Totolotek Puchar Polski. Chcą tego drugi raz

Pięć klubów, jak do tej pory, zdołało obronić krajowe trofeum. Lechia Gdańsk staje przed szansą tego, co niedawno nie udało się jej… odwiecznemu rywalowi.


Legia Warszawa, Zagłębie Sosnowiec, Górnik Zabrze, Amica Wronki i Wisła Kraków to kluby, które zdołały obronić wywalczony rok wcześniej Puchar Polski. Wśród wymienionych są również ci, którzy zdobywały trofeum więcej niż dwa razy z rzędu. Dziś w Lublinie drużyna Lechii Gdańsk staje przed szansą do dołączenia do tego wąskiego grona. 2 maja 2019 roku, na Stadionie Narodowym w Warszawie, zespół prowadzony przez Piotra Stokowca pokonał Jagiellonię Białystok 1:0, po trafieniu Artura Sobiecha. Co ciekawe, poprzednim zespołem, który miał szansę obronić Puchar Polski, był odwieczny rywal Lechii, czyli Arka Gdynia. Żółto-niebiescy zdobyli trofeum w 2017 roku, kiedy pokonali Lecha Poznań. Rok później drugi raz z rzędu pojechali na Narodowy, ale tym razem przegrali z Legią.

– Bardzo chcielibyśmy powtórzyć sukces z zeszłego roku – powiedział przed wyjazdem do Lublina trener Stokowiec.

– Zwycięstwo z poprzedniego roku jest dużym doświadczeniem, ale czy będzie odgrywało aż tak dużą rolę? Trudno powiedzieć. Wprawdzie nie ma już z nami wielu piłkarzy z tamtego meczu, ale kilku zostało. Różnicą będzie też stadion i okoliczności spotkania – dodaje opiekun biało-zielonych.

Nie da się porównać

Droga do finału była dla gdańskiego zespołu wyboista. W pierwszej rundzie grał… po sąsiedzku, w Wejherowie. I po pięciu minutach… przegrywał z II-ligowcem, który właśnie opuścił szczebel centralny, 0:2! Udało się jednak wygrać 3:2, a gola na wagę awansu, w przedostatniej minucie, strzelił Flavio Paixao, który z pięcioma bramkami na koncie jest liderem klasyfikacji strzelców Pucharu Polski.

– Droga do finału była bardzo trudna, ale zapracowaliśmy na niego i jesteśmy w świetnym miejscu. Cracovia też miała niełatwe mecze, nie uniknęła dramatycznych końcówek. Cieszę się, że w Poznaniu wytrzymaliśmy ciśnienie i odmieniliśmy losy spotkania – Piotr Stokowiec nawiązał do półfinału, w którym wydarzyła się dramatyczna seria rzutów karnych. Najpierw Lechia nie strzeliła dwóch „jedenastek”, a następnie trzech prób nie wykorzystał zespół z Poznania, który miał „piłki meczowe”.

– Z wieloma drużynami w Pucharze Polski się zmierzyliśmy. Były różne konteksty, różne statystyki. Chociażby w półfinale z Lechem. W lidze był remis, porażka, a w PP udało nam się go pokonać. Albo z Zagłębiem Lubin. Nie da się tego porównać. To są różne mecze, choć samą różnicę wskazać jest trudno – mówi szkoleniowiec, który nawiązuje do tego, że w od dłuższego czasu Lechii nie idzie w starciach z „Pasami”. Pięć ostatnich konfrontacji to pięć zwycięstw drużyny spod Wawelu. Ostatni raz Lechia wygrała z tym rywalem w… listopadzie 2018 roku.

– Mamy z czego wyciągać wnioski. Przegraliśmy kilka razy z rzędu z Cracovią i tego nie zmienimy. Finalnie jednak, w tabeli ekstraklasy znaleźliśmy się przed tym rywalem. Tak to już jest. Nie przywiązywałbym do tego szczególnej wagi – zapewnił opiekun gdańskiego zespołu.

