W oczekiwaniu na ruch Bońka

Odpowiedź na postawione wyżej pytanie wydaje się jednoznaczna, a jednak dla ludzi obracających się w świecie naszego futbolu wcale nie jest oczywista. PZPN przyjął strategię, że nie ingeruje w obrót akcjami, którego dokonują prywatne podmioty, jakimi (w większości) są kluby ekstraklasy.

Ogranicza się jedynie do sprawdzania stanu finansów w procesie licencyjnym. A Ekstraklasa SA jest de facto własnością klubów (i związku), więc siłą rzeczy nie może kontrolować instytucji wobec siebie nadrzędnej. Sytuacja jest więc patowa, a miękkie podbrzusze naszego futbolu jest więcej niż ewidentne, co próbowali wykorzystać Vanna Ly i Mast Hartling, a dwa lata przed nimi Jakub Meresiński. Tymczasem…

Ryzykowny związek

– Nie jestem zwolennikiem wyposażania Komisji Licencyjnej PZPN w zbyt daleko idące instrumenty, ponieważ co do zasady nie widzę sensu poszerzania władzy piłkarskiego związku w stosunku do klubów – stwierdził stanowczo mecenas Jacek Masiota, którego kancelaria na co dzień obsługuje Lecha Poznań, półtora roku temu przeprowadzała audyt w Śląsku Wrocław przez planowanymi przekształceniami właścicielskimi, a niedawno – na wniosek jednego z piłkarzy ؘ– miała także wgląd we wszystkie dokumenty Wisły Kraków.

– To że w Polsce sytuacji patologicznych związanych z prowadzeniem i zbywaniem klubów jest więcej niż gdzie indziej, wynika z tego, że coraz mniej ludzi pracujących w klubach rozumie, że poza wynikiem sportowym, który jest oczywiście dla sportowych spółek niezwykle istotny, liczy się także rachunek ekonomiczny.

Obawiam się jednak, że gdyby PZPN dysponował zbyt daleko idącymi kompetencjami w kwestii finansów, wpływ członków zarządu związku na kluby mógłby być za wysoki. Co mogłoby być obarczone większym ryzykiem niż to, które prowadzi obecnie do powstawania patologii. W Wiśle przez lata, także w czasach tele-foniki, wynik sportowy był istotniejszy od podstawowych zasad ekonomii. Zaś niedawna próba sprzedaży klubu została przeprowadzona – określając delikatnie – w niezgodzie ze zdrowym rozsądkiem.

Jak robią to inni?

O rozwiązaniach rodem z NBA, gdzie liga jest współwłaścicielem klubów, w Polsce możemy jedynie… podyskutować. Bo marzyć nie ma nawet sensu, ESA ma bowiem zupełnie inny formalno-prawny kształt. Na domiar złego wydaje się, że nie doczekamy się – nikt w każdym razie nad tym obecnie nie pracuje – także procedury na wzór Owners’s and Director’s Test z Premier League.

W Anglii wspomniany test właścicieli i dyrektorów został wprowadzony w celu wyeliminowania z grona kandydatów na właścicieli i dyrektorów klubów osób, które miały wyroki sądowe za oszustwa lub poświadczoną historię bankructwa. Tyle że PL może sobie pozwolić na taką restrykcyjną politykę, zaś Lotto Ekstraklasa – nie.

Obawy mecenasa Masioty, który po udzieleniu wywiadu „Sportowi” (do obejrzenia na naszym kanale YouTube) został bezpardonowo skrytykowany przez prezesa PZPN Zbigniewa Bońka – zapewne głównie za stawianie takich tez jak powyższa – nie wynikają bowiem tylko z niewystarczającego zaufania do obecnego kierownictwa związku. Jest także druga strona medalu, typowo komercyjna.

Polski futbol tylko dla hobbystów

– Nie ma sensu tworzyć żadnych dodatkowych barier, przecież i tak brakuje chętnych na inwestowanie w polski futbol. Jest to bowiem biznes wysoce nieopłacalny. Obecnie w ekstraklasie tylko dwa, maksymalnie trzy kluby bilansują swoją działalność operacyjną. A nawet Legia Warszawa w minionym roku wykazała olbrzymią stratę – dodał Masiota. – Rozsądniejsza byłaby ochrona, w postaci tak zwanego spadochronowego, dla klubów które spadają z ekstraklasy i z dnia na dzień są pozbawione wpływów z kontraktu telewizyjnego, który dla większości naszych sportowych spółek jest najbardziej istotną pozycją w budżecie.

