Tyszanie złapali oddech

Przestawiona obrona zapewniła trójkolorowym pierwsze zwycięstwo pod wodzą Dariusza Banasika. Choć przez pierwsze pół godziny nic na to nie wskazywało piłkarze GKS-u Tychy pokonali Górnika Łęczna i mogą z oddechem ulgi popatrzeć na „ogon tabeli”.


Po wstydliwe porażce z GKS-em Katowice trener tyszan Dariusz Banaisk postanowił dokonać sporych zmian w swoim zespole. Po pierwsze zrezygnował z preferowanego przez siebie ustawienia na czterech obrońców i szukając lekarstwa na kulejącą defensywę desygnował do gry piątkę defensorów przed którymi było czterech pomocników, a w ataku został Daniel Rumin. Po drugie w jedenastce nastąpiły trzy roszady i Jana Biegańskiego, Nemanję Nedicia i Dominika Połapa zastąpili: Krzysztof Machowski, Petr Buchta i Kamil Szymura, który po ponad półrocznej przerwie wrócił na I-ligowe boiska i zaczął od samobójczego trafienia. W 13. minucie gry bowiem po dośrodkowaniu Damiana Gąski z rzutu rożnego, przedłużony lot piłki przez główkującego Patryka Mikitę, zaskoczył stopera gospodarzy, który próbując interweniować na linii bramkowej wpakował futbolówkę do siatki za plecami Konrada Jałochy.

Przez pół godziny wszystko wskazywało na to, że goście kontrolują w pełni przebieg gry i nawet w 26. minucie drugi raz ulokowali piłkę w siatce tyszan, ale sędzia nie uznał gola Gąski, bo po analizie akcji na ekranie wideo odgwizdał faul Dawida Tkacza na Machowskim. Ten anulowany gol wlał otuchę w serca trójkolorowych, którzy ruszyli do ataku i już w 31. minucie Rumin po wrzutce Patryka Mikity minimalnie się pomylił główkując z 10. metra. W następnej akcji napastnik tyszan już się nie pomylił i po wrzutce Krzysztofa Wołkowicza, wrzucającego futbolówkę z lewego skrzydła, wślizgiem z 5. metra doprowadził do wyrównania.

Niewiele brakowało, żeby tuż przed przerwą przyjezdni znowu wyszli na prowadzenie, bo w ostatniej akcji pierwszej połowy Jałocha na przedpolu minął się z piłką wrzuconą w pole karne przez Miłosza Kozaka. Centymetry dzieliły tyszan od straty gola, ale nawet szczęśliwe dla gospodarzy zakończenie tej sytuacji nie zmieniło oceny gry kapitana, którego trener zostawił w szatni, a do gry desygnował Adriana Odyjewskiego. Nie on okazał się jednak bohaterem drugiej połowy, bo pracy miał w sumie niewiele. Tyszanie najpierw przenieśli części ciężar gry na połowę rywali, a później zwarli szeregi obronne i dopięli swego. W 55. minucie na prawym skrzydle Mateusz Radecki ograł Daniela Dziwniela i zza linii bocznej szesnastki dośrodkował wprost na głowę pozbawionego opieki Mikity, a ten główkując precyzyjnie w róg bramki zapewnił GKS-owi 3 punkty. Rywale natomiast pierwszy i jedyny celny strzał oddali dopiero w 84. minucie, kiedy to Odyjewski paradą interweniując po rzucie wolnym wykonanym przez Kozaka.

Spotkanie mógł „zamknąć” Rumin, bo w 85. minucie po podaniu Mikity biegł samotnie w kierunku stojącego w polu karnym Macieja Gostomskiego, ale nim dobiegł do szesnastki zdecydował się na strzał i posłał piłkę za wysoko. Nie zmienia to jednak faktu, że tyszanie pierwszy raz pod wodzą trenera Dariusza Banasika sięgnęli po zwycięstwo.


GKS Tychy – Górnik Łęczna 2:1 (1:1)

0:1 – Szymura, 12 min (samobójcza), 1:1 – Rumin, 32 min, 2:1 – Mikita, 55 min (głową)

GKS: Jałocha (46. Odyjewski) – Machowski, Buchta, Tecław, Szymura, Wołkowicz – Skibiciki (75. Połap), Radecki, Żytek, Mikita – Rumin. Trener Dariusz BANASIK.

GÓRNIK: Gostomski – Zbozień, De Amo, Cisse, Dziwniel (77. Biernat) – Kozak, Kryeziu, Pawlik (70. Podliński), Tkacz (65. Szramowski), Krykun – Gąska. Trener Ireneusz MAMROT.

Sędziował Radosław Trochimiuk (Ciechanów). Widzów 1968. Żółte kartki: Wołkowicz, Odyjewski – De Amo, Gąska.


Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus