Trener wziął to na siebie

Zagraliśmy najsłabszy mecz za mojej kadencji – przyznał Dietmar Brehmer po dotkliwej piątkowej porażce opolan ze spadkowiczem z Łodzi.

Odra nie miała nic do powiedzenia w starciu z ŁKS-em. Wyglądało to nie jak inauguracja sezonu I ligi, a pucharowe spotkanie III-ligowca z ekstraklasowiczem. Łodzianie zaczęli strzelanie na początku, a skończyli w doliczonym czasie gry, tworząc na tyle szans, że powinni nawet wygrać wyżej.

Odzyskać tożsamość

– Tę porażkę biorę na siebie. Jest mi bardzo przykro, że tak zaprezentowaliśmy się przed własną publicznością w meczu otwierającym sezon. Zagraliśmy na pewno najsłabszy mecz za mojej kadencji. Byliśmy w każdym aspekcie zespołem słabszym, nie mieliśmy żadnych argumentów, by podjąć walkę. Przeanalizujemy błędy, które popełniłem i postaramy się do meczu z Zagłębiem Sosnowiec podejść już jako inny zespół – stwierdził Dietmar Brehmer, trener Odry.

W najbliższy weekend opolanie nie zagrają. Ich mecz ze Stomilem Olsztyn został przełożony wskutek powołań zawodników do narodowych kadr, o co wnioskowali olsztynianie. Dla Odry to dobra wiadomość, bo ma chwilę na poprawienie sytuacji personalnej. Podczas gdy łodzianie w czasie piątkowego spotkania desygnowali na murawę z ławki Łukasza Sekulskiego czy Jakuba Tosika, Dietmar Brehmer nie miał kim postraszyć.

– Czeka nas dwutygodniowa ciężka praca ku temu, byśmy odnaleźli z powrotem swoją tożsamość. To, co pokazaliśmy przed publicznością na stadionie i w telewizji, było bardzo słabym spektaklem. Błędów było tak dużo, że gdybym miał teraz omawiać poszczególne sytuacje, to chyba zajęłoby mi to godzinę. Czeka nas trudna rozmowa z zespołem, a od poniedziałku zaczynamy przygotowania do meczu z Zagłębiem.

Często słyszy się, że lepiej przegrać raz 0:4 niż cztery razy po 0:1. Jeżeli damy temu dowód, to oddam szacunek drużynie. Oby tak było. Zrobimy wszystko, byśmy goszcząc Zagłębie mogli z dumą nosić herb Odry – dodał Brehmer, który z pewnością z niepokojem nasłuchiwać będzie wieści w sprawie zdrowia Mateusza Kuchty.

Podstawowy bramkarz Odry, jeden z najlepszych na swej pozycji zawodników w całej I lidze, w I połowie w niegroźnej pozornie sytuacji doznał urazu mięśnia czworogłowego. Kibicom pozostaje też czekać na powrót Mateusza Gancarczyka, Arkadiusza Piecha, Łukasza Winiarczyka czy Mateusza Wypycha.

Brawa za gościnność

Za jedną rzecz opolan na pewno należy po piątkowym wieczorze pochwalić – udowadniają, że w parze z antycovidowym szaleństwem, do jakiego zobligowane są kluby szczebla centralnego, może iść zdrowy rozsądek, ludzkie odruchy i gościnność. Dlatego – tak jak przy okazji starcia Pucharu Polski z Lechem Poznań – na trybuny przy Oleskiej znów wpuszczona została grupa kibiców rywali, czego oficjalnie nie przewidują obecnie obowiązujące przepisy. I co? Ojej, to nie do pomyślenia – podobno nikomu nic się nie stało…


Czytaj jeszcze: Odra Opole zderzyła się z walcem

– Chcę podziękować kibicom, bo bardzo nam pomogli. Cieszę się, że nie zawiedliśmy ani tych na stadionie, ani przed telewizorami. Mamy pierwsze punkty, a z wielu względów to ważne, by odnieść zwycięstwo na inaugurację. Gratuluję swoim piłkarzom i sztabowi za to, co zrobiliśmy w Opolu. Nie spodziewałem się tak wysokiej wygranej, bo uważam Odrę za zespół u siebie groźny.

Nie jestem chytry na bramki, dla mnie liczą się punkty. Mamy nadal mnóstwo do poprawy. Ten proces musi potrwać. Sądzę, że dopiero po zimie tworzyć będziemy taką drużynę, jaką chciałbym oglądać, ze świadomością, że jest już ułożona i trzeba tylko doskonalić pewne elementy – mówił Wojciech Stawowy, trener ŁKS-u.

A o skali dominacji łodzian nad Odrą niech świadczy fakt, że w I połowie na boisku wyróżniał się Samu Corral, który już w przerwie musiał je na dobre opuścić. – Miał w nocy problemy żołądkowe. Zagrał na dużym ryzyku, bo nieprzespana noc to duży ubytek energetyczny. Przez 45 minut strzeliło gola, zaprezentował się dobrze, starał się, na ile mógł. W drugiej połowie nie było już sensu ryzykować zdrowia – tłumaczył Stawowy.

Fot. odraopole.pl/Daria Stręk