W dalszym ciągu ma duszę sportowca

 

Kilka dni temu opublikował pan zdjęcie przy ognisku w przydomowym ogrodzie. Trzymał pan patyk, na nim zacną kiełbasę, ale miny nie miał pan szczęśliwej…
Szymon KOŁECKI: – Chciałem wyjść na poważnego i stąd taki wyraz twarzy.

Z kolei jakieś trzy tygodnie temu, jeszcze gdy wszystko było otwarte, wstawił pan rodzinną fotkę zrobioną na basenie. Wszyscy uśmiechnięci, zadowoleni…
Szymon KOŁECKI: – To prawda, a ja cieszyłem się na niej szczególnie, bo została wykonana krótko po rekordzie, jaki udało mi się ustanowić.

Co to za rekord?
Szymon KOŁECKI: – W zjeździe… rurą! Nie wiem, do kogo należał i ile wynosił, ale teraz to ja jestem jego posiadaczem. Rura na basenie w Ciechanowie nie jest zbyt długa – trzy, cztery zakręty i po robocie. Całość zajęło mi 8,24 sekundy. Wynik zresztą wyświetlił się na tablicy. Fajna sprawa.

Jeszcze się panu chce ustanawiać rekordy?
Szymon KOŁECKI: – Chyba nigdy z tego nie wyrosnę. W dalszym ciągu mam duszę sportowca i pewnie już tak zostanie.

Dziś jednak trudno określić, kiedy stanie pan przed szansą poprawienia tego wyniku.
Szymon KOŁECKI: – To prawda. Od tego momentu minęły raptem trzy tygodnie, a rzeczywistość bardzo się zmieniła i niedziele przychodzi mi spędzać nieco inaczej.

Ale nadal w rodzinnym gronie?
Szymon KOŁECKI: – Oczywiście, w domowych pieleszach. Zwykle jestem w nich gościem i przyjeżdżam głównie na weekendy, lecz w obecnej sytuacji czas spędzam z najbliższymi, co zresztą bardzo lubię. Domownicy jeszcze nie mają mnie dość, a w razie czego mamy gdzie się rozejść.

A w niedzielne poranki pańskim królestwem pozostaje kuchnia…
Szymon KOŁECKI: – Nie może być inaczej. Żona, syn oraz córki wiedzą, że w smażeniu naleśników jestem niezastąpiony i zawsze wsuwają je ze smakiem. Sam też coś skubnę, ale – choć pokusa jest spora – staram się jeść z umiarem, by nie przekraczać 100 kg.

Ma pan teraz czas, by nadrobić zaległości w czytaniu książek?
Szymon KOŁECKI: – Nie bardzo. Zostawiłem je w warszawskim mieszkaniu, z którego mam niedaleko do sali treningowej. Myślałem, że za kilka dni wrócę, lecz zanosi się na dłuższy pobyt w domu.

Czego pan na przykład nie zabrał?
Szymon KOŁECKI: – „Nocnej rundy”, ostatniej części przygód Jacka Reachera, byłego majora amerykańskiej armii, który odchodzi z wojska i zaczyna się włóczyć po świecie w poszukiwaniu przygód, a także „Króla”, biografii boksera Jakuba Szapiro. Bardzo lubię czytać, a ciekawe książki wręcz pochłaniam.

Epidemia znacząco burzy pańskie plany treningowe?
Szymon KOŁECKI: – Nie, bo do gali z moim udziałem trochę zostało. Różnica polega na tym, że obecnie nie ćwiczę w Warszawie, pod okiem trenera Mirosława Oknińskiego, tylko – według jego planów – u siebie, w Ciechanowie.

Wielu Szymona Kołeckiego pamięta z ciężarowego pomostu. Tu – we włoskim Lignano Sabbiadoro – zdobywa swój piąty i ostatni złoty medal mistrzostw Europy. Fot. Marek Hajkowski

Jestem niezależny. Prowadzę klub fitness, który z wiadomych przyczyn jest teraz zamknięty, a w nim mam do dyspozycji matę zapaśniczą i niezbędne przyrządy… Każdego dnia przychodzi trzech miejscowych chłopaków i z nimi sparuję, utrwalając technikę. Na sali spędzam 3-4 godziny; pod tym względem nic się nie zmieniło. Obecnie trenuję na 85 procent, więc teoretycznie już teraz – z marszu – mógłbym stanąć do walki.

