużyn demonstrowało brzydki futbol i unikało spadku. My nie gramy brzydkiej piłki, ale absolutnym priorytetem jest efektywność.

Fascynująco zapowiada się wasze sobotnie starcie w Zabrzu z Górnikiem. Jak jawi się potencjał tego zespołu na tle dwóch ostatnich rywali?
Robert TOMCZYK: – Górnik to bardzo groźny zespół, co do tego nie mamy żadnych wątpliwości. W mojej ocenie ta drużyna jest obecnie silniejsza niż jesienią. Przynajmniej pod względem kadrowym. Liczę jednak na to, że w Zabrzu to my okażemy się lepsi. W pierwszym spotkaniu nie do końca sprzyjało nam szczęście. Prowadziliśmy u siebie 1:0 i mieliśmy kilka dogodnych sytuacji, żeby ten mecz skończyć. Zamiast tego w końcówce straciliśmy gola na 1:1. Musimy o tym do soboty zapomnieć – żeby nie plątało nam się gdzieś z tyłu głowy.

Piłkarze Zagłębia w każdym wywiadzie udzielanym w ostatnich miesiącach powtarzali, że potrzebne jest jedno zwycięstwo – na przełamanie. I od razu zadziała jak pierwsza kostka domina. To naprawdę takie proste?
Robert TOMCZYK: – Życzymy sobie, żeby właśnie w ten sposób to się potoczyło. Głęboko wierzymy, że zwycięstwo nad Arką to ten moment, w którym wygraliśmy… sami ze sobą. I z przeciwnościami losu, które trawiły nas od pierwszego meczu z Piastem Gliwice. Myślę, że wygraliśmy także z tymi, którzy nam źle życzą. Nie będę wskazywał, z kim konkretnie. Ale jak ktoś dobrze poszuka, to na pewno takich znajdzie. Ostatnim meczem pokazaliśmy wszystkim, jak bardzo chcemy zostać w ekstraklasie i jak trudno będzie nas zatrzymać…

 

Na zdjęciu: Przed momentem padł zwycięsko gol w meczu z Arką. Na taki obrazek kibice ze Stadionu Ludowego czekali bardzo długo…