W biznesie, jak na boisku

Arkadiusz Kampka jest wychowankiem Silesii Lubomia. To klub z powiatu wodzisławskiego, choć bliżej stamtąd do Raciborza, niż Wodzisławia Śl. W Lubomi mieszka do dzisiaj. W tamtejszej Silesii wyróżniał się jako trampkarz, nic więc dziwnego, że szybko zwrócono na niego uwagę w Pszowie, gdzie pod koniec lat 80. i na początku 90. powstał silny zespół. Tamtejszy Górnik spędził trzy sezonu na zapleczu ekstraklasy, kończąc sezon 1991/92 na 4 miejscu w ówczesnej II lidze. Potem jeszcze awansował do ćwierćfinału Pucharu Polski (1993/94).

Uznanie dla Lorensa i Kowalskiego

Dobra gra błyskotliwego skrzydłowego sprawiła, że w połowie lat 90. na Kampkę zwrócił uwagę Górnik Zabrze. Zimą 1995 roku, w wieku 24 lat trafił na Roosevelta. Sprowadził go tam sam Edward Lorens. – To był prawdziwy fachman. Zawsze miał jakiś pomysł jeśli chodzi o grę. Poza tym wiedział, jak przygotować zawodnika. Kiedy widział, że jestem zmęczony, to mówił: „Arek, w środę masz wolne”. Tak przygotowany do gry jak przy nim, to nie byłem nigdy. Wcześniej, nie było jakiegoś odpuszczania, a cały czas bieganie, sto kilo na plecy i siłownia – opowiada o swoich treningach.

Kampka wyróżnia nie tylko Lorensa. – Dobrze pracowało się też z Janem Kowalskim. To była taka stara szkoła, ale był razem z Janem Żurkiem. To było dobre połączenie. Nie mieliśmy wtedy jakiegoś super składu, ale dobrze sobie radziliśmy – podkreśla.

Nagła zmiana planów

W ataku Górnika grał z Szemoński, a w zespole Górnika byli wtedy tacy zawodnicy, jak Kłak, Tęsiorowski, Hajto, Koseła, Agafo, Zadylak czy Kubik, a później także Probierz czy Brosz. Pytam o obecnego trenera jedenastki z Zabrza. – Marcin to był przede wszystkim walczak. Na boisku zawsze zostawiał serce. Do tego spore umiejętności. Kłopot miał ze strzelaniem goli. Raz pamiętam na Widzewie zagrałem mu piętką, to była świetna sytuacja, ale trafił tylko w słupek. Zawsze koleżeński, w każdej sytuacji stanąłby za tobą – opowiada o Broszu-piłkarzu kolega z drużyny, który utrzymuje kontakt z innymi.

kampka
Okładka „Sportu” ze zdjęciem Arkadiusza Kampki. Było to po jego ledwie drugim ekstraklasowym występie i pierwszej zdobytej bramce.

– Często do firmy na kawę wpadnie Grzegorz Lekki. Jestem też w kontakcie ze wspomnianym Broszem – mówi. Wiosną był na meczu towarzyskim Górnika z Hajdukiem. Żałuje, że z powodu spraw rodzinnych nie mógł wziąć udziału w jubileuszowej gali w Domu Muzyki i Tańca z okazji 70 urodzin Górnika.

W klubie z Zabrza był do końca 1998. Potem zaliczył jeszcze rok ekstraklasowego grania w Odrze Wodzisław. Łącznie uzbierało mu się 129 meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej, w której zdobył 19 bramek. Wiosnę 2000 roku spędził w drugoligowym KP Konin po czym… zrezygnował z ligowej piłki. – Któregoś dnia wstałem i stwierdziłem, że dosyć mam grania i tułania się z rodziną po Polsce. To nie dla mnie – wspomina. Miał wtedy ledwie 29 lat…

Zaczynał od warsztatu

Po tym, jak szybko zniknął z ligowych boisk, odnalazł się w zwykłym życiu czy raczej biznesie. Nie zaczynał jednak od swojego przestronnego gabinetu w firmie, która dzisiaj ma siedzibę w Katowicach-Szopienicach, ale od zwykłego warsztatu mechanicznego.

