Trema jest zawsze. Do… pierwszego gwizdka

Jakoś trudno wyobrazić sobie Adama Nawałka czy Jerzego Brzęczka – by pozostać przy selekcjonerach pracujących niegdyś przy Bukowej – by na trening wychodzili ze sprzętem pod pachą, kwadrans przed zawodnikami. A Jakub Dziółka właśnie tak, czyli od zaniesienia niezbędnych „akcesoriów” na boczne boisko, zaczął piątkowe zajęcia z drużyną.

– Nie ma w tym niczego niezwykłego. Generalnie wychodzimy z założenia, że to szkoleniowiec jest dla zawodników, a nie odwrotnie. Nie przyniesie mu ujmy noszenie „muru” czy podanie graczowi piłki uciekającej na aut – mówi nowy „number one” w trenerskiej hierarchii katowickiej drużyny, używając w tym kontekście słowa „kontynuacja”. – Trener Paszulewicz też samodzielnie przygotowywał część sprzętu potrzebnego na treningu – dodaje.

Kontynuacja…

Czy o „kontynuacji” będziemy też mówić w obrazie gry GieKSy pod opieką Dziółki? – Siłą rzeczy piętno pracy trenera Paszulewicza musi być widoczne w postawie zespołu. Zresztą wiele elementów było dobrych i wręcz wymaga ciągłości. Zwrócimy za to większą uwagę na te kwestie, na skutek których nie udawało się zdobywać punktów – zapowiada nowy opiekun GKS-u. I wymienia przede wszystkim grę defensywną całego zespołu. – Mocno, niestety, kulała w ostatnim czasie. Za dużo mieliśmy w niej błędów własnych – wyjaśnia.

… i modyfikacja

„Naprawa” tego stanu rzeczy może się odbyć bądź zmianą organizacji gry (- Prawdą jest jednak, że w środku pola mamy dziś więcej zawodników raczej o charakterystyce ofensywnej – przypomina trener), bądź roszadami personalnymi. – Delikatne będą. Zbyt wiele rotacji może jednak prowadzić do chaosu – zaznacza Jakub Dziółka. Rewolucji w jedenastce chyba więc spodziewać się nie należy. Zresztą – biorąc pod uwagę potencjał czysto piłkarski drużyny – więcej „wygrać” można w kwestiach mentalnych; odpowiedniego nastawienia zawodników. Bo umiejętności przecież im nie brak…

Syndrom „dnia meczowego”

A propos owych spraw „charakterologicznych”: Jacek Paszulewicz okres przedmeczowej rozgrzewki drużyny spędzał… w samotności w szatni. – Pod tym względem jestem inny. Potrzebuję kontaktu z zespołem, więc z pewnością będę na murawie – zapewnia Dziółka. – Bardzo emocjonalnie podchodzę do każdego spotkania, a syndrom „dnia meczowego” moja rodzina zna doskonale. Uważam, że coś w rodzaju pozytywnej „tremy aktorskiej” to świetna rzecz i bardzo chciałbym te emocje przekazać też samym zawodnikom. Tym bardziej, że u mnie całe to napięcie mija z pierwszym gwizdkiem. Wtedy jest już tylko chłodna głowa – dzieli się swoimi wewnętrznymi przeżyciami nowy trener GKS-u.

Jakiego rodzaju emocje przeżywać będzie w niedzielę dwie godziny po pierwszym gwizdku? Gdybyśmy wiedzieli to z góry, nie warto byłoby przychodzić na mecze!