W oczekiwaniu na cud!

Kiedy awansować, jak nie teraz? – pyta były bramkarz, dziś nauczyciel oraz trener młodzieży, Mariusz Kieca, który był współautorem promocji przed 22 laty.


Cudów w rodzimym hokeju było wiele, m.in. zwycięstwo nad Związkiem Radzieckim (6:4 w 1976), nad Czechosłowacją (2:1 w 1986,), zaś ostatni zanotowano podczas mistrzostw świata I dywizji w Grenoble w 2001 r., kiedy to polska reprezentacja wywalczyła miejsce w hokejowej elicie. Minęły 22 lata i pragniemy, by historia się powtórzyła, a jest ku temu okazja. Po ostatnich zwycięstwach biało-czerwonych w meczach towarzyskich z Łotwą, Słowenią oraz Węgrami powiało optymizmem. Kiedy, jak nie teraz? – zastanawia się były bramkarz, Mariusz Kieca.

– Gdy powrócą do rywalizacji Rosja i Białoruś, konkurencja będzie jeszcze silniejsza i będzie trudniej się utrzymać na drugim poziomie rozgrywkowym. Teraz głośno się mówi o ewentualnej rywalizacji o premiowane miejsce, a wówczas…

Bez euforii

Trenerom Wiktorowi i Marianowi Pyszom udało się skompletować dość silną drużynę, ale bez Mariusza Czerkawskiego, który wówczas występował w New York Islanders i miał na głowie rozmowy kontraktowe. Niemniej z Niemiec przyjechali: Andrzej Schubert, Jacek Płachta i syn trenera – Patryk. To był strzał w „10”, bo dwaj pierwsi byli wiodącymi postaciami zespołu i odgrywali główne role nie tylko na lodzie, ale i poza nim. Reprezentacja wyjeżdżała bez większego rozgłosu, zaś działacze hokejowej centrali wyznaczyli hokeistom zajęcie miejsca na podium. Nikt o awansie nawet nie marzył, a co dopiero mówił.

– Gospodarze imprezy byli postrzegani jako główni faworyci, bo rok wcześniej spadli z elity – dodaje Kieca.

– Dla naszej reprezentacji wyznaczyli drugoplanową rolę, ale srodze się pomylili, choć w ostatnim meczu, niemającym większego znaczenia dla układu tabeli, przegraliśmy z nimi 2:4. Oni wcześniej gubili punkty i byli tak wściekli przed meczem z nami, że mogliby wygrać z mistrzami świata (śmiech). Trener Wiktor Pysz przed turniejem ustalił, że będziemy z Tomkiem Jaworskim bronili na zmianę, ale jemu przypadła pozycja nr 1. Mieliśmy ogromną satysfakcję, bowiem w pierwszych meczach zaliczyliśmy „czyste” konta. Tomek bronił z Holendrami i wygraliśmy 4:0, zaś ja stawiłem czoło Węgrom i zwyciężyliśmy 3:0. Jednak w trakcie imprezy trener chyba trochę się przestraszył i nie dotrzymał słowa. Na mecz z Litwą postawił na Tomka, a ja wszedłem gdy już prowadziliśmy 4:0, a wygraliśmy 13:2. Wywalczyliśmy awans do elity, ale na kolejne mistrzostwa świata do Szwecji już nie pojechałem. Najwyraźniej trener stracił do mnie zaufaniem, ale to już historia na inne opowiadanie

Wartość dodana

Andrzej Schubert, jak sam zapowiadał, zakończył reprezentacyjną karierę w 1994 r., choć po cichu liczył, że otrzyma powołanie na mistrzostwa świata w Katowicach (2000). Chciał zagrać w swoim rodzinnym mieście, przed własną publicznością. Tak się jednak nie stało. Rok później dał się namówić trenerowi Wiktorowi Pyszowi na wyjazd do Grenoble. Wszyscy podejrzewali, że dużą rolę w tym odegrał syn trenera, Patryk, który występował z nim w tym samym klubie. Schubert w rozmowie z wysłannikiem „Sportu”, red. Marianem Czakańskim, kategorycznie zaprzeczył jakoby Patryk miał wpływ na jego decyzję. Była ona, jak twierdził, konsultowana z żoną, ale samodzielna.

Szybko okazało się, że był wartością dodaną zespołu w turnieju odegrał jedną z wiodących ról i został wybrany do zespołu „gwiazd”.

– Andrzej wymiatał ile wlezie i w formacjach specjalnych nie miał sobie równych – wspomina ówczesny napastnik reprezentacji, Wojciech Tkacz.

– W strefie rywala „zamknął” linię niebieską, zaś jego strzały z daleka siały popłoch wśród przeciwników. Po nich wpisywał się do protokołu jako zdobywca gola lub jako asystent.

– Byłem pod wrażeniem jego gry i podziwiałem, że mimo upływu lat (miał wówczas prawie 40 – przyp. red.) prezentuje taką formę – dodaje obrońca Sebastian Gonera, który również znalazł się w ekpie „All Stars”.

– Ja w zespole mistrzostw? To chyba zasługa Andrzeja (śmiech), ale rzeczywiście graliśmy wówczas odpowiedzialnie i to było podstawą naszego końcowego sukcesu.

Strona mentalna

Wszyscy moi rozmówcy, jak jeden mąż, podkreślają rolę jaką odegrali hokeiści występujący za naszą zachodnią granicą.

