W hołdzie przyjacielowi

Rozmowa z Andrzejem Myśliwcem, najlepszym piłkarzem 60-lecia GKS-u Jastrzębie.


Naszą rozmowę wypada zacząć od gratulacji. Nikt już panu nie zabierze tytułu najlepszego piłkarza 60-lecia GKS-u Jastrzębie. Miał pan wcześniej przeczucie, że kibice właśnie pana wskażą jako zwycięzcę?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Szczerze mówiąc nie spodziewałem się, że wygram ten plebiscyt, czy zabawę, jakkolwiek ją nazwać. Bardziej traktowałem te wybory właśnie jako zabawę, bo trudno porównywać mnie z kolegami z klubu, którzy grali przede mną dziesięć, dwadzieścia, czy nawet trzydzieści lat wcześniej. I osiągnęli lepsze wyniki w GKS-ie Jastrzębie niż ja. Najmłodszym nominowanym był Kamil Jadach i wydawało się, że to on będzie faworytem, zważywszy na wiek większości głosujących. Skończyło jak się skończyło i nie ukrywam, że dla mnie to przyjemna niespodzianka. Czuję satysfakcję, bo to takiego plebiscytu nie ogłasza się codziennie. Nie mam wątpliwości, że w moim przypadku jest to pierwszy i ostatni raz. Dla mnie bardzo miła sytuacja dla mnie. Pewnie, gdy będzie organizowany plebiscyt na najlepszego zawodnika 70-lecia, to chyba nie będę brał w nim udziału (śmiech).

Kto z rodziny najmocniej trzymał za pana kciuki, to najbardziej emocjonalnie odebrał zwycięstwo w plebiscycie?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Myślę, że mama Marianna, która najbardziej emocjonalnie podchodziła do mojej gry w piłkę nożną, nawet bardziej ode mnie. Wycinała z gazet artykuły na mój temat, tworzyła „dokumentację”. Równie mocno kibicowali mi żona Monika oraz dzieci – córka Klaudia oraz syn Kamil, które gra w akademii GKS-u Jastrzębie.

Gdyby to pan wybierał najlepszego futbolistę w historii GKS-u Jastrzębie, to na kogo by pan oddał głos?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Wcześniej powiedziałem to dwa razy i teraz to powtórzę jeszcze raz – tę nagrodę dedykuję Tomkowi Ciemiędze, przedwcześnie zmarłemu mojemu koledze z boiska. A gdybym miał wybierać „neutralnie”, to wybrałbym kogoś z sezonu, gdy GKS Jastrzębie grał w ekstraklasie, bo to był historyczny sukces naszego klubu. Kilka nazwisk na tej liście by się znalazło, chociażby Bogdan Kuśmierski, który mieszkał blisko mnie na ulicy Zielonej. Poza tym, niestety, śp. już Rysiek Kraus oraz jeden z moich trenerów, Ryszard Duda.

Na boisku nasz bohater (w środku, w ciemnym stroju) nie stronił od twardej walki. Fot. Archiwum Andrzeja Myśliwca

Pamięta pan, w jakich okolicznościach znalazł się w GKS-ie Jastrzębie?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Do GKS-u trafiłem, gdy byłem uczniem trzeciej klasy szkoły podstawowej Trener Jan Grabiec tworzył wtedy w SP-10 (której dyrektorką była Elfryda Bielaszka) klasy sportowe. Na testy do siedmiu klas zgłosiło się wtedy 1,5 tysiąca chłopaków. Pierwszą grupę w moim roczniku trenował Jan Grabiec, drugą – nie żyjący już Marian Przybyła. Było nas dwudziestu w klasie, z mojej grupy do zespołu seniorów przebiłem się tylko ja.

Pamięta pan swój debiut w zespole seniorów GKS-u Jastrzębie? Proszę podać jak najwięcej szczegółów z tego meczu?

Andrzej MYŚLIWIEC: – O ile mnie pamięć nie myli, był to wyjazdowy mecz w 3. lidze z Concordią Knurów (zgadza się, rozegrany 4 sierpnia 1990 roku – przyp. BN). Miałem wtedy 18 lat, naszym trenerem był nieżyjący już Marian Przybyła. Wygraliśmy 3:1, strzeliłem jedną z bramek, a oprócz mnie Tomek Kałka i Grzesiek Tomaszek.