Do tego pewnie dochodzi siłownia.
Szymon KOŁECKI: – Tak, dwa razy w tygodniu muszę zrobić trening siłowy. Jakiś czas temu startowałem w zawodach i wyciskałem sztangę leżąc na ławeczce, ale obecnie na rekordy się nie „pcham”. To nie ten etap, choć nie wykluczam, że kiedyś do tego wrócę.

Wspomniał pan, że powoli szykuje się do kolejnej walki. Kiedy ma do niej dojść?
Szymon KOŁECKI: – Termin nie został jeszcze oficjalnie ogłoszony, więc obowiązuje mnie tajemnica. Podobnie jest z rywalem, z którym przyjdzie mi się zmierzyć. Wiem, że gale zaplanowane na marzec i kwiecień zostały odwołane, ale mam nadzieję, że kolejna się odbędzie.

Teraz chyba nie ma co snuć dalekosiężnych planów, bo w związku z koronawirusem sytuacja jest dramatyczna. Jak pana zdaniem będzie wyglądał świat, gdy już zwalczy pandemię?
Szymon KOŁECKI: – To wie chyba tylko wróżbita Maciej… Jest to bardzo trudne do ustalenia i decydować będzie wiele czynników. Ja jednak jak zwykle jestem optymistą i myślę, że wkrótce sobie z tym poradzimy. Uważam, że w ciągu trzech tygodni sytuacja powinna się zacząć uspokajać i wszystko powoli będzie wracać do normalności. Potem przez miesiąc czy dwa będziemy się do niej przyzwyczajać, ale wszystko zostanie uregulowane. Są oczywiście też czarne scenariusze, lecz ja ku nim nie lubię się zwracać.

Obserwuje pan jak obecna sytuacja zdezorganizowała życie sportowców, a zwłaszcza tych przygotowujących się do igrzysk, które zresztą w tym roku się nie odbędą?
Szymon KOŁECKI: – Niestety, pandemia nie wybiera i jest tak niebezpieczna, że nie tylko potencjalni olimpijczycy musieli przerwać przygotowania lub zmienić plany treningowe. Odwołano przecież wielkie imprezy we wszystkich dyscyplinach, zawieszono rozgrywki ligowe, wszystko stoi w miejscu… Sport jest ważną dziedziną życia, ale nie najważniejszą. Uprawiam go całe życie i nadal chciałbym to robić, ale nie mam problemu, by teraz bardziej skupić się na czymś innym.

Nie wszyscy mogą tak powiedzieć…
Szymon KOŁECKI: – To prawda i w takiej sytuacji jest wielu, a wśród nich ci, którzy po tegorocznych igrzyskach chcieli zakończyć kariery. Ich zegar biologiczny z każdym rokiem tyka coraz wolniej, więc z przygotowaniem formy na przyszły sezon mogą mieć problemy. W znacznie lepszej sytuacji są wracający po kontuzjach. Czas będzie działał na ich korzyść, a w ciągu roku mogą dojść do wysokiej dyspozycji. Wszystko się więc wyrówna i ci, którzy w Tokio mieli wystartować w tym roku, uczynią to w przyszłym.

Czy MKOl postąpił słusznie, przekładając igrzyska?
Szymon KOŁECKI: – Choć była to decyzja bezprecedensowa, to jednak oczekiwana, ale jednocześnie trochę wymuszona przez komitety poszczególnych państw. Zauważyłem, iż w okresie epidemii każdy chce jakoś zaistnieć.

Co pan ma na myśli?
Szymon KOŁECKI: – Jedni piszą protesty, drudzy się lansują tym, że dali komuś „5 groszy”. Są firmy, które do tego celu angażują specjalnych ambasadorów i ustalają, że ten przekaże to, tamten przekaże tamto, a wszystko w obecności kamer oraz w błysku fleszy. Przecież zakupem maseczek czy innych środków powinien się zajmować Narodowy Fundusz Zdrowia. Czyżby mu brakowało pieniędzy? Owszem, można się podpromować, ale według mnie nie jest to wyszukana forma.

Sztuką jest obdarować kogoś i się z tym nie obnosić. Dotyczy to zarówno spółek państwowych, jak i osób prywatnych. Widać, że przy tej okazji wielu chce zaistnieć i podobnie było przy rozstrzyganiu kwestii przełożenia igrzysk.

