Tuszyński zrobił sobie show na urodziny

Patryk Tuszyński pochodzi z małej wioski w Kaliskiem, gdzie – ponoć – do dzisiaj w gospodarstwie rodziców lubi wskoczyć na traktor i ruszyć w pole. Ponad dekadę temu – jako nastolatek – ruszył w piłkarską Polskę, którą tak naprawdę przejechał w ciągu kilku lat z południa (Kluczbork) na północ (Gdańsk) i ze wschodu (Białystok) na zachód (Lubin), w międzyczasie zaliczając jeszcze „wypad” do Turcji.

Tamtejszych boisk nie zawojował, więc wrócił do kraju i w koszulce „miedziowych” próbuje nawiązać do najlepszego w swej przygodzie z piłką sezonu 2014/15. Został wówczas – z piętnastoma trafieniami na koncie – nie tylko najlepszym snajperem Jagiellonii, ale i trzecim strzelcem ekstraklasy, walnie przyczyniając się do pierwszego w historii miejsca na podium białostockiego klubu.

W Lubinie o powtórkę osiągnięcia z tamtych rozgrywek na razie jest trudno. W minionym sezonie goli zdobył tylko pięć. W piątek Tuszyński – dzięki dwóm bramkom na dobrze sobie znanym stadionie w stolicy Podlasia tamten rezultat już poprawił. Sprawiło mu to oczywiście frajdę, ale – ze względu na białostocką przeszłość – w mocno umiarkowany sposób radość swą okazywał. A po „omłocie”, jaki Zagłębie sprawiło „Jadze”, niespecjalnie roztrząsał różnicę klas, dzielącą tego dnia obie drużyny. Wolał mówić o swej drużynie…

– Widać, że robimy duży progres pod skrzydłami Bena (Van Daela, holenderskiego trenera Zagłębia – dop. red.). Dużo lepiej w ostatnich tygodniach wyglądamy pod względem taktycznym. Zwłaszcza poprawiliśmy – jako zespół – grę defensywną – zaznaczał.

Sam mecz te spostrzeżenia napastnika potwierdził w pełni. Zagłębie zagrało „na zero z tyłu”, nawet specjalnie się nie wysilając. On sam zaś sprawił sobie prezent; dzień wcześniej obchodził przecież 29. urodziny.

 

Na zdjęciu: Patryk Tuszyński potwierdził swoje możliwości w meczu przeciwko wicemistrzom Polski z Białegostoku.