Na co wydał pan pierwsze zarobione pieniądze w GKS-ie?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Akurat nie pamiętam, lecz na pewno nie była to oszałamiająca kwota. To były czasy słynnych przemian, sytuacja organizacyjna klubu była nie do pozazdroszczenia. Na pewno nie przeznaczyłem tej sumy na jakiś spektakularny zakup, tym bardziej, że w tym czasie jeszcze się uczyłem.

Trener, z którym pan współpracował i którego darzy pan największym sentymentem? Proszę uzasadnić odpowiedź.

Andrzej Myśliwiec (szósty od lewej) w drużynie juniorów GKS-u Jastrzębie. Pierwszy od lewej trener Marian Przybyła.

Andrzej MYŚLIWIEC: – W zespole trampkarzy i juniorów prowadził mnie wspomniany już wcześniej trener Marian Przybyła. De facto to on wprowadzał mnie do seniorskiej piłki, dlatego jego zapamiętałem najlepiej. Ale każdy z trenerów, z którymi pracowałem podczas swojej futbolowej przygody, coś ciekawego wnosił, czasami coś śmiesznego. Nie będę przytaczał tu konkretnych przykładów.

Dlaczego? To może być bardzo interesujące, godne uwiecznienia na papierze i w internecie…

Andrzej MYŚLIWIEC: – Jeden z moich byłych trenerów mawiał, że jednego piwa nie lubi, ale dziesięć to kocha. Takich „złotych myśli” nie sposób zapomnieć.

Wyleciał pan kiedykolwiek z treningu za niesubordynację, pyskówkę?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Nie, nigdy. Byłem spokojnym zawodnikiem i poukładanym. Nigdy żadnego trenera nie doprowadziłem do szewskiej pasji. Jak mówił jeden z bohaterów polskiej komedii „jestem niespotykanie spokojnym człowiekiem”. Prędzej z równowagi mógł mnie wyprowadzić inny zawodnik, kolega z szatni.

Kogoś konkretnego ma pan na myśli?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Nie, w tej chwili nikt nie przychodzi mi do głowy, bo nawet na boisku starałem się kontrolować swoje emocje.

Największa kara finansowa, jaką na pana nałożył trener GKS-u Jastrzębie, ktokolwiek nim był? A może był pan takim aniołkiem bez skazy?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Tu pana zaskoczę, zapłaciłem karę finansową i nie zamierzam tego ukrywać. Ale to nie była kara indywidualna dla mnie, ale zbiorowa, dla drużyny. Za co? Może nie piszmy o tym.

Minęło tyle lat, więc chyba nie ma powodów, by poszło to w zapomnienie. Co konkretnie było powodem, by uszczuplić wasze portfele?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Po spotkaniu drużyny mieliśmy incydent z osobami – że tak powiem – z zewnątrz. Wyszło to wszystko na jaw i zakończyło się nałożeniem na nas kary finansowej.

Najładniejszy gol strzelony dla GKS-u, który na zawsze zostanie w pańskiej pamięci?

Andrzej MYŚLIWIEC: – To był gol, który strzeliłem Ceramedowi Komorowice, obecnie to Podbeskidzie Bielsko-Biała, ale wtedy tak był szyld tego klubu. Ceramed prowadził wtedy trener Wojciech Borecki, który później pracował również w GKS-ie Jastrzębie. Oni wtedy „robili” awans do drugiej ligi. Pierwszą bramkę dla nas strzelił wtedy Piotrek Jegor z rzutu wolnego, który potem powiedział o tym trafieniu, że była to tak samo kapitalna bramka, jaką grając w Górniku Zabrze strzelił na Estadio Santiago Bernabeu Realowi Madryt.

Radość po wygranym meczu…

W bramce bielszczan stan wtedy Jarek Matusiak, również przez wiele lat związany z naszym GKS-em. „Vigo”, czyli Piotrek Jegor, dostał potem czerwoną kartkę, była to trzydziesta któraś minuta i grając w dziesiątkę broniliśmy się praktycznie do końca spotkania. Gra toczyła się praktycznie wyłącznie w obrębie naszej „szesnastki”. Wtedy zabrałem piłkę środkowemu obrońcy Ceramedu, którym był Michał Kurzeja, wcześniej związany z GKS-em Jastrzębie i popędziłem na bramkę przeciwników. Uciekałem wściekle goniącym mnie defensorom z Bielska przez całe boisko, po czym przelobowałem „Matysa”. To była bramka na 2:0, która zamknęła ten mecz.

Największy kiks, jaki się panu przydarzył w trakcie kariery piłkarskiej?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Nigdy nie strzeliłem bramki samobójczej, jeżeli pan o to pyta lub sugeruje. Nie przypominam sobie, bym popełnił kiedykolwiek jakiegoś „wielbłąda”. Po prostu idealny zawodnik (śmiech).

