Uszło powietrze. 6 powodów, dlaczego NMC Górnik odpadł w ćwierćfinale Superligi

Pomimo świetnego sezonu zasadniczego, NMC Górnik odpadł w ćwierćfinale rundy finałowej PGNiG Superligi z niżej notowaną Gwardią Opole. Klub z Zabrza to jeden z 4-5 najlepiej poukładanych w superlidze: nie ma długów (co nawet w zawodowej lidze wcale nie jest standardem), zawodnikom niczego nie brakuje, na czele z terminowymi wypłatami, nowy trener Rastislav Trtik stworzył dobrą chemię z zespołem, a w trakcie sezonu kadra została poszerzona o reprezentantów Polski. A mimo to sportowo znowu nie wypaliło.

Prezes Bogdan Kmiecik znów ma twardy orzech do zgryzienia i musi sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego. Spróbujemy mu w tym pomóc.

 

1. Rozgryźli Trtika

Gdy latem do Zabrza trafił Rastislav Trtik, mający w CV pracę w Bundeslidze i Lidze Mistrzów, jakby złapali Pana Boga za nogi. Po nieudanych próbach z Mariuszem Jurasikiem i Ryszardem Skutnikiem zawodnicy Górnika wreszcie znaleźli w szatni autorytet, trenera, którego chcieli słuchać i któremu ślepo wierzyli. Początek sezonu potwierdził „efekt wow!” – nowy Górnik, z rzadko stosowaną wysuniętą obroną 4-2, zaskoczył rywali – m.in. Gwardia dostała lanie różnicą 13 bramek. Ale im dłużej trwał sezon, tym przeciwnicy radzili sobie z Górnikiem lepiej. W play offie opolanie już wiedzieli, jak z zabrzanami grać.

2. Za dużo gadania

Czasem warto być ciszej. Przed rewanżem z Gwardią Marek Daćko powiedział, że opolanie nie zasłużyli na półfinał, w każdym razie nie bardziej niż Górnik. Ta wypowiedź podziałała na gwardzistów jak płachta na byka – byli jeszcze bardziej zdeterminowani, by „dokopać” zabrzanom i udowodnić obrotowemu rywali, kto na co zasługuje.

3. Bramkarz to opoka

Nie można uciec od faktu, że w decydującym momencie sezonu Górnika dopadł pech – w ciągu kilku dni stracił obu bramkarzy, i to nie byle jakich – Czech Martin Galia zrobił furorę na styczniowych mistrzostwach Europy i był czołowym golkiperem superligi, w której miewał mecze na poziomie 50 procent obron. Mateusz Kornecki grał w związku z tym mniej, ale to przecież reprezentant Polski. Gdyby choć jeden z nich stał między słupkami przeciwko Gwardii, rywalizacja mogła być bardziej zacięta. O tym, że dobry bramkarz to opoka, nie pierwszy raz przekonał Adam Malcher, który wygrał Gwardii mecz w Opolu, a w Zabrzu też zagrał na wysokim poziomie.

4. Uszło powietrze

Wydaje się, że szczytowym momentem sezonu był dla Górnika marcowy ćwierćfinał Pucharu Polski, w którym sensacyjnie wyeliminował Orlen Wisłę Płock. Na dodatek seria zwycięstw w lidze sprawiła, że zabrzanie na długo przed play offem zapewnili sobie rozstawienie w nim i czekali na rywala z drugiej grupy. W międzyczasie z zespołu jakby uszło powietrze, poniekąd sam się „zdemobilizował”. Już trzy dni po wiktorii z „nafciarzami” Górnik przegrał u siebie z przeciętnym Piotrkowianinem, potem zebrał tęgie lanie w pucharze w Kielcach, a dobry rewanż z Vive tylko zamazał obraz, bo dla rywali był sparingiem przed Ligą Mistrzów.

5. Kontuzje i upadki

Górnik prezentował się najlepiej jesienią i od lutego do marca, choć na początku roku z powodu kontuzji nie grali „szef obrony i szef ataku”, czyli Rafał Gliński i Michał Adamuszek. Obaj zdążyli się wyleczyć, ale potem uraz dopadł Iso Sluijtersa – Holender wrócił na ćwierćfinały, ale znakomita forma już uleciała. Znacznie słabiej grał Daćko, wybrany najlepszym zawodnikiem ligi w poprzednim sezonie. O bramkarzach wyżej, na dodatek w tym samym czasie kontuzji doznał Bartłomiej Tomczak – nie tylko kapitan, ale i najlepszy strzelec zespołu.

6. Martwe dusze

Rastislav Trtik niby dawał się ogrywać „młodym”, ale tylko jeden z nich – Łukasz Gogola – naprawdę wykorzystał szansę. Ale gdy wrócił Gliński, „Synek” znów grywał ogony, zapominając już o tym, że „zwolnił” z posady w Płocku selekcjonera kadry Piotra Przybeckiego. Zupełnie zniknęli z boiska Maciej Tokaj i Filip Fąfara, a już kompletnie niezrozumiałe było odstawienie Lukasza Franczika – gdy w Zabrzu pojawił się Jan Czuwara czeski lewoskrzydłowy przyrósł do ławki na amen. A przydałby się wobec kontuzji Tomczaka, bo sam Czuwara nie uniósł ciężaru.