To przypomniało zawody w składaniu protestów, a brały w nich udział poszczególne komitety olimpijskie. Nie mam tu na myśli PKOl-u, bo dość późno zainterweniował, ale niektórzy – jak na przykład Kanadyjczycy – już się zdążyli zbuntować i z Tokio zrezygnowali.

Wnioski o przełożenie igrzysk były słuszne, jednak szum, jaki powstał wokół nich, był za duży. Składaj pismo do MKOl-u, zostań w domu i cierpliwe czekaj na odpowiedź, a nie zwołuj konferencje, żeby się pochwalić, że to zrobiłeś.

Przełożono panu kiedyś zawody, do których szczególnie się pan przygotowywał?
Szymon KOŁECKI: – Nie przypominam sobie takiego przypadku, ale podczas mojej kariery nie było epidemii… Jeśli już przyszło mi odwołać start, to głównie ze względu na zdrowie. Prześladujące mnie kontuzje często powodowały, że do jednych czy drugich zawodów – mimo wielomiesięcznych przygotowań – nie udało mi się dotrwać. Finalnie sytuacja taka sama, ale w okolicznościach zupełnie inna.

Wiemy już, że igrzyska obędą się na przełomie lipca i sierpnia przyszłego roku. 12 miesięcy dla wyczynowego sportowca to dużo? Wszyscy z naszych potencjalnych olimpijczyków dotrwają?
Szymon KOŁECKI: – Trudno mi powiedzieć, ale chyba nie ma zbyt wielu takich, którym rok zrobi aż taką różnicę i z pozycji medalowych spadną pod koniec dziesiątki. Wszystko jednak zweryfikuje czas.

Pan na igrzyskach startował dwukrotnie. Dostarczając niezapomnianych emocji w Sydney i Pekinie, sięgnął pan po dwa srebrne krążki, choć to drugie srebro po 9 latach zostało zamienione na upragnione złoto. Czy w Tokio przedstawiciele polskiego podnoszenia ciężarów zdołają powiększyć medalową kolekcję?
Szymon KOŁECKI: – Byłoby znakomicie, ale dziś szanse na to są mniej więcej takie jak na to, że w przyszłym roku na nasz kraj spadnie meteoryt. Po pierwsze – trudno prognozować już teraz, a po drugie – trzeba sobie jasno powiedzieć, że niestety nie mamy kandydatów do podium. Obie nasze kadry narodowe są dziś na niskim poziomie. Jeżeli więc nie będzie spalonych bojów i kontuzji faworytów, realnych szans na medale nie mamy.

Ale przecież na igrzyskach ma zabraknąć światowej czołówki. Pokutujące za doping Rosja, Białoruś czy Armenia będą miały prawo do wystawienia po jednej zawodniczce i zawodniku…
Szymon KOŁECKI: – Zgadza się i tu lekko uchyli się furtka, bo na przykład w kategorii 109 kg nie będzie pięciu czy sześciu bardzo mocnych sztangistów i wtedy z pozycji 8-10 można wskoczyć na pozycje 3-5 i teoretyczna szansa faktycznie się pojawi, lecz przy normalnej rywalizacji nie mielibyśmy na co liczyć.

We wspomnianej przez pana kategorii może nas reprezentować Arkadiusz Michalski, który od 2015 roku zdobył cztery medale mistrzostw Europy, przed dwoma laty został jej mistrzem oraz brązowym medalistą mistrzostw świata, a na igrzyskach w Rio zajął 7. miejsce. To chyba nie jest byle kto?!
Szymon KOŁECKI: – Wcale tak nie sądzę. To faktycznie dobry zawodnik, ale dźwigający na poziomie 400, czasami 405 kg w dwuboju, zaś medale się zdobywa, uzyskując powyżej 410, a najczęściej powyżej 415 kg. Granica nie jest więc zbyt cienka.

Poza tym za rok będzie miał 31 lat…
Szymon KOŁECKI: – To prawda, a jeszcze trzeba pamiętać, że niecałe dwa lata temu zmieniły się kategorie wagowe i przeszli do niej zawodnicy startujący dotąd w 105 kg, którzy ważąc więcej są jeszcze mocniejsi. Reasumując – jeśli ograniczenia dotyczące liczby startujących spowodują, że większość faworytów nie przyjedzie do Tokio, to szanse Arka wzrosną. Dziś jednak do czołówki, a plasują się w niej Ormianin, Chińczyk, Uzbek i dwóch Rosjan, ma bardzo daleko.