Najlepszy piłkarz, z jakim pan grał w jednym zespole?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Nie mam wątpliwości, że był to Ryszard Staniek, srebrny medalista Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie, z którym zetknąłem się w GKS-ie. Natomiast podczas gry w ekstraklasie w Ruchu Radzionków najlepszym zawodnikiem był chyba Marian Janoszka, grający niesamowicie głową. On jest doskonale znany chyba wszystkim kibicom na Górnym Śląsku.

A najlepszy zawodnik, przeciwko któremu pan grał?

Andrzej MYŚLIWIEC: – W meczu przeciwko Pogoni Szczecin w bramce „portowców” stał Radosław Majdan. Wisła Kraków była wtedy mistrzem Polski, a w jej składzie wręcz roiło się od znakomitych piłkarzy, jak Kamil Kosowski, Kazimierz Węgrzyn, Ryszard Czerwiec, Olgierd Moskalewicz, Maciej Żurawski, Tomasz Frankowski. Wielu z nich było reprezentantami naszego kraju, a mimo to pokonaliśmy ich w Radzionkowie aż 4:1. Po tym meczu „Biała gwiazda” zwolniła trenera Wojciecha Łazarka.

W Ruchu Radzionków popularny „Misiek” zagrał 10 meczów w ekstraklasie.

Pamięta pan swój debiut w ekstraklasie?

Andrzej MYŚLIWIEC: Oczywiście, chociaż dokładnej daty meczu nie pamiętam (to było 4 marca 2000 roku – przyp. BN). Przegraliśmy wtedy na wyjeździe ze Stomilem Olsztyn 0:1, straciliśmy bramkę po strzale Bartosza Jurkowskiego z rzutu karnego. Kiedy przyjechaliśmy do Olsztyna świeciło słońce, trawa była zielona. Potem jednak spadło 10 centymetrów śniegu, graliśmy w anormalnych warunkach, w głębokim śniegu. Gdy skończył się mecz, znowu zaczęło świecić słońce!

A pamięta pan swój pierwszy mecz w GKS-ie w roli trenera?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Z datami jest u mnie średnio, by nie powiedzieć kiepsko, ale sam mecz pamiętam. Miałem wtedy 27 lat, zastąpiłem wtedy Stanisława Cygana. To było wyjazdowe spotkanie z Concordią Knurów (26 maja 1999 roku – przyp. BN), moim asystentem był Grzegorz Borawski. Byłem grającym trenerem, ale kapitańską opaskę nosił Marek Jaromin. Zremisowaliśmy 1:1, bramkę dla rywali zdobył Bartłomiej Tokarz, dla nas – Arkadiusz Lazar. To była dla mnie trudna sytuacja, bo z perspektywy boiska trudno dostrzec wszystkie błędy popełnione przez zawodników. Atmosfera w zespole była jednak bardzo dobra, skończyliśmy rozgrywki na 5. miejscu.

Któremu zawodnikowi, z którym pan grał w jednej drużynie lub który grał w przeciwnym zespole, już nigdy nie poda pan ręki?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Jest taki ktoś, chociaż nie należę do ludzi mściwych i pamiętliwych. On przyszedł akurat do GKS-u, a ja byłem już trenerem, najpierw drugiej drużyny, a potem pierwszej. Po czasie dowiedziałem się, że próbował mnie zdyskredytować w oczach zawodników. Teraz sam jest trenerem, ale kopanie dołków pod trenerem jest czymś obrzydliwym, nie tędy droga. Dlatego teraz jest u mnie na straconej pozycji.

Jak traktuje pan epizod w swojej karierze, gdy był pan zawodnikiem Ruchu Radzionków (10 meczów w ekstraklasie). Jako niewykorzystaną szansę?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Zmiana trenera w Radzionkowie na pewno mi nie pomogła. Piotra Piekarczyka zastąpił Jan Żurek i moje notowania spadły na łeb, na szyję. Czy niewykorzystana szansa? Nie traktuję tego w ten sposób, bo jest zupełnie inny kontekst. Po prostu znacznie wcześniej miałem kilka okazji przenieść się do ekstraklasy.

W grudniu ubiegłego roku z grupą trenerów Andrzej Myśliwiec odbył staż w Akademii Szachtara Donieck w… Kijowie.

