Trzeba podkręcić… wąsa i robić swoje

Adam GODLEWSKI: Miło spędzić wakacje w roli lidera grupy eliminacyjnej?

Czesław Michniewicz: Odnoszę wrażenie, że tę tabelę zna niewiele osób, ale to oczywiście kwestia – przede wszystkim dla naszych zawodników – prestiżowa. Ja natomiast cieszę się, że cały czas pozostajemy w grze, a drużyna, która powstawała naprędce, daje radę. Kiedy przed rokiem po raz pierwszy się spotkaliśmy, trzy dni później trzeba było rozegrać mecz w Gruzji. Oczywiście nie wszystko w minionych miesiącach udało się tak, jak byśmy chcieli, przytrafiły się remisy z Wyspami Owczymi i Finlandią, ale generalnie mam prawo powiedzieć, że pracuję z fajną grupą piłkarzy, która chce coś osiągnąć.

Pański zespół jest teraz mocniejszy niż przed rokiem?

Czesław Michniewicz: To trudno jednoznacznie określić, nie wolno nawet przez moment zapomnieć, że jest to piłka młodzieżowa. Generalnie piłkarze nieustannie się rozwijają, ale na przykład Kuba Piotrowski przed rokiem grał regularnie, a teraz jest w lepszym klubie, ale w KRC Genk nie gra. Więcej minut na kontach mieli też inni zawodnicy, choćby nasz kapitan Dawid Kownacki, którego zespół w Serie A dopiero wystartował z uwagi na tragedię w Genui. Pewnie więc dopiero w trakcie spotkań eliminacyjnych okaże się, czy zespół jest obecnie w wyższej formie, zaś piłkarze są zdecydowanie lepsi niż 12 miesięcy temu. Na pewno jednak są teraz mądrzejsi, bo wiemy już jaki jest poziom piłki młodzieżowej w Europie, jaka skala trudności w kwalifikacjach. I z czym to się w ogóle je.

Wśród kadrowiczów z polskich klubów jest tylko jeden spoza ekstraklasy, co chyba właśnie świadczy o rozwoju ich karier?

Czesław Michniewicz: Dominik Jończy obecnie gra w Podbeskidziu Bielsko-Biała, ale przed rokiem był powoływany jako zawodnik Zagłębia Lubin, tyle że grał w rezerwach, a potem przeszedł do Chojniczanki. Konkurencja na pozycji stopera nie jest za duża, bo niewielu młodych zawodników w ekstraklasie, czy pierwszej lidze, a nawet w drugiej, przebija się na środku defensywy. Najczęściej występują tam gracze doświadczeni. Dlatego szanuję fakt, że Dominik zasłużył na to, aby być z nami na zgrupowaniu.

Skoro już mowa o defensywie prowadzonej przez pana reprezentacji, to spokojnie mógłby ją pan zestawić z graczy Legii Warszawa podpartych zabrzaninem Pawłem Bochniewiczem, który w ubiegłym sezonie miał sporo czasu, żeby dobrze zrozumieć się z Mateuszem Wieteską.

Czesław Michniewicz: Teoretycznie rzeczywiście można to zrobić, ale zawsze staram się zestawić linię obronną z najlepiej dysponowanych zawodników, nie oglądając się na ich przynależność klubową. A niezmiennie powołuję ośmiu defensorów, aby mieć dwie czwórki do treningu. Teraz mamy dwie pary bocznych, z prawej strony są to Kamil Dankowski i Paweł Stolarski, natomiast z lewej – Kamil Pestka i Mateusz Hołownia. Na środku czwartym kandydatem jest Wiktor Biedrzycki z Górnika Zabrze, syn świętej pamięci Andrzeja, starszym kibicom doskonale znanego z występów w Stomilu Olsztyn na poziomie ekstraklasy. Wybór zatem jest, jakość też, moją rolą jest spokojne przyglądanie się całemu oktetowi i wybór optymalnego zestawienia tej formacji na najbliższe spotkanie.

Jeśli idzie o obsadę bramki to w zasadzie także można mówić o kłopocie bogactwa.

