Trzeba włączyć syreny alarmowe

Rozmowa z Andrzejem Sypytkowskim, wicemistrzem olimpijskim i srebrnym medalistą mistrzostw świata.


Choć od rozdania ostatniego kompletu medali mistrzostw świata w Wollongogon mijają już dwa tygodnie, w kolarskim środowisku nie milkną echa występu biało-czerwonych. Czy pan także nadal rozpamiętuje australijską porażkę?

Andrzej SYPYTKOWSKI: – Słowo „porażka” to delikatne określenie tego, co stało się na antypodach, ale z drugiej strony trzeba sobie wprost powiedzieć, że polskie kolarstwo od dłuższego czasu jest na równi pochyłej i systematycznie zjeżdża w dół. Dlatego należy o tym mówić głośno i już nie tylko bić na alarm, ale włączyć syreny alarmowe.

Po którym wyścigu był pan najbardziej rozgoryczony?

Andrzej SYPYTKOWSKI: – Trudno mi mówić o starcie naszych zawodników w wyścigu ze startu wspólnego, który jest przecież gwoździem programu każdych mistrzostw świata, bo 76. miejsce Stanisława Aniołkowskiego i 96. pozycja Łukasza Owsianego to nie są wyniki warte przypominania. Przypomina mi się za to moja rozmowa ze Zbigniewem Rusinem, który jako prezes Polskiego Związku Kolarskiego po moim starcie na igrzyskach olimpijskich w Barcelonie w 1992 roku, zarzucił mi, że zająłem dopiero 6. miejsce i jako nieperspektywicznego 29-latka skreślił mnie wtedy z reprezentacji.

Nawet 5. miejsce Marty Jaskulskiej w jeździe indywidualnej na czas orliczek; 6. pozycja Malwiny Mul w wyścigu ze startu wspólnego juniorek; 8. lokata Katarzyny Niewiadomej w wyścigu ze startu wspólnego elity oraz 11. miejsce Dominiki Włodarczyk w wyścigu ze startu wspólnego wśród orliczek nie poprawiły panu humoru?

Andrzej SYPYTKOWSKI: – Z całym szacunkiem dla pań każdy zdaje sobie sprawę, że są to konkurencje niszowe. Żeby wszystko było jasne – doceniam ich wysiłek, ale te miejsca nie zmieniają obrazu polskiego kolarstwa, które zanika. Najbardziej martwi mnie luka w orlikach, bo to jest efekt polityki, a raczej braku programu PZKol. Gdy zaczynałem przygodę w macierzystym klubie w Kętrzynie, w moim roczniku było 14 chłopców, a takich klubów w Polsce były tysiące. Kiedyś mieliśmy więc w kraju piramidę, której podstawę tworzyły tysiące juniorów, a najzdolniejsi – przez kategorię orlika – przechodzili do elity. Na każdym z tych etapów funkcjonowały jednak stypendia, dające zawodnikom utrzymanie.

Dzięki temu przejście od dziecięcej pasji do ścigania się wśród najlepszych aż po dojścia do zawodowstwa było poukładane także pod względem organizacyjno-finansowym. I taki właśnie program Polski Związek Kolarski wspólnie z Ministerstwem Sportu musi jak najszybciej opracować i wdrożyć. A jest to w obecnych czasach dużo łatwiejsze niż kiedyś. Przed laty, gdy byliśmy kolarską potęgą, trener opierał się tylko na intuicji do wyławiania talentów, a teraz są badania, po których można określić, kto ma organizm „skrojony” na mistrza i z nim pracować oraz rozwijać jego talent.

Potrzebujemy więc mocnej podstawy piramidy, ale także wsparcia dla tych, którzy kończą wiek juniora i nawet gdy odnoszą sukcesy międzynarodowe, potrzebują jeszcze czasu na okrzepnięcie, żeby mogli iść wyżej. W wieku 19 lat stają jednak przed ścianą zwaną życiem i nie mają szans na przebicie się przez nią na własną rękę.

A gdyby Michał Kwiatkowski i Rafał Majka mogli wystartować w Australii, obraz byłby inny?