W Polsce w piłkę inwestują właściwie tylko bogaci hobbyści, którzy chcą się wypromować dzięki piłce. Ważne jest zatem, żeby zbywający akcje zadbał, aby potencjalny nabywca nie zniszczył klubu. Nie jesteśmy tak interesujący dla inwestorów jak Premier League, ale oceniam, że tylko kwestią czasu jest wejście jakiegoś chińskiego podmiotu do naszej ekstraklasy. Do tego momentu jest jednak sporo do zrobienia. Przede wszystkim należy uporządkować kwestię kibiców, którzy nie zawsze – określając delikatnie – przestrzegają prawo. Bo żaden inwestor nie narazi swego brandu na kontakty z bandyterką. Tak to po prostu działa w świecie marketingu.

Parodystów można zablokować

Trudno odmówić logiki spojrzeniu mecenasa Masioty, który ostatecznie latem 2017 roku nie doprowadził do sprzedaży Śląska mimo rozstrzygnięcia przetargu. A nie doprowadził, gdyż procedurę unieważnił maltański fundusz, który był większościowym udziałowcem w spółce Grzegorza Ślaka, który został wskazany jako zwycięzca przez miasto Wrocław.

Zagraniczny inwestor, który jest mocno zaangażowany na polskim rynku, zwyczajnie nie chciał być kojarzony z naszym futbolem. A skoro i tak potężnie niedoinwestowana krajowa piłka odstrasza poważnych biznesowych graczy, to chyba rzeczywiście wprowadzanie dodatkowych procedur nie ma sensu. Kibice muszą liczyć w pierwszej kolejności na uczciwość i dobrą wolę zarządów sportowych spółek. A w drugiej – na ich profesjonalizm. Skądinąd bowiem słuszna jest uwaga zamieszczona przez Zbigniewa Bońka na Twitterze, że:

– Każdy mądry właściciel może zwrócić się do wyspecjalizowanych firm, w celu uzyskania niezbędnych informacji, a także oceny stopnia ryzyka transakcji. Potem decyduje co robić.

 

Jacek Masiota o sytuacji Wisły Kraków

Tak właśnie postąpił właściciel Śląska, czyli miasto Wrocław, kierując kroki do kancelarii Masioty i dzięki temu dwóch golców pokroju Ly i Hartlinga zostało odstrzelonych już w przedbiegach, dzięki czemu wrocławski klub nie został narażony – jak Wisła – na śmieszność oraz późniejszą wielką niewiadomą.

Tyle można było zrobić w celu weryfikacji przy obecnym obowiązującym prawodawstwie, ale nawet tego nie chciało się wykonać Marzenie Sarapacie, która zrzuciła Wisłę w przepaść. Najpierw finansową, a później w wizerunkową. Zatem zawiódł, de facto, źle nastawiony/leniwy/nieuczciwy człowiek, nie zaś dostępne procedury. Czy to jednak oznacza, że z sytuacji wynikłej pod koniec 2018 roku w Wiśle nie można wyciągnąć żadnych konstruktywnych i praktycznych wniosków na przyszłość?

Czas na odpowiedzialność PZPN

Otóż można, a podstawowy jest więcej niż oczywisty. W kręgach zbliżonych do Ekstraklasy SA można się dowiedzieć, że władze ligowej spółki – nawet mimo ewidentnych zaniechań w kwestii Wisły – ufają procesowi licencyjnemu przeprowadzanemu przez PZPN. Zatem gdyby nawet jakimś cudem Ly i Hartlingowi udało się w grudniu przejąć akcje krakowskiego klubu – do czego w obecnej sytuacji zarząd wspierany przez Bogusława Leśnodorskiego i Zbigniewa Ćwiąkalskiego nie dopuści – marcowa weryfikacja Komisji Licencyjnej okazałaby się brutalna dla wydmuszek, jakimi okazały się fundusze Alelega i Noble Capital Partners.

Pierwsze pytanie, jakie się nasuwa, jest zatem następujące: dlaczego przy kolejnych próbach zmiany właściciela w trakcie rozgrywek, Komisja Licencyjna miałaby z weryfikacją inwestorów zwlekać do swych ustawowych terminów? Skoro i tak jest zobowiązana do prześwietlenia możliwości finansowych właścicieli spółek, to logika podpowiada, że powinna wykonać czynności, zanim kandydat na udziałowca ekstraklasy przejmie akcje.

