„Tylko spokojnie, nic się nie stało!”

Czuję się pani zawiedziona biegiem finałowym?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Nie mam powodów. Przecież zdobyłam wicemistrzostwo Polski ze świetnym wynikiem… W czerwcu miałam drobne problemy zdrowotne i po starcie w Pucharze Świata w Londynie byłam trochę załamana, bo już myślałam, że nastąpiła mała powtórka z rozrywki. Widać jednak, że powoli wracam do swojej dyspozycji. Spokojnie, nic się nie stało i zapewniam, że będzie lepiej!

Plastry na pani nodze świadczą, że uraz doskwiera?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Miałam naciągnięty mięsień dwugłowy, musiałam odpuścić treningi, ale jest już zdecydowanie lepiej. Powiem nawet śmiało: jest dobrze i wracam do gry!

Zapowiadała pani złamanie granicy 51 sekund. Czy kontuzja była przyczyną nie zrealizowania celu?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Nie stawiam sobie kategorycznych zadań, bo nie muszę za wszelką cenę pobiec poniżej 51 sek. Owszem, jako ambitna biegaczka pragnę pokonać tę barierę, ale nie narzucam sobie presji. Gdy bieg odbędzie się przy dobrej pogodzie oraz z silnymi rywalkami, wówczas taki wynik jest… w zasięgu moich nóg (śmiech).

Czy Małgorzata Hołub-Kowalik zaskoczyła panią tak szybkim biegiem oraz zwycięstwem?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Byłyśmy razem na zgrupowaniu przed mistrzostwami i doskonale wiedziałam, że Gosia jest świetnie przygotowana i jakie osiąga czasy podczas zajęć. Wynik 51,18 robi wrażenie i cieszę się, że moja przyjaciółka zdobyła złoty medal. Mnie takie sytuacje nie stresują, wręcz odwrotnie – dopingują. Proszę mi wierzyć: cieszę się, nic się nie stało i zapowiadam rewanż (śmiech).

Tworzycie zgraną i sympatyczną grupę. Czy to się przekłada na rywalizację na bieżni?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Pewnie, że tak. Każda z nas wykonuje solidną robotę, choć zróżnicowaną. Nawzajem się dopingujemy do lepszych rezultatów. Są – jak na razie – tego efekty. I tego się trzymajmy!

Świetne wyniki w finale to dobry prognostyk przed najważniejszą imprezą sezonu?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Dla mnie i pewnie dla dziewcząt to było świetne przetarcie przed mistrzostwami w Berlinie. To był mój ostatni start, teraz wyjeżdżam do Spały i będę „łapała” świeżość.

Program ME nie jest sprzymierzeńcem specjalistów od 400 metrów – między finałem indywidualnym a biegiem sztafetowym będzie krótka przerwa. Co pani o tym sądzi?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Nie zmienimy tego, nie mamy nic do powiedzenia. Na razie staram się o tym nie myśleć – to po pierwsze. Po drugie: jeszcze nie awansowałam do finału. Jeżeli się w nim znajdę, wówczas będę się martwiła. Nie ukrywam, że perspektywa dwóch biegów w ciągu niespełna dwóch godzin trochę mnie przeraża i stresuje, bo przecież to solidny wysiłek. Cieszę się, że zrezygnowałam ze sztafety podczas Pucharu Świata w Londynie. Jeżeli dojdzie do takiej sytuacji, wówczas na fali euforii będę biegała szybko, skutecznie i wytrzymam wszystkie trudy.

W finale może jednak biegać na przykład połowa późniejszego składu sztafety. I co wtedy?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: To na pewno może mieć wpływ na jej wynik. To jednak – jak już wspomniałam – trochę zmartwienie na przyszłość. Z kolei nie wyobrażam sobie zrezygnować z finału indywidualnego czy biegać w nim na „pół gwizdka”. Biegałam już dwa razy jednego dnia, w hali, ale przerwa między startami była nieco dłuższa. Zobaczymy, co z tego wyniknie, nie jest to jednak komfortowa sytuacja.

A gdyby doszło do takiej sytuacji, co wówczas robiłaby pani między biegami?

JUSTYNA ŚWIĘTY-ERSETIC: Nie mam pojęcia, będę pewnie leżała i się modliła, żeby to wszystko się skończyło. A przed kolejnym biegiem luz, kilka skipów i znów do roboty (śmiech).