Arka w Lublinie wygrała

Piotr Stokowiec podkreślił, że zespół – przed dzisiejszym finałem – ćwiczył rzuty karne.

– Trenujemy każdy element, który ma wpływ na końcowy rezultat. Nie tylko w finale Pucharu Polski, ale w każdym spotkaniu – przekonuje. W drodze do finału zespół z Gdańska strzelał karne raz, właśnie w Poznaniu. Cracovia również jedną z rund w ten sposób rozstrzygnęła na swoją korzyść, kiedy okazała się lepsza od Rakowa Częstochowa. Jeśli idzie natomiast o same finały Pucharu Polski, to po raz ostatni o zdobyciu trofeum rzuty karne decydowały w 2014 roku, kiedy to Zawisza Bydgoszcz okazał się lepszy od Zagłębia Lubin. Łącznie o losach finału „turnieju tysiąca drużyn” konkurs jedenastek decydował 10-krotnie.


Przeczytaj jeszcze: Zdecydowały dopiero karne!


Tymczasem Lublin miastem finału Pucharu Polski będzie po raz drugi. I jak, w tym miejscu, nie mówić o nierozerwalnych związkach Lechii z… Arką? Otóż w finale rozegranym w Lublinie w 1979 roku żółto-niebiescy pokonali Wisłę Kraków 2:1, zdobywając Puchar Polski po raz pierwszy w swojej historii i zaledwie cztery lata przed tym, jak swoje pierwsze trofeum wywalczyła Lechia. Tamto spotkanie zostało jednak rozegrane na stadionie przy al. Zygmuntowskich, a nie na obiekcie, który będzie areną dzisiejszego spotkania.

– Grałem już na stadionie w Lublinie – mówi trener Stokowiec.

– Byłem trenerem Zagłębia Lubin, a to był mecz ekstraklasy przeciwko Górnikowi Łęczna, który zakończył się naszym zwycięstwem. Byłem również na tym obiekcie jako gość i obserwator. Znam ten stadion, nie ma on przede mną tajemnic – podkreśla opiekun biało-zielonych.

Więcej być nie może

Dzisiejszy finał będzie mogło zobaczyć około 3700 kibiców. Taką ilość można bowiem wpuścić na trybuny. Kluby otrzymały po 640 wejściówek. Znaczną część biletów rozprowadził PZPN, a niewielka pula trafiła do otwartej sprzedaży. Kiedy finał Pucharu Polski oglądało równie mało kibiców? Trzeba się cofnąć do czasów, kiedy o końcowym triumfie w tych rozgrywkach decydował dwumecz. W 2002 roku pierwszy mecz pomiędzy Amicą Wronki a Wisłą Kraków obserwowało zaledwie 2500 widzów. Zresztą do Amiki należy również niechlubny rekord w czasach, kiedy grano jeden mecz. 3000 ludzi przyszło bowiem na stadion przy ul. Bułgarskiej w Poznaniu, kiedy ekipa z Wronek – w 1999 roku – mierzyła się z GKS-em Bełchatów. Rekord frekwencji finałów PP pochodzi natomiast z 1963 roku. Na Stadionie Śląskim Zagłębie Sosnowiec pokonało Ruch Chorzów, a spotkanie obserwowało 70 tysięcy sympatyków futbolu. Dziś będzie ich 20 razy mniej, ale więcej być nie może. Ci jednak, którzy na meczu będą muszą sobie zdawać sprawę z tego, że wezmą udział w ważnym wydarzeniu. Albo Lechia obroni Puchar Polski, albo Cracovia zdobędzie go po raz pierwszy. Najważniejsze chyba jednak jest to, że triumfator tego spotkania zagra w kwalifikacjach Ligi Europy, a pokonany będzie musiał obejść się smakiem.


Na zdjęciu: Tak było rok temu… Czy Lechia po raz drugi, czy też Cracovia po raz pierwszy? Odpowiedź poznamy dziś wieczorem.
Fot. Adam Starszyński/PressFocus