– Żeby było śmieszniej, był to warsztat w Zabrzu. Co chwilę, ktoś podchodził i mówił mi: „Pan mi przypomina jakiegoś ligowego piłkarza”. Wtedy odpowiadałem – Arkadiusza Kampkę. Klient odpowiadał, że rzeczywiście tak, no a ja wtedy, że to ja – śmieje się na wspomnień historii sprzed dobrych kilkunastu lat były napastnik Górnika.

Często jednak do śmiechu nie było. – Moja generacja zaczynała jeszcze w czasach, kiedy była komuna. Potem nastał wolny rynek. Wiedziałem, jak zainwestować zarobione przez siebie pieniądze na boisku, które nie były tak wielkie, jak ma to miejsce teraz. Nie wszyscy dali sobie radę. Kiedy jednego miesiąca ma się do dyspozycji 20 tys. złotych, a potem, po zejściu z murawy dwa tysiące, to jest to różnica. Część z moich kolegów z Pszowa, Radlina, Wodzisławia dorobiła jeszcze potem, po zejściu z boiska, kilka lat na kopalniach, ma emerytury. Coś tam jeszcze dorobią też teraz w Austrii.
Nie wszyscy jednak tak to sobie ułożyli – opowiada.

Teraz jest wiceprezesem

W 2004 roku Kampka, razem ze wspólnikiem, założył Polski Serwis Floty. Jest wiceprezesem firmy, która początkowo zatrudniała kilkanaście osób, a teraz blisko 60. – Czym się zajmujemy? Serwisowaniem i zarządzaniem samochodami firmowymi. Podam przykład. Firma ma pięćdziesiąt samochodów, a nie ma osoby, która byłaby to w stanie wszystko ogarnąć. Podpisuje więc z nami umowę na ryczałt od każdego samochodu. My bierzemy wtedy na siebie wszystko, od serwisu, ubezpieczenia i wszystkie inne rzeczy, które są niezbędne przy użytkowaniu pojazdu. Może być też inna opcja. Na przykład zajmujemy się oponami, ich wymianą, magazynowaniem i inwentaryzacją. Albo na przykład samymi szkodami. W razie wypadku musimy szybko dostarczyć samochód zastępczy, a w razie poważniejszej kolizji zorganizować pobyt w szpitalu poszkodowanej osoby. Do tego dochodzą też nasze usługi mechaniczne. Są firmy, które korzystają tylko z autoryzowanych warsztatów, ale też takie, które chcą trochę zaoszczędzić. Wtedy zgłaszają się do nas – tłumaczy Kampka, wiceprezes prężnie działającej firmy z siedzibą w Katowicach.

To nie jedyne jego zajęcie. Prowadzi też drugą firmę pod nazwą AG Service, też z katowickim adresem, która zajmuje się wypożyczaniem samochodów.

W rozjazdach po Polsce

Jak wygląda dzień byłego ligowego piłkarza? Z Lubomi gdzie mieszka do siedziby firmy w Katowicach-Szopienicach pokonuje rankiem blisko 100 kilometrów. Z reguły jednak jest w rozjazdach po całej Polsce, spotykają się ze strategicznymi klientami czy firmami, z którymi PSF współpracuje, albo nawiązując nowe kontakty.

– Za kółkiem spędzam sporo czasu w roku, cały czas jestem w rozjazdach, ale lubią swoją pracę. Lubię nawiązywanie nowych znajomości, kontaktów, pozyskiwanie nowych klientów. Ta praca daje mi naprawdę wiele satysfakcji – podkreśla. Jest zagoniony i zarobiony. O spotkaniu wiosną czy jesienią, kiedy praca w firmie wre na dobre, nie ma praktycznie szans, a i teraz ciężko się z nim umówić. Rozmawiamy telefonicznie, kiedy akurat z rodzinnej Lubomi jedzie do Katowic. Wtedy akurat ma czas na pogawędkę.

