W Górniku Zabrze nie ma z czego ciąć

Z wielu klubów dochodzą informacje o sporych obniżkach płac piłkarzy. W Górniku Zabrze jest pod tym względem inaczej.

Właściciele klubów, nie tylko w Polsce, na potęgę tną zarobki piłkarzy. To grupa, która co do zasady zarabia sporo, jest więc z czego „schodzić”, a ponadto, kiedy nie ma meczów, a więc m.in. i wpływów z biletów, trzeba robić wszystko, żeby ratować kluby przed upadkiem.

Przeczytaj jeszcze: Wezmą kolejnego Słowaka?

Dwa tygodnie temu właściciel MSK Żylina Jozef Antosik postawił klub w stan likwidacji, byleby ratować miejsca pracy dla gorzej uposażonych, zwłaszcza pracowników administracji i – przede wszystkim – trenerów grup młodzieżowych. Ze słowackiego klubu odchodzi kilkunastu najlepiej zarabiających graczy, którzy nie zgodzili się na obniżki płac w granicach 50-80 proc. Z kolei w Legii, w klubie z największym budżetem, który wynosi około 120 milionów złotych, pożegnano się z 40 osobami – pracującymi w marketingu, klubowych mediach, dziale biletów, muzeum czy w tamtejszej akademii. Miesięcznie warszawski klub ma na tym zaoszczędzić 200-250 tys. złotych. Tymczasem Artur Jędrzejczyk zarabia tam 200 tys. zł miesięcznie…

A co w Górniku Zabrze? Rozmowy na temat obniżek zarobków piłkarzy się toczą. W klubie nie chcą jednak o tym głośno mówić, a tym bardziej komentować. – Te tematy lubią ciszę. Jak coś będzie wiadomo, to poinformujemy o tym – daje się usłyszeć w klubie.

Prawda jest jednak zdaje się taka, że w zabrzańskim klubie nie ma za bardzo z czego ciąć… Wciąż silna jest pamięć o czasach, kiedy zawiadywał w nim Allianz, a zarobki były krociowe. I po dzień dzisiejszy wciąż trzeba spłacać ówczesne długi. To m.in. dlatego obecne zarobki zawodników znacznie odbiegają od tych, jakie obowiązują w innych ekstraklasowych ekipach.

System premiowania w Górniku jest tak skonstruowany, że piłkarze mają niską bazę płacową. Motywować do pracy mają wyniki osiągane na murawie. Jeśli zespół gra i wygrywa, to podnosi kasę z boiska. Bonusy, a co za tym i płace, są też zależne od miejsca w końcowej tabeli. Wszystko według zasady „pieniądze leżą na boisku, trzeba się po nie schylić”, a nie – jak w większości klubów ekstraklasy – gdzie obowiązuje raczej zasada „czy się stoi czy się leży, to kasa i tak się należy”.

Przeczytaj jeszcze: Tematy lubiące ciszę

Dziennikarz Krzysztof Stanowski ujawnił niedawno zarobki zawodników w ekstraklasie. Wspomniany wcześniej Jędrzejczyk ma 200 tys. zł, inny zawodnik Legii, Domagoj Antolić, 150 tys. zł, Marko Vejinović z Arki Gdynia 120 tys. zł, a jego klubowy kolega, napastnik Fabian Serrarens – zero bramek w tym sezonie – 60 tys. zł… Rafał Janicki z Wisły Kraków zarabia z kolei 50 tys. złotych. U tych piłkarzy jest z czego ciąć. W drugiej grupie są młodsi zawodnicy, jak choćby jedna z rewelacji na boiskach ekstraklasy – Michał Karbownik, który miesięcznie kasuje „zaledwie” 12 tys. złotych. W Zabrzu młodzi gracze mają po kilka tysięcy złotych miesięcznie… Jeszcze niedawno w tej grupie był też Szymon Żurkowski.

To dlatego trudno w Zabrzu mówić o drastycznych cięciach. No i dlatego negocjacje z piłkarzami mogą uchodzić za bardzo trudne.

Koszty wynagrodzeń według raportu Delloite’a w sezonie 2018/19 (w procentach):

Wisła Płock – 129 proc.

Miedź Legnica – 96 proc.

Legia Warszawa – 90 proc.

Korona Kielce – 86 proc.

Zagłębie Sosnowiec – 85 proc.

Pogoń Szczecin – 80 proc.

Wisła Kraków – 74 proc.

Śląsk Wrocław – 73 proc.

Zagłębie Lubin – 72 proc.

Piast Gliwice – 71 proc.

Lechia Gdańsk – 67 proc.

Lech Poznań – 64 proc.

Jagiellonia Białystok – 58 proc.

Cracovia – 57 proc.

Arka Gdynia – 56 proc.

Górnik Zabrze – 50 proc.

Fot. Krzysztof Porębski/Pressfocus.pl