Trudno o jakikolwiek pozytyw w grze GKS-u Tychy

Zdziesiątkowany GKS Tychy nie był w stanie dotrzymać kroku zmotywowanej drużynie Ryszarda Tarasiewicza.


Nie takiego bilansu oczekiwali kibice GKS-u Tychy na półmetku rundy jesiennej. Trener trójkolorowych Dominik Nowak także mierzył znacznie wyżej niż w 13. miejsce zajmowane przez tyszan po 9. kolejce sezonu, w którym celem jest przecież walka o najwyższe miejsca.

Na domiar złego, po budzących optymizm zwycięstwach 3:1 z Wisłą Kraków i 5:0 z Sandecją Nowy Sącz przyszedł „czarny tydzień”. Tak trzeba bowiem nazwać niedzielny remis 1:1 w Tychach z ostatnią w tabeli Resovią, wyjazdową porażkę 1:2 w środowym spotkaniu w ramach Pucharu Polski z III-ligowym Zawiszą Bydgoszcz i niedzielne lanie w Gdyni, gdzie zawodnicy Arki aż pięć razy pokonali Adriana Kostrzewskiego.

Drugi raz 5:0 w Gdyni

Podopieczni Ryszarda Tarsiewicza i asystującego mu tyszanina i wychowanka GKS-u Tychy Tomasza Wolaka uczcili w ten sposób pamięć zmarłego 4 lipca Janusza Kupcewicza, którego imieniem nazwano rozegrany w niedzielę gdyński bieg uliczny. Dekorację zwycięzców połączono z uroczystym odsłonięciem pamiątkowej tablicy.

Przy okazji wspominano, że legendarny pomocnik Arki, zdobywca Pucharu Polski i 20-krotny reprezentant kraju oraz strzelec gola dającego reprezentacji Polski trzecie miejsce w mistrzostwach świata w Hiszpanii w 1982 roku, debiutując w gdyńskim zespole zagrał przeciwko GKS-owi Tychy. Był to mecz towarzyski, poprzedzający sezon 1974/75, do którego obydwie drużyny przystępowały jako beniaminkowie ekstraklasy – zwycięzcy grup południowej i północnej.

Wówczas gdynianie sięgając po miano „moralnego mistrza II ligi” wygrali 5:0. Na mecie ekstraklasowych rozgrywek Arka znalazła się jednak na ostatnim miejscu i spadła, a GKS Tychy uplasował się na 10. pozycji i rok później świętował wicemistrzostwo Polski.

Strata dwóch zawodników na rozgrzewce

Wróćmy jednak do niedzielnego starcia, o którego obrazie oprócz końcowego rezultatu świadczą też liczby: 64 procenty posiadania piłki przez zespół Ryszarda Tarasiewicza, 8:1 w celnych strzałach i 9:1 w rzutach rożnych na korzyść gospodarzy.

– Trudno o jakikolwiek pozytyw – stwierdził na pomeczowej konferencji prasowej Dominik Nowak. – Wiadomo jaki jest wynik. Przede wszystkim strata na rozgrzewce kolejnych dwóch zawodników Daniela Rumina i Mateusza Radeckiego mocno nam skomplikowała nasz plan, niemniej nie jest to żadne wytłumaczenie. Jest słowo, które w tym momencie nasuwa się na myśl, czyli odpowiedzialność, a tej nam zabrakło. Wiedzieliśmy, że Arka zdobywa bramki po odbiorach i tak je zdobyła w meczu z nami. Przy stracie pierwszego gola trzy razy można było piłkę wyprowadzić do przodu i rozpocząć atak szybki, co było naszym celem, ale ostatecznie straciliśmy piłkę w naszym polu karnym i w efekcie zostaliśmy trafieni.

Groźna trójka

– Druga bramka była natomiast konsekwencją tego – co także wiedzieliśmy i o czym mówiliśmy przed meczem – że Arka po odbiorze będzie szukała skrzydeł. Ma bowiem w ataku groźną trójkę Omran Haydary, Karol Czubak i Hubert Adamczyk, którą gdynianie zostawiają z przodu. Nie ustrzegliśmy się jednak tego błędu i można powiedzieć, że wystarczyło jedno długie podanie, żebyśmy zostali trafieni.

Mieliśmy jeszcze swoją okazję zdobycia bramki na 2:1, ale nie wykorzystaliśmy jej. Najgorsze było jednak to, że popełnialiśmy dużo błędów i w drugiej połowie wyglądaliśmy organizacyjnie… nie będę używał słów, które cisną się na język. Trudno. Musimy porozmawiać wewnątrz zespołu, bo przed nami już w piątek kolejny mecz z Odrą Opole i przed własną publicznością jak najszybciej musimy zmazać plamę – zakończył trener tyszan.


Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus