Truskawka na torcie. Legia musi dołożyć z wątroby. Jak Chorwaci

Mistrzowie Polski kupili Jose Kante i Carlitosa, a zatem czołowych napastników w poprzednim sezonie w kraju, a mają przecież jeszcze wracającego do zdrowia Jarosława Niezgodę, więc konkurencja w pierwszej linii będzie ogromna. Na tyle, że wręcz zaprasza trenera do gry dwoma napastnikami, bo tyle jest jakości na tej pozycji. Tyle że to nie krajowa liga powinna być dla legionistów priorytetem, a Champions League. OK., w tym roku ścieżka eliminacyjna jest trudniejsza dla zespołów z naszej części Europy, ale jeśli buduje się budżet na poziomie Bundesligi, a klub z Łazienkowskiej taki przygotował, to trzeba nastawiać się tez na to, że w pucharowych kwalifikacjach trzeba będzie wygrać z dwoma klasowymi przeciwnikami. Zresztą innej drogi nie ma. Zwłaszcza że to w Europie leży kasa, która jest potrzebna do zbilansowania wydatków. A brak awansu nawet do Ligi Europy w poprzednim sezonie skutkował dziurą budżetową w wysokości bodaj 20 milionów złotych w stołecznym zespole.

W Niemczech kluby stają na głowie, żeby zająć jedno z czterech premiowanych awansem do Champions League miejsc, bo są w stanie w fazie grupowej zarobić po 20 milionów euro. Do tego dochodzą większe pieniądze od sponsorów, wpływy z organizacji dodatkowych meczów, i zwielokrotnione zarobki ze sprzedaży pamiątek klubowych, bonusy z tytułu Market Pool, co daje w sumie pewnie minimum o 30 milionów euro przychody wyższe niż w przypadku drużyn, które nie wywalczyły przywileju występów w Lidze Mistrzów. Za moich czasów nawet kadrę pierwszego zespołu z Gelsenkirchen zwiększano na tę okoliczność do 33 piłkarzy, podczas gdy w Pucharze UEFA trzeba było radzić sobie w 27. A prawda jest taka, że na finiszu poprzedniego sezonu Legia grała najrówniej w Polsce, bardzo mądrze z tyłu i zasłużenie sięgnęła po tytuł. Naprawdę chciała zdobyć mistrzostwo, choć nie grała finezyjnego futbolu. Teraz dokooptowała najlepszego strzela tamtych rozgrywek, więc powinna być jeszcze groźniejsza. Przynajmniej w kraju, bo na przykład w Niemczech nikt nie był zainteresowany zatrudnianiem Carlitosa. Nikt też w Bundeslidze nie dałby mu pensji takiej, jaką dostał przy Łazienkowskiej, a słyszałem, że to 70 tysięcy euro netto tygodniowo. Hiszpan powinien więc bardzo szanować tę robotę, i grać z maksymalnym poświęceniem.

Pozostali legioniści zresztą też, nie mogą przecież zasłaniać się zmęczeniem przy konieczności rozgrywania spotkań co trzy dni. Nie przypominam sobie sytuacji z kariery, żebym wchodził na boisku świeży i wypoczęty, nogi zawsze przynajmniej lekko bolały. Nawet jednak kiedy bolały bardzo, to dawało się z wątroby i serducha. Podobnie jak Chorwaci na mundialu w Rosji. Idę o zakład, że w fazie pucharowej turnieju nie oznaczano im markerów zmęczeniowych, bo z badań mogłoby jedynie wyniknąć, że żaden – po trzykrotnym rozegraniu 120 minut co trzy dni – nie nadaje się do wyjścia na boiska. A nie dość, że Vatreni wychodzili, to jeszcze wygrywali! I to jest najlepsza wskazówka dla Legii, i trzech naszych pozostałych zespołów w pucharach. Bez nastawienia na ambicję i walkę do upadłego nic bowiem polski zespół nie osiągnie, niezależnie od tego, jak dobrze byłby przygotowany motorycznie do rywalizacji. Zwłaszcza że to zdarza się bardzo rzadko…