– To oni zadbali o stronę mentalną, a celowali w tym Andrzej Schubert i Jacek Płachta – mocno akcentuje Kieca.

– To oni zdejmowali z nas presję jaka nam towarzyszyła przed i w czasie turnieju. Niby nikt nic od nas wielkiego nie oczekiwał, ale zawsze w takich sytuacjach każdy z nas czuje się nieswojo. Oni mocno nas wsparli i ciężar odpowiedzialności brali na siebie. Powiało zachodem, co do tego nie miałem wątpliwości, ale trudno się dziwić, skoro występowali w lidze zdecydowanie wyżej notowanej.

– Zazdrościłem im swobody oraz pewności podczas rozgrywania akcji, bo nawet w najtrudniejszych sytuacjach nie tracili głowy – dodaje Gonera.

– To prawda, że przyjezdni od początku stworzyli przyjazny klimat, ale ta drużyna była odpowiednio zestawiona – dodaje Tkacz, dla którego to były ostatnie mistrzostwa.

– Miałem jeszcze propozycję występów w reprezentacji, ale uznałem, że nie podołam obowiązkom.

Wiele elementów

Awans Polaków był sporą sensacją i ówczesny prezes związku, Zenon Hajduga, pędził na złamanie karku, by zdążyć na ostatnie mecze.

– Francuzi byli zdecydowanym faworytem, zawieszeni wtedy między elitą oraz niższą dywizją – mówi Leszek Laszkiewicz, wówczas napastnik, zaś dziś team lider reprezentacji.

– Na sukces reprezentacji złożyło się kilka elementów. Przede wszystkim trenerom udało się złożyć drużynę świadomą celów. O atmosferze była już mowa, ale rzeczywiście wszyscy strasznie się wspieraliśmy. Byliśmy skupieni na meczu, który był przed nami i nie snuliśmy planów. Natomiast Francuzi w elicie grali defensywnie, bo takie obowiązują w tym towarzystwie zasady, ale piętro niżej to oni mieli kreować grę i być w ofensywie. Wówczas rywale skupieni na defensywie potrafią skontrować. I tak też było. My wygraliśmy z Holandią, Węgrami oraz z Danią (5:3), a tymczasem gospodarze mistrzostw stracili punkt z Holandią (4:4) i przegrali z Węgrami (1:3), czym postawili się w trudnej sytuacji. Przed ostatnim meczem z Francuzami świętowaliśmy awans, bo wynik nie miał już znaczenia .

– My z meczu na mecz się nakręcaliśmy i to wszystko sprawiło, że zdobyliśmy pierwsze miejsce – dodaje Tkacz.

– Byliśmy zgraną drużyną i obaj bramkarze też odegrali istotną rolę.

Tajemnicza premia

Wszyscy nasi rozmówcy potwierdzają, że była premia, ale nie pamiętają kwoty! W Grenoble, podobno, była nawet wynegocjowana wyższa. – Na pewno nie była ona oszałamiająca – twierdzą moi rozmówcy.

– Pamiętam jak podczas zakończenia imprezy prezes nas przekonywał, że hokej powstanie z kolan i nadchodzą lepsze czasy, a tymczasem wcale tak nie było. Teraz też tak się mówi, że awans ułatwi i wyprostuje wiele spraw, ale jestem sceptycznie nastawiony do tych zapowiedzi – mówi Gonera.

Czy są analogie między reprezentacją z roku 2001 i tą z 2023?

– Sportowo nie można porównywać, bo hokej się mocno rozwinął – mówi Laszkiewicz.

– Jednej i drugiej drużynie towarzyszy fajna atmosfera oraz głód sukcesu.

Biało-czerwoni do Nottingham wyjeżdżali w dobrych nastrojach i liczą na łut szczęścia jaki towarzyszył ich starszym kolegom. A szczęście zawsze sprzyja lepszym i o tym warto pamiętać…


Autorzy ostatniego awansu do elity
  • Bramkarze: Tomasz Jaworski (Dwory Unia Oświęcim), Mariusz Kieca (GKS Tychy); trzeci – Marek Rączka (Podhale Nowy Targ) siedział na trybunach;
  • Obrońcy: Sebastian Gonera, Tomasz Piątek i Jacek Zamojski (wszyscy Dwory Unia), Sebastian Łabuz i Jarosław Różański (obaj Podhale), Tomasz Mieszkowski (Weisswasser), Andrzej Schubert (REV Bremerhaven), Krzysztof Śmiełowski (GKS Tychy);
  • Napastnicy: Tomasz Demkowicz (SKH Sanok), Michał Garbocz, Waldemar Klisiak, Leszek Laszkiewicz i Adrian Parzyszek (wszyscy Dwory Unia), Mariusz Justka (Stoczniowiec Gdańsk), Robert Kwiatkowski (GKS Tychy), Jacek Płachta (Schwenninger Wild Wings), Patryk Pysz (REV Bremerhaven), Damian Słaboń i Artur Ślusarczyk (obaj KTH Krynica), Wojciech Tkacz (GKS Katowice).

Płachta zwyciężył w punktacji kanadyjskiej, Tomasz Jaworski został najlepszym bramkarzem. Do drużyny „All Stars” wybrano: Jaworskiego, Schuberta, Gonerę oraz Płachtę.


Na zdjęciu: Leszek Laszkiewicz miał okazję w 2001 r. świętować awans do elity, a teraz pełni rolę team lidera reprezentacji.
Fot. Norbert Barczyk/PressFocus.pl