Taka – potrzebna na wczoraj – zmiana nie byłaby związana z przeprowadzeniem wielkiej rewolucji. Natomiast PZPN, wykorzystując swój organ i przepisy, z urzędu chroniłby kluby przed takimi ludźmi jak Sarapata, która nie chciała/nie umiała zadbać o wystawienie profesjonalnej oceny finansowych możliwości kambodżańsko-szwedzkich parodystów. Zatem kolejny ruch na tej szachownicy należy wyłącznie do prezesa Bońka. Związek nie może przecież w nieskończoność unikać odpowiedzialności za podmioty spółki Ekstraklasa, której jest największym właścicielem, i nad którą sprawuje kontrolę poprzez wiele organów; a nie tylko Komisję Licencyjną.

Wisła medialnym… wiceliderem

Dalsze zaniechania PZPN we wskazanym wyżej zakresie mogą bowiem skutkować także w przyszłości dyskusjami na temat – jak dzieje się aktualnie w przypadku Wisły Kraków – ile ekstraklasa i cały polski futbol może stracić na ewentualnym wycofaniu się z rozgrywek znaczącego i mogącego się pochwalić długą historią i sukcesami klubu. Co prawda, gdyby Biała Gwiazda nie przystąpiłaby do wiosennej tury rozgrywek, Ekstraklasa SA nie musiałaby płacić odszkodowania posiadaczom praw telewizyjnych – nc+ i Eurosport – ponieważ nawet bez 17 meczów limit meczów do pokazania zapisany w kontrakcie zostałby wypełniony.

Straty wizerunkowe dla osieroconej ligi byłyby jednak niepowetowane. I nie tylko wizerunkowe, ponieważ frekwencja w najwyższej piłkarskiej klasie w Polsce także spadłaby znacząco. I to nie tylko na obiekcie przy Reymonta w Krakowie, gdzie na mecz z Lechem kończący ubiegłoroczną część zmagań pofatygowało się niemal 22,5 tysiąca ludzi. Bo Biała Gwiazda była magnesem także na innych stadionach. Z uwagi na markę i tradycję, ale także efektowny styl, który demonstrowała pod kierunkiem Macieja Stolarczyka. Nieoficjalnie w Ekstraklasie SA można się dowiedzieć, że pod względem medialności Wisła była jesienią drugim polskim klubem, zaraz po Legii! Dlatego nie dziwi, że władze ligowej spółki – nie bacząc na fakt, że od lutego jeden mecz każdej kolejki Lotto Ekstraklasy trafi do TVP, co znacząco powiększy zasięgi – nie ustają w wysiłkach, aby ratować Wisłę.

Optymistyczna prognoza

Wedle informacji „Sportu” prezes ESA Marcin Animucki codziennie, nawet po kilka razy, odbywa konsultacje z szefem zarządu Wisły Kraków. Nie chce jednak oficjalnie się wypowiadać na temat tego, czego konkretnie dotyczą rozmowy. Odsyła do następującego komunikatu z jego wypowiedzią zamieszczonego na stronie Ekstraklasy: – Z Rafałem Wisłockim pozostajemy w kontakcie od momentu powołania go na fotel prezesa Wisły i poszukujemy rozwiązania sytuacji, aby krakowski klub mógł kontynuować udział w rozgrywkach w sezonie 2018/2019. Sytuacja jest trudna, ale nie bez wyjścia. Staraliśmy się na bazie naszego doświadczenia podpowiedzieć kroki, których realizacja pozwoli Wiśle na utrzymanie się w najwyższej klasie rozgrywkowej. Uważamy, że jest na to szansa. Podstawą jest oczywiście spełnienie wymogów licencyjnych PZPN, co jest w naszym przekonaniu możliwe. Na pewno będziemy też służyć dalszym wsparciem, jeśli tylko będzie taka potrzeba.

A to – na szczęście – wcale nie jest jedyny pozytywny komunikat wystosowany w sprawie Wisły w ostatnich dniach. O innych – piszemy obok.

 

Na zdjęciu: Po turbulencjach, które dotknęły Wisłę Kraków PZPN także powinien zrobić rachunek sumienia.

 

Wisła, a raczej jej zawodnicy rozpoczęli przygotowania do sezonu