Andrzej SYPYTKOWSKI: – Kwiatkowski ma 32 lata, a Majka jest rok starszy. Wyeliminowały ich problemy zdrowotne, więc to też jest jakiś sygnał. Michał mistrzostwo świata zdobył 9 lat temu, a Rafał po olimpijski brąz sięgnął 6 lat temu. Ponadto obaj w swoich grupach zawodowych jeżdżą już jako „robotnicy”, a nie liderzy. Wykonują swoją dobrze płatną pracę. Rozumiem ich i podziwiam, ale nie łudzę się, że nagle na nich będzie można odbudować polskie kolarstwo.

Oni już swoją rolę odegrali i chwała im za to. Kiedy jednak zsiądą z rowerów, a nie wypracujemy szybko programu wyławiania talentów i nie przygotujemy ścieżki do rozwoju od juniora do zawodnika elity, pozostanie nam już tylko zgasić światło. Oczywiście nie każdy chłopak, który ma potencjał na bycie mistrzem świata, dojdzie do tego tytułu, bo życie niesie wiele niespodzianek, ale jeżeli zmarnuje odkryty w nim potencjał, to wtedy będzie mógł mieć pretensje tylko do siebie. A jeżeli nie zostanie wyłowiony, to pretensje możemy mieć do programu szkolenia, a raczej braku planów, a to moim zdaniem – przy udziale kompetentnych ludzi – jest do przeskoczenia, więc dajmy im możliwość działania w Polskim Związku Kolarskim.

Czy 14 października – wznosząc toast w dniu 59. urodzin – życzył pan będzie sobie, żeby polskie kolarstwo znowu mogło święcić sukcesy?

Andrzej SYPYTKOWSKI: – Zajmuję się deweloperką i w ten sposób zarabiam na kolarstwo, bo nadal „siedzę” w rowerach. Jako dyrektor sportowy Wyścigu Szlakiem Walk Majora Hubala miałem okazję poznać PZKol raczej od tej nieprzyjaznej strony, ale mimo to jako były kolarz życzę moim następcom wszystkiego najlepszego. Mam tę przewagę, że w rozmowie ze znajomymi mogę wspominać olimpijskie straty, zdobywanie medali na igrzyskach i mistrzostwach świata, choć 2. miejsce w Chambery uznano za porażkę, a ja nie mogłem wtedy odżałować, że miałem defekt, bo koledzy z drużyny musieli na mnie czekać i wypadliśmy z mistrzowskiego rytmu. Takich medalowych wspomnień życzę więc moim następcom i kibicom, bo jako sympatyk kolarstwa też chciałbym się znowu cieszyć, że to polskie stało się światową potęgą. I tego sobie na urodziny, jak i polskiemu kolarstwu szczerze życzę.


Andrzej Sypytkowski

Fot. PressFocus

Urodził się 14 października 1963 roku w Korszach.

Reprezentował barwy: Agrokompleksu Kętrzyn, Zjednoczonych Olsztyn, Gwardii Katowice, Krupińskiego Suszec oraz zawodowych grup: Kelme, Rotan Spiessens, Mróz.

Największe sukcesy: wicemistrz olimpijski w wyścigu drużynowym (Joachim Halupczok, Zenon Jaskuła i Marek Leśniewski) na 100 kilometrów – Seul 1988, wicemistrz świata w wyścigu drużynowym (Dariusz Baranowski, Grzegorz Piwowarski, Leśniewski) na 100 kilometrów – Chambery 1989; mistrz Polski ze startu wspólnego w 1985 roku, dziewięciokrotny uczestnik Tour de Pologne, zwycięzca etapu w 1986 roku i klasyfikacji górskiej w 1998 roku.

Po zakończeniu kariery sportowej był dyrektorem CCC Polsat Polkowice, prowadząc drużynę do historycznego występu w Giro d’Italia w 2003 roku – pierwszego występu polskiej grupy kolarskiej w wyścigu tej rangi. Pełnił też funkcję dyrektora wyścigu Szlakiem Walk Majora Hubala.


Na zdjęciu: Zdaniem Andrzeja Sypytkowskiego nad polskim kolarstwem zawisły ciemne chmury. A co będzie, jak rower odstawi m.in. Rafał Majka?

Fot. PessFocus