Co pana powstrzymywało?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Nie wiem, jak to nazwać. Miałem okazję przenieść się na przykład rok wcześniej, ale po rozmowie z ówczesnym prezesem GKS-u postanowiłem jeszcze zostać. Wcześniej zainteresowane mną były Górnik Zabrze i GKS Katowice, trener tej ostatniej drużyny Marek Koniarek oglądał mnie na meczach w Jastrzębiu. Górnik interesował się mną, gdy miałem 19 lat. Wtedy trzeba było spróbować i zdecydować się na zmiany.

Podobno był pan utalentowanym skoczkiem w dal i jako nastolatek przekroczył barierę 6 metrów?

Andrzej MYŚLIWIEC: – To prawda. Gdy uczęszczałem do szkoły średniej, miałem wtedy 15 lat, na zawodach międzyszkolnych skoczyłem w dal ponad 6 metrów. Ale nie wiązałem swojej przyszłości z lekkoatletyką. To było tylko hobby.

Poza GKS-em Jastrzębie, jakiej – polskiej lub zagranicznej – drużynie pan kibicuje?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Pociąga mnie gra Barcelony i fakt, że przeszedł do tego klubu Robert Lewandowski, nie ma żadnego znaczenia. Kibicuję jej od dawna, chociaż nie tak długo jak pan. Jako młody chłopak kibicowałem Widzewowi Łódź i Lechowi Poznań, ten sentyment pozostał do dzisiaj.

Jaką ligę zagraniczną najchętniej pan ogląda w telewizji?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Angielską i hiszpańską. Te dwie ligi są zdecydowanie najlepsze i najciekawsze, przynajmniej dla mnie.

Pański syn Kamil poszedł w pana ślady. Jak wysoko zajdzie? Jaką wróży mu pan przyszłość?

Andrzej Myśliwiec (trzeci z lewej) na popularnym Majdanie w stolicy Ukrainy.

Andrzej MYŚLIWIEC: – Naprawdę nie wiem, chciałbym by osiągnął znacznie więcej ode mnie, ale jako rodzic mogę być nieobiektywny. Na pewno nie wywieram na nim żadnej presji i mam nadzieję, że Kamil nie czuje presji gry ojca w GKS-ie Jastrzębie. Myślę jednak, że jest na tyle ułożony i wie czego chce, że wcześniej, czy później pójdzie do wyższej ligi niż ta, w której teraz występuje GKS. Temat jednak nie jest łatwy, bo Kamil za rok ma maturę. Jeżeli jednak pojawi się kolejna propozycja, kolejna okazja zmiany klubu, to ode mnie otrzyma zielone światło.

Na początku grudnia ubiegłego roku był pan z kilkoma kolegami na stażu w Akademii Szachtara Donieck, która znajdowała się w pobliżu Kijowa. Korci pana, by zobaczyć, jak teraz wygląda ten ośrodek? Wie pan, czy bardzo ucierpiał?

Andrzej MYŚLIWIEC: – Korci mnie, żeby tam pojechać i przekonać się na własne oczy, czy i jak bardzo ten ośrodek ucierpiał. Na razie jednak jest to wykluczone. Mam nadzieję, że wszystkie obiekty, które tam zobaczyliśmy, nie zostały zbombardowane, zburzone, zrujnowane.

Na początku naszej rozmowy wspomniał pan o Tomaszu Ciemiędze. To żadna tajemnica, że przyjaźniliście się. Dotarło to już do pana, że nie żyje? Pytam dlatego, bo przypomniała mi się historia, której bohaterowie byli aktorami. Po tragicznej śmierci Zdzisława Maklakiewicza co jakiś czas do jego matki dzwonił Jan Himilsbach z pytaniem „Czy jest Zdzichu”? Ona za każdym razem cierpliwie odpowiadała: „Panie Janku, przecież Zdzisiek nie żyje”. On konsekwentnie odpowiadał: „Wiem, ale cholera jakoś nie mogę w to uwierzyć”.

Andrzej MYŚLIWIEC: – Szczerze mówiąc, nie za bardzo. Myślę o tym w momentach, gdy odwiedzam jego grób. W życiu codziennym to do mnie nie dociera. W swoim telefonie nadal mam jego numer. Cały czas mam takie wrażenie, że Tomek tylko na jakiś czas wyjechał, że prędzej, czy później spotkamy się.

Andrzeja Myśliwca „przesłuchał” Bogdan Nather


Foto główne: Andrzej Myśliwiec w roli trenera czuje się jak ryba w wodzie. Fot. Klaudia Myśliwiec


Pozostałe zdjęcia z archiwum Andrzeja Myśliwca.