Czesław Michniewicz: Każdy z tercetu golkiperów, których powołałem ma swoje atuty. Tomek Loska broni regularnie w Zabrzu, a to wielka sprawa mieć tak duże doświadczenie w piłce seniorskiej na tej pozycji. Kamil Grabara trenuje na co dzień z seniorami Liverpoolu, a więc uczy się od fantastycznych kolegów, ale występuje zespole U-23, oficjalnych meczów w LFC jeszcze się nie doczekał. Bartłomiej Drągowski ma bardzo silną konkurencję w Fiorentinie, los mu ostatnio trochę jednak pomógł, główny rywal złapał kontuzję, więc może na dłużej wejdzie do bramki i pobroni w Serie A. Oby to był przełomowy czas dla tego chłopaka, bo już praktycznie dwa lata jest poza grą. Dlatego Loska, mimo że jako jedyny wywodzi się z klubu Lotto Ekstraklasy, jest cały czas brany przeze mnie poważnie pod uwagę, bo ma największe doświadczenie. I w każdej chwili może pomóc reprezentacji U-21.

Wypadnięcie innego zabrzanina, Szymona Żurkowskiego, z drugiej linii z powodu kontuzji, to strata nie do powetowania?

Czesław Michniewicz: Na pewno tak. To jest zawodnik, który napędza każdą akcję i nadaje charakter drużynie. Swoją nieustępliwością i walką ciągnie cały zespół. W Gdyni, gdzie graliśmy z najgroźniejszym grupowym rywalem – Danią, był w zastępstwie Kownasia kapitanem, strzelił gola, i był tym zawodnikiem, który cały czas gonił na boisku. Dlatego bardzo żałuję, że teraz nie będę miał go do dyspozycji, bo to nie tylko świetny piłkarz, ale i bardzo porządny chłopak, dobry duch każdej szatni, do której wchodzi. Z jednej strony bardzo lubiany, z drugiej zaś – niezwykle szanowany za to, jak jest zaangażowany w trening i w mecze. Tych wszystkich walorów, które wnosi do zespołu na pewno będzie nam brakować.

Jak długo? Jest szansa, że na październikowy finał eliminacji Żurkowski zdoła się wykurować?

Czesław Michniewicz: Szymon był na badaniach w Poznaniu u dwóch specjalistów, którzy stwierdzili, że uraz jest poważny i są dwie możliwości leczenia. Albo metodą zapobiegawczą, ale bez stuprocentowej pewności, że wszystko będzie OK, albo – niestety – operacyjną. Leczenie zapobiegawcze może potrwać około sześciu tygodni, natomiast po zabiegu przerwa może wydłużyć się nawet do trzech miesięcy. Rokowania są dla nas złe, bo wszystko wskazuje na to, że Żurkowskiego nie będę mógł brać pod uwagę także w kontekście meczu z Danią. Teraz powołałem w jego miejsce Kubę Łabojko ze Śląska. Kiedy zadzwoniłem do niego do Wrocławia, zapytałem co robi. – Trenerze wychodzę na trening, muszę realizować szczegółowo rozpisany plan – odpowiedział nieco zdezorientowany. Kazałem mu już nigdzie nie wychodzić, tylko spakować się i jak najszybciej przyjechać. Bodaj dwie godziny później odbierał sprzęt w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie mamy zgrupowanie.

Sebastian Szymański już przetrawił niedoszły transfer z Legii Warszawa do CSKA Moskwa?

Czesław Michniewicz: Rozmawiałem z nim na ten temat, jest młody, ma dopiero 19 lat, więc atrakcyjne propozycje na pewno jeszcze się pojawią. Musi być cierpliwy, ciężko pracować i mieć świadomość, że to nie jest koniec świata, że transfer ostatecznie nie odszedł do skutku, mimo że był bardzo blisko przeprowadzki. Ma to jeszcze gdzieś z tyłu głowy, ale dopiero zaczyna karierę, więc musi też doświadczyć i tego, że w futbolu są nie tylko kolorowe dni. Tyle że jeśli mam być szczery, to żadnego załamania, czy nawet osłabienia formy mentalnej nie dostrzegłem u Szymańskiego.

Bartosz Kapustka też się trzyma?

Czesław Michniewicz: Wygląda – wreszcie – bardzo fajnie! W końcu ma zespół, w którym będzie miał okazję regularnie pograć. Oczywiście, spora grupa komentatorów już zaczęła narzekać, że to tylko druga liga belgijska, ale najważniejsze, że po dwóch w dużym stopniu straconych latach, wreszcie nienerwowo nakreślił sobie drogę na przyszłość. OH Leuven to klub, który ma tego samego współwłaściciela co Leicester, i trenera, który przekonał Bartka do przeprowadzki do Beneluksu. Kapustka od początku złapał z nim wspólny język, więc jest naprawdę duża szansa, że wróci na właściwe tory i odbuduje się pod okiem szkoleniowca, któremu bezgranicznie zaufał, i to już na dzień dobry.