Ta biznesowa działalność Kampki nie wzięła się z niczego. – Jeszcze kiedy byłem czynnym ligowym piłkarzem, to miałem wypożyczalnię kaset wideo. Rozkręciłem to na sporą skalę. Zawsze miałem gdzieś tam w sobie „żyłkę” do handlu, do biznesu – mówi z uśmiechem.

Płaci za urazy z przeszłości

Z piłką oczywiście nie dał sobie spokoju. Futbol ma we krwi. Kiedy trzeba było, to ruszał na pomoc swojej Silesii Lubomia. Albo wybiegał na boisko i po roku przerwy strzelał gole i zaliczał asysty, w meczach, które decydowały o utrzymaniu się w okręgówce, albo przywdziewał dres i wcielał się w rolę szkoleniowca. Tak było przez lata, a i teraz służy fachową futbolową poradą.

Dalej gra amatorsko z byłymi zawodnikami Unii Racibórz, ale narzeka na kostki. – Nigdy nie byłem typowym napastnikiem. Moja pozycja to skrzydło. W lidze dawałem sobie jednak radę z przodu, więc trenerzy mówili, że na ma co zmieniać. No więc tyrałem w ataku. Dziesięć ataków na nogi byłem w stanie jakoś wytrzymać, ale kolejny kończył się urazem i gipsem, stąd te moje dzisiejsze kłopoty – opowiada.

W piłkę gra jego 14-letni syn Wiktor. Zaczynał w Unii Racibórz, potem był w Wodzisławskiej Szkole Piłkarskiej Janusza Pontusa, a teraz ponownie występuje w Unii. Gra na pozycji środkowego pomocnika, a jak mówi Kampka-senior operuje swobodnie zarówno prawą, jak i lewą nogą. Radzi sobie na tyle dobrze, że zwróciła na niego uwagę mająca bardzo dobre wyniki w pracy z młodzieżą MFK Karvina. Klub zza południowej granicy chętnie widziałby Wiktora Kampkę u siebie.

Sam były ligowy zawodnik Górnika Zabrze… nie jeździ na mecze syna. – Mam zakaz stadionowy. Za bardzo to wszystko przeżywam. Ja od razu chciałbym mu wszystko przekazać, swoją głowę, umiejętności. Czy syn pójdzie w moje ślady? Bycie zawodowym piłkarzem, to ciężki kawałek chleba. Do tego trzeba mieć zdrowie, szczęście i charakter – wylicza.

Najlepsza szkoła charakteru

Arkadiusz Kampka w piłkę kopie też jeszcze przy okazji spotkań w firmie. We wtorki pracownicy Polskiego Serwisu Floty grają w katowickiej Kopalni Futbolu przy ulicy Milowickiej. – Jak widzę tam swoich pracowników, to na boisku jak w soczewce odbijają się wszystkie cechy charakteru. Widać komu zależy, kto chce, a kto jest bardziej leniwy. Sam pamiętam swoje chwile z ligi. Nie raz kostka bolała, a trener pytał: „Dasz radę?”. Zaciskało się zęby i wybiegało na boisko. Wychodził wtedy charakter. Może to zabrzmi śmiesznie, ale teraz, przeprowadzając rozmowę kwalifikacyjną, to nie interesowałoby mnie zadawanie kolejnych pytań o CV. Wziąłbym taką osobę na boisku i pograł z nią. Wtedy wiedziałbym, z kim mam do czynienia – mówi obrazowo Kampka. rmy w Katowicach-Szopienicach pokonuje rankiem blisko 100 kilometrów. Z reguły jednak jest w rozjazdach po całej Polsce, spotykają się ze strategicznymi klientami czy firmami, z którymi PSF współpracuje, albo nawiązując nowe kontakty.

