Trzy słupki Lechii to za mało, by wygrać

Piotr Tubacki

Mnóstwo niedokładności i prostych błędów pokazywały oba zespoły w pierwszej połowie. Tempo było ślamazarne, a poziom meczu pozostawiał wiele do życzenia. Mimo tego przyjezdni z Gdańska, jak przystało na wicelidera Ekstraklasy, stworzyli sobie kilka sytuacji, które mogły zakończyć się bramkami.

Słupek nadal drży

Lechia szczególnie upatrzyła sobie obijanie słupków ekipy z Płocka. Najpierw, po dośrodkowaniu Filipa Mladenovicia, krycie zgubił Igor Łasicki, dzięki czemu Michał Nalepa mógł ostemplować aluminium. Gorszy od swojego kolegi nie chciał być Daniel Łukasik, którzy trzy minuty później kropnął z ponad 25 metrów i również trafił w ten sam słupek. Uderzenie było tak mocne, że debiutujący w Ekstraklasie bramkarz Bartłomiej Żynel nie miałby żadnych szans.

Prawie jak Kopciuszek

Na trzeci słupek Lechii trzeba było czekać do drugiej połowy. W 53. minucie goście, po interwencji VAR-u, otrzymali rzut karny w akcji, która mogłaby być alternatywą dla Kopciuszka. Ricardinho sfaulował Lukasa Haraslina, ale miał pecha, bo stopa Słowaka, którą trafił, była jedyną częścią jego ciała, znajdującą się w polu karnym Wisły! Z tego też powodu sędzia początkowo podyktował rzut wolny, ale po wideoweryfikacji zmienił swoją decyzję. Do karnego podszedł Flavio Paixao i… oczywiście trafił w słupek. Portugalczyk dobił jeszcze piłkę do bramki, ale jako że w międzyczasie nikt jej nie dotknął, gol nie mógł zostać uznany.

Stare porzekadło

Lechia stwarzała w tym meczu groźniejsze okazje. Kilka minut po karnym Paixao trafił do bramki drugi raz, lecz – ponownie z pomocą VAR-u – sędzia odgwizdał zagranie ręką. Gdańszczanie byli nieskuteczni, a jak mawia piłkarskie porzekadło: niewykorzystane sytuacje lubią się mścić. W 75. minucie Furman dośrodkował w pole karne przyjezdnych, a tam obrońcy nie przykryli Karola Angielskiego, który wyprowadził Wisłę na prowadzenie. Dzięki temu płocczanie strzelili 10. bramkę w 10. meczu ligowym. Co więcej udało im się wygrać pierwsze spotkanie u siebie, bo choć w końcówce groźne okazje po stronie Lechii mieli Nalepa i Jakub Arak (przewrotka prawie jak Gareth Bale w finale Ligi Mistrzów), to nie udało im się wyrównać.

– Mieliśmy dzisiaj troszeczkę szczęścia, chociażby w doliczonym czasie gry. Dzisiaj zagraliśmy trochę inaczej, a najważniejsze były trzy punkty – mówił trener zwycięzców Dariusz Dźwigała, a nieco bardziej bezpośredni był szkoleniowiec Lechii, Piotr Stokowiec – Nawet remis by nas nie zadowolił. Takie mecze trzeba wygrywać i tyle.

 

WISŁA PŁOCK – LECHIA GDAŃSK 1:0 (0:0)

1:0 – Angielski, 75 min (asysta Furman).

WISŁA: Żynel – Stefańczyk, Łasicki, Uryga, Stępiński – Rasak, Furman – Ricardinho (90. Sielewski), Szymański (75. Stilić), Varela (90+3. Łukowski) – Angielski. Trener Dariusz DŹWIGAŁA.

LECHIA: Alomerović – Fila, Nalepa, Augustyn, Mladenović – Kubicki, Łukasik, Wolski (64. Lipski) – Paixao (79. Mak), Sobiech (79. Arak), Haraslin. Trener Piotr STOKOWIEC.

Sędziował Paweł Raczkowski (Warszawa).  Widzów 3123. Żółte kartki: Rasak (26. faul), Angielski (45. faul), Stefańczyk (53. niesp. zach.) – Nalepa (23. faul), Łukasik (87. niesp. zach.), Augustyn (87. faul).