Wygra rywalizację o miejsce w drugiej linii naszej młodzieżówki?

Czesław Michniewicz: Nikt niczego nie dostaje u mnie za darmo, ale… wystarczyło, abym zobaczył Kapustkę w pierwszym treningu na zgrupowaniu, żeby przekonać się do jego formy. Pierwszy raz od dwóch lat przepracował bez żadnych przeszkód okres przygotowawczy i to widać na boisku już na pierwszy rzut oka. Rok temu miał latem we Freiburgu kontuzję, a rok wcześniej – tuż po Euro 2016– głowę zaprzątał mu transfer, potem przeprowadzka, i zabrakło płynności, która odbiła się na formie Bartka. Za to teraz wygląda bardzo dobrze. Naprawdę!

W przeciwieństwie do Konrada Michalaka, który zaczął sezon w Legii, ale przeprowadził się do Lechii i nadal nie gra.

Czesław Michniewicz: To prawda, początek sezonu to w zasadzie zmarnowany dla niego czas, w systemie 1-3-5-2 w Legii nie było dla niego specjalnie miejsca, nie ma charakterystyki wahadłowego. Postanowił zatem walczyć o swoje, a ja cieszę się, że trafił akurat do Lechii, bo z trenerem Piotrem Stokowcem mam super relacje, często odwiedzam go w Gdańsku i podglądałem jak Kondziu się prezentuje. Nie ma na dziś szansy, aby w młodzieżówce grał od początku, nie jest na to gotowy, ale zastanawiamy się nad powierzeniem mu roli dżokera. Bo Michalak na pewno jest w stanie dać dobrą zmianę. Ma dobre statystyki w naszej drużynie, jest jej ważnym ogniwem.

W napadzie jest Kownacki i…

Czesław Michniewicz:są inni. OK, Dawid grał na mistrzostwach świata, bije wszystkich konkurentów na głowę doświadczeniem. Bardzo chce dokończyć cykl eliminacyjny w tej reprezentacji, czuje za nią odpowiedzialność, jest kapitanem z prawdziwego zdarzenia.

A to prawda, że na własną prośbę gra w prowadzonej przez pana młodzieżówce?

Czesław Michniewicz: Jasno określił się już wcześniej, że dopóki będzie szansa na awans do finałów Młodzieżowych Mistrzostw Europy, to chciałby nam pomagać. Oczywiście, gdyby była potrzeba chwili i wola selekcjonera Jerzego Brzęczka, bez dyskusji poszedłby grać do pierwszej reprezentacji. U nas jest jednak nieoceniony, jest przywódcą na boisku i poza placem gry. Gra przecież w Serie A, zaś Karol Świderski z Jagiellonii i Paweł Tomczyk z Lecha nie mają jeszcze takiego doświadczenia, więc nie ma nawet sensu porównywać tych napastników. Wspomniany duet też ma jednak szansę wyjechać do silnych zagranicznych klubów, bo obaj mają niezbędny ku temu potencjał.

Pański zespół jest w stanie płynnie przechodzić z ustawienia czterema obrońcami w linii na to z trójką środkowych obrońców?

Czesław Michniewicz: Graliśmy już w obu systemach, więc nie będę teraz składał deklaracji, że wybierzemy tylko jeden. Piłkarze są taktycznie dobrze przygotowani do obydwu ustawień, pracujemy nad elastycznym przechodzeniem z jednego do drugiego, bo tak grają dziś praktycznie wszystkie nowoczesne drużyny; to zresztą na dziś jest w mojej ocenie chleb powszedni, że mecz rozpoczyna się w innym ustawieniu niż kończy. Spośród zawodników, których powołuję, każdy powinien umieć grać zarówno w schemacie z czwórką obrońców, jak i trójką. Finały mistrzostw świata nie zraziły mnie do takich rozwiązań taktycznych. Tak naprawdę przecież nie grają systemy tylko ludzie, którzy mylą się – albo nie – niezależnie od tego, jak zostali ustawieni. Często jeżdżę do Włoch, a tam w zależności od fazy akcji. można zauważyć od trzech nawet do sześciu obrońców grających w jednej linii. I nikt nie robi z tego żadnego zagadnienia.

Musiał pan odbudowywać morale piłkarzy z klubów, które reprezentowały Lotto Ekstraklasę w europejskich pucharach? To bardzo liczna grupa kadrowiczów.

Czesław Michniewicz: Nie. Pewnie gdyby występy w pucharach zakończyły się dwa tygodnie później, to trzeba by popracować nad ich mentalem, ale czas już ukoił rany, liga przykryła wszystkie niepowodzenia w Europie. Prawda jest zresztą taka, że kadra – nawet młodzieżowa – pomaga wracać do pionu po klubowych niepowodzeniach. W ubiegłym roku podbudowaliśmy Kownasia na zgrupowaniu na tyle, że zaczął strzelać w Serie A. A kilku innym kadrowiczom odbudowaliśmy wysoką formę. Nie inaczej powinno być więc także teraz.

Każdy ma swoje Wyspy Owcze?

Czesław Michniewicz: Tak powiedział mi syn, kiedy wrócił ze szkoły po naszym remisie z tym znacznie niżej notowanym rywalem. Usłyszał to od swojego polonisty, który chciał mnie w ten sposób pocieszyć. W sporcie, w życiu także, każdy ma słabszy dzień, który potem może się za człowiekiem ciągnąć. Jak za mną te Wyspy Owcze… Potem mogą jednak przyjść także dni chwały, trzy dni później wygraliśmy przecież z faworyzowaną Danią. Wiemy, że to nie był nasz mecz, nikt nie zagrał z Farerami tak, jak zakładaliśmy. Nie rozmawiamy już jednak w takim kontekście o tym spotkaniu, czasu już nie cofniemy, więc nie ma sensu narzekać i nawet do tego wracać. Trzeba patrzeć do przodu, pamiętając jednak, że w spotkaniach z Wyspami i Finlandią zdobyliśmy tylko dwa punkty na sześć możliwych i straciliśmy aż pięć goli z sześciu, które przeciwnicy byli nam w stanie wbić w tych kwalifikacjach. Zamiast rozdzierać szaty, staramy się wyciągać wyłącznie konstruktywne wnioski.

Kluczowe dla układu grupy będą wrześniowe spotkania z Wyspami Owczymi i Finlandią, a zatem przeciwnikami, którzy dotąd nie bardzo wam pasowali, czy na decydujący bój szykujecie się w Danii w październiku?

Czesław Michniewicz: Kluczowy na ten moment jest wrześniowy dwumecz. Do października wiele może się zmienić, na czele z sytuacją w tabeli. Lecimy przecież do Finlandii, która dotąd przegrała tylko jedno spotkanie w kwalifikacjach, i gra naprawdę ciekawy futbol. Trzy dni przed konfrontacją z nami Finowie zmierzą się z Danią, więc siłą rzeczy ktoś straci punkty. Dlatego w tym momencie interesują nas wyłącznie Wyspy Owcze, dopiero potem na tapetę wejdzie kolejny przeciwnik. Ale tylko ten najbliższy, poruszamy się do przodu krok po kroku.

I naprawdę z tyłu głowy nie ma pan igrzysk olimpijskich?

Czesław Michniewicz: Nikt o nich nie myśli. Zresztą nie ma na razie o czym gadać, perspektywa jest zbyt daleka.

Pytam o to dlatego, że przy każdej rozmowie o powołaniach podkreśla to selekcjoner Brzęczek, dla którego start na olimpiadzie okazał się przepustką do udanej kariery.

Czesław Michniewicz: O igrzyskach będziemy mogli myśleć ewentualnie dopiero wtedy, gdybyśmy zakwalifikowali się do finałów mistrzostw Europy, z których cztery najlepsze zespoły pojadą do Tokio. Domyślam się, co czuje trener Brzęczek, zapewne to samo, co Pep Guardiola, kiedy zwalniał Leo Messiego – mimo że kolidowało to z rozgrywkami Primera Division – na igrzyska do Pekinu, gdzie Argentyna wywalczyła złoty medal. Ale w mojej głowie myśli o igrzyskach nie mają nawet prawa się pojawiać. Liczy się tylko najbliższy skok, jak u Adama Małysza. Trzeba podkręcić wąsa i po prostu robić swoje. Do rozegrania zostały cztery mecze, a skala trudności jest taka, że do finałów MME awansuje jedynie osiem zespołów z pierwszych miejsc w grupach. Zaś w barażach wystąpią tylko cztery najlepsze z drugich miejsc. Zatem margines błędu praktycznie nie istnieje…