– Za kółkiem spędzam sporo czasu w roku, cały czas jestem w rozjazdach, ale lubią swoją pracę. Lubię nawiązywanie nowych znajomości, kontaktów, pozyskiwanie nowych klientów. Ta praca daje mi naprawdę wiele satysfakcji – podkreśla. Jest zagoniony i zarobiony. O spotkaniu wiosną czy jesienią, kiedy praca w firmie wre na dobre, nie ma praktycznie szans, a i teraz ciężko się z nim umówić. Rozmawiamy telefonicznie, kiedy akurat z rodzinnej Lubomi jedzie do Katowic. Wtedy akurat ma czas na pogawędkę.

Ta biznesowa działalność Kampki nie wzięła się z niczego. – Jeszcze kiedy byłem czynnym ligowym piłkarzem, to miałem wypożyczalnię kaset wideo. Rozkręciłem to na sporą skalę. Zawsze miałem gdzieś tam w sobie „żyłkę” do handlu, do biznesu – mówi z uśmiechem.

Płaci za urazy z przeszłości

Z piłką oczywiście nie dał sobie spokoju. Futbol ma we krwi. Kiedy trzeba było, to ruszał na pomoc swojej Silesii Lubomia. Albo wybiegał na boisko i po roku przerwy strzelał gole i zaliczał asysty, w meczach, które decydowały o utrzymaniu się w okręgówce, albo przywdziewał dres i wcielał się w rolę szkoleniowca. Tak było przez lata, a i teraz służy fachową futbolową poradą.

Dalej gra amatorsko z byłymi zawodnikami Unii Racibórz, ale narzeka na kostki. – Nigdy nie byłem typowym napastnikiem. Moja pozycja to skrzydło. W lidze dawałem sobie jednak radę z przodu, więc trenerzy mówili, że na ma co zmieniać. No więc tyrałem w ataku. Dziesięć ataków na nogi byłem w stanie jakoś wytrzymać, ale kolejny kończył się urazem i gipsem, stąd te moje dzisiejsze kłopoty – opowiada.

W piłkę gra jego 14-letni syn Wiktor. Zaczynał w Unii Racibórz, potem był w Wodzisławskiej Szkole Piłkarskiej Janusza Pontusa, a teraz ponownie występuje w Unii. Gra na pozycji środkowego pomocnika, a jak mówi Kampka-senior operuje swobodnie zarówno prawą, jak i lewą nogą. Radzi sobie na tyle dobrze, że zwróciła na niego uwagę mająca bardzo dobre wyniki w pracy z młodzieżą MFK Karvina. Klub zza południowej granicy chętnie widziałby Wiktora Kampkę u siebie.

Sam były ligowy zawodnik Górnika Zabrze… nie jeździ na mecze syna. – Mam zakaz stadionowy. Za bardzo to wszystko przeżywam. Ja od razu chciałbym mu wszystko przekazać, swoją głowę, umiejętności. Czy syn pójdzie w moje ślady? Bycie zawodowym piłkarzem, to ciężki kawałek chleba. Do tego trzeba mieć zdrowie, szczęście i charakter – wylicza.

Najlepsza szkoła charakteru

Arkadiusz Kampka w piłkę kopie też jeszcze przy okazji spotkań w firmie. We wtorki pracownicy Polskiego Serwisu Floty grają w katowickiej Kopalni Futbolu przy ulicy Milowickiej. – Jak widzę tam swoich pracowników, to na boisku jak w soczewce odbijają się wszystkie cechy charakteru. Widać komu zależy, kto chce, a kto jest bardziej leniwy. Sam pamiętam swoje chwile z ligi. Nie raz kostka bolała, a trener pytał: „Dasz radę?”. Zaciskało się zęby i wybiegało na boisko. Wychodził wtedy charakter. Może to zabrzmi śmiesznie, ale teraz, przeprowadzając rozmowę kwalifikacyjną, to nie interesowałoby mnie zadawanie kolejnych pytań o CV. Wziąłbym taką osobę na boisku i pograł z nią. Wtedy wiedziałbym, z kim mam do czynienia – mówi obrazowo Kampka.