W koszulkach śląskich klubów

Przed meczem z Senegalem trudno nie wspomnieć o osobie z Górnego Śląska, która jest zafascynowana Czarnym Lądem. Dla Marcina wyjazd do Kenii był kolejnym wyjazd na ten kontynent. W zeszłym roku sam zorganizował zbiórkę sprzętu sportowego i poleciał do Ugandy. Teraz powtórzył wszystko, tyle że za cel podróży obrał sąsiednią Kenię. – Zabrałem ze sobą pięć wypełnionych po brzegi toreb. Były w nich koszulki z kilkunastu ligowych klubów w Polsce, a także rzeczy przekazane przez PZPN, Ekstraklasę SA oraz PKOL. Łącznie nazbierało się 125 kilogramów sprzętu. Mimo, że miałem list z kenijskiej ambasady, to czułem, że na lotnisku w Nairobii mogą być problemy, no i faktycznie tak było – wzdycha chorzowianin.

Miejscowi celnicy od razu wzięli Ślązaka na spytki, a co to za sprzęt, a dla kogo itd. – Na początku chcieli, żebym zapłacił 500 dolarów. Powiedziałem, że nie ma takiej opcji. Wszystko zostało przekazane darmowo kenijskim dzieciom przez polskie kluby i nie będę płacił. Trwało to wszystko parę godzin. Ostatecznie skończyło się na sumie stu dolarów. Na pokwitowaniu widniały dwa imiona z mojego paszportu. Nie było nawet nazwiska. To było jak łapówka dla nich – wścieka się Marcin. 100 dolarów, to wcale niemało, tym bardziej w Kenii, o czym szybko przekonał się na miejscu.

Nie wszyscy chodzą do szkoły
Niewielka wioska Ruiri położona jest wokół Meru. – Leży na wysokości 1680 mnpm czyli jak nasz Czarny Staw w Zakopanem. Temperatury około 32 stopni, a porze deszczowej około 27. Im było zimno, ja chodziłem w krótkich spodenkach – mówi ze śmiechem.

W Ruiri mieszkał we franciszkańskiej misji. – Piusa, księdza stamtąd poznałem w Ugandzie. To on zaprosił mnie do siebie. Płaciłem 10 dolarów na dzień z wyżywieniem. Miałem naprawdę dobre warunki i duży komfort. Świetnie się tam czułem. Kenia jest zresztą inna niż Uganda. Tam rodziny liczą i po osiem dzieciaków, których jest wszędzie pełno, a wielu z nich pęta się bezczynnie po ulicach. W Kenii rodziny mają po dwoje, troje dzieci. Co robią tam miejscowi? Zajmują się rolnictwem, produkują meble, jest fryzjer, a jeszcze inni na ulicy sprzedają mango, kukurydzę czy co się da. Nie jest tanio – opowiada Marcin i dodaje.

– W turystycznej Mombasie ceny dostosowane są do Niemców i Amerykanów, więc nawet nie ma co mówić. Kilo ryżu, tam gdzie mieszkałem kosztowało około 90 szylingów kenijskich, tj. dolara czyli około 3 złotych. Jedna z nauczycielek rozpisała mi, jakie są tam koszty życia. Zarabiała sto dolarów miesięcznie. 35 szło na mieszkanie, a 25 na to, żeby córka mogła chodzić do przedszkola. Do tego opłaty za wodę, prąd, ciuchy i jedzenie – mówi.
Marcin, absolwent katowickiej AWF, uczył w szkole podstawowej i średniej w Ruiri. – Semestr nauki, bo były to szkoły prywatne, a więc te lepsze, to wydatek rzędu 90 dolarów. Semestry są trzy, od stycznia do marca. Potem maj – lipiec i wrzesień – październik. W szkołach publicznych płaci się mniej – dodaje. Ile w takim razie dzieci się uczy, pytam? – 50 na 50 – odpowiada krótko Marcin.

Już planuje kolejny wyjazd!
Dzieci w dalekim Ruiri miały frajdę, bo grały czy przychodziły do szkoły w koszulkach takich klubów, jak Ruch, Piast, Podbeskidzie, MKS Kluczbork, Raków, Legia, Lech, Cracovia, Polonia Warszawa, Zagłębie Lubin, Miedź, a także szkółka Barcelony z Warszawy. Podczas mistrzostw świata w Rosji, jak mówi, będą ściskać kciuki za biało-czerwonych, także we wtorkowym starciu z Senegalem.

Marcin już planuje kolejny wyjazd do Afryki czy Kenii, którą sobie upodobał. Ale już nie na trzy miesiące, jak ostatnio, ale na cały rok. Kiedy? – Jak się uda, to pod koniec tego roku – uśmiecha się zakochany w Czarnym Lądzie chorzowianin.