Poza Michalskim realne szanse startu w Tokio ma Joanna Łochowska, która przeszła do historii, trzykrotnie sięgając po mistrzostwo Starego Kontynentu.
Szymon KOŁECKI: – Nikt Asi tego nie odbierze, ale umówmy się – nasze kobiece ciężary obecnie wyglądają tak, że kwalifikacja olimpijska będzie sukcesem i właściwie jedynym zadaniem do wykonania. Gdyby udało jej się powalczyć i wejść w ósemkę, to sądzę, że byłaby zadowolona, a plany szkoleniowe byłby rozliczone. W rywalizacji z dominującymi w kategorii 55 kg Azjatkami Asia nie ma szans.

Smutne to, że jedna z najbardziej medalodajnych dyscyplin olimpijskich na najbliższych igrzyskach będzie miała raptem dwoje naszych reprezentantów – jeśli wszystko dobrze pójdzie…
Szymon KOŁECKI: – To konsekwencja tego, co się wydarzyło w 2016 roku, kiedy po zawieszeniu pięciu zawodników kadra praktycznie się rozleciała. Nie zostały wyciągnięte konsekwencje, bo nowej reprezentacji nie zbudowano, więc nie mamy co liczyć, że teraz będzie ona wyglądała lepiej.

Niedawno Międzynarodowa Federacja Podnoszenia Ciężarów podjęła decyzję o zakończeniu kwalifikacji olimpijskich. To było słuszne?
Szymon KOŁECKI: – Z tego, co wiem, uczyniła to zanim MKOl przełożył igrzyska na przyszły rok. Do imprezy czterolecia zostało 16 miesięcy i rywalizacja o miejsca w Tokio powinna trwać. W kalendarzu imprez można uwzględnić jesienne mistrzostwa świata, które w roku olimpijskim nie są rozgrywane, a kwalifikacje zakończyć wiosennymi mistrzostwami kontynentów. Takie rozwiązanie byłoby sprawiedliwe.

Wraca pan jeszcze do swoich olimpijskich występów?
Szymon KOŁECKI: – Dziś prawie wszystko można znaleźć w sieci, więc i mnie zdarza się w niej poszperać. Nie dalej, jak w sobotę, przeglądałem YouTube’a i natknąłem się na 19-minutową zbitkę materiałów przygotowaną przez mojego tatę – od mojej młodości aż do igrzysk w Pekinie.

Córki Szymona Kołeckiego z pewnością nie mogą się doczekać, kiedy znowu tata zabierze je na basen. Fot. Facebook/Szymon Kołecki

Innym razem oglądałem swoją zwycięską rywalizację z Kachim Kachiaszwilim na mistrzostwach Europy w La Coruni. W 1999 roku Kachi miał na koncie dwa złote medale olimpijskie, a ja byłem 18-letnim juniorem. Startowałem w kategorii 94 kg i w dwuboju uzyskałem 405 kg… Rok później na igrzyskach w Sydney mój przeciwnik wziął rewanż, ale ja wtedy nie przegrałem z nim, tylko z kontuzją kostki, którą solidnie skręciłem. Nie ukrywam więc, że siłą rzeczy wracam do czasów, kiedy dźwigałem…

Dziś można pana zobaczyć „tylko” w oktagonie…
Szymon KOŁECKI: – Mam nadzieję, że niedługo zostanie ogłoszony termin gali, w której wystąpię, a fani MMA poznają nazwisko mojego rywala. Na tę chwilę trzeba uporać się z pandemią. Mogę jedynie zdradzić, że jeśli wybory prezydenckie odbędą się 10 maja, to do gali z moim udziałem również dojdzie.

Czy przez koronawirusa zarobi pan mniej?
Szymon KOŁECKI: – Jeśli KSW będzie miała mniejsze przychody, to nie widzę przeszkód, by w kwestii wynagrodzenia być elastycznym. To kwestia solidarności z federacją, która od początku traktuje mnie bardzo dobrze, płaci bardzo solidne pieniądze, choć stoczyłem dla niej raptem dwie walki (zwycięstwa z Mariuszem Pudzianowskim i Damianem Janikowskim – przyp. red.). Będę jednak oczekiwał udokumentowania tego, że wspomniane przychody rzeczywiście się zmniejszyły, ale mimo wszystko mam nadzieję, iż do tego nie dojdzie.

 

Na zdjęciu: Szymon Kołecki liczy, że tuż o uporaniu się z pandemią zostanie ogłoszony termin jego kolejnej walki.