W walce o ekstraklasę jedni muszą, drudzy mogą…

Zarówno w barażach II-ligowców, jak i wśród czwórki zespołów walczących o awans do ekstraklasy, w decydujących meczach spotkają się zespoły słabsze po rundzie zasadniczej.


ŁKS i Górnik Łęczna wygrały swoje mecze na wyjazdach, a ponieważ gospodarzem jest zespół zajmujący wyższe miejsce, decydujący mecz odbędzie się w Łodzi. ŁKS po raz piąty w historii staje przed szansą awansu do ekstraklasy, Górnik po raz trzeci. Żaden z tych zespołów nigdy nie był jednak mistrzem II ligi, awansując z drugiego lub trzeciego miejsca.

Teraz okaże się, że do ekstraklasy można też trafić, zajmując w I lidze piątą lub szóstą lokatę. Atmosfera w Łodzi jest gorąca nie tylko z powodu upału: klub czyni starania, by dostać zgodę na sprzedaż większej liczby biletów niż „ustawowe” 25 procent pojemności trybuny, czyli… 1400.

Po spadku z ekstraklasy przed rokiem od ŁKS oczekiwano natychmiastowego powrotu. Górnik z kolei pożegnał się z elitą cztery lata temu i po spadku ocknął się dopiero w II lidze. Formalnie rzecz biorąc Górnik w tym sezonie grał w I lidze jako beniaminek. Jedni – ŁKS – „muszą” więc awansować, bo brak awansu będzie dotkliwą porażką, drudzy – Górnik – „mogą”, bo po szóstym miejscu w pierwszym sezonie na tym szczeblu będzie po porażce rozgrzeszony.

Szanse obu zespołów są równe. Nie ma znaczenia w barażach atut własnego boiska, niczego nie da się też wywróżyć z wyników meczów ŁKS – Górnik w tym sezonie (3:1 i 0:2). W środowych półfinałach lepsze wrażenie zostawił po sobie Górnik, który musiał wprawdzie przebijać się aż przez rzuty karny, ale w regulaminowych 90 minutach miał więcej szans na gole niż GKS Tychy. Do 87 minuty jednak przegrywał i dopiero Michał Mak uratował szansę.

ŁKS z kolei ustępował gdynianom zdecydowanie. Bilans strzałów to 20-6 na korzyść Arki, bilans szans bramkowych to 14-4, a rzutów rożnych 14-3. Bohaterem meczu był Arkadiusz Malarz, który niedawno stracił miejsce w bramce i był krytykowany przez kibiców. Tym razem bronił wszystko. Skończył mecz z wybitym barkiem, w ostatnich minutach łapały go skurcze i nie miał wręcz siły stać. Ledwie wydusił potem parę słów w wypowiedzi dla telewizji, bo stracił głos od ciągłego pokrzykiwania na obrońców, którzy wspierali go najwyżej poklepywaniem po plecach po kolejnej udanej interwencji.

Przy takim bilansie jak podajemy wyżej, trudno uznać, że defensywa ŁKS stanęła na wysokości zadania. Gospodarze mieli wiele okazji do strzelenia goli, ale sami są sobie winni, że ich nie wykorzystali. Na szczęście tym razem udało się uniknąć strat piłki na własnym polu karnym przy rozpoczynaniu akcji, co było zmorą ŁKS w paru poprzednich meczach.

ŁKS regenerował się po tym dramatycznym meczu jeszcze nad morzem, bo ekipa wróciła do Łodzi dopiero w czwartek wieczorem. Sztab szkoleniowy zapewnia, że wszyscy będą zdolni do gry, żółta kartka Pirulo też nie ma znaczenia. To drugi po Malarzu bohater zwycięskiej drużyny. „Gospodarze postawili na ilość, my na jakość” – skomentował jego strzał trener ŁKS Marcin Pogorzała.

Faktycznie, niemal wszystkie strzały ŁKS mogły zakończyć się golami, a zagranie Pirulo – strzał w biegu rogalem zza linii pola karnego, po którym piłka mijała obrońców jak dron prowadzony wprawną ręką – było najwyższej klasy. Jose, zagraj tak jeszcze raz! – chciałoby się zawołać. Jose Antonio Ruiz (na boisku Pirulo) przyjechał do Łodzi dwa lata temu. W pierwszym sezonie zdobył… dwie bramki, w tym – trzynaście.

„Jesteśmy zespołem z charakterem” – zapewnia trener Pogorzała. – „Drużyna idzie po swoje, zawodnicy pokazali w Gdyni nie tylko duże umiejętności, ale także wielkie serca i… jaja” – tak obrazowo ocenił grę ŁKS w meczu z Arką.

Trener Kamil Kiereś może na pewno powiedzieć to samo o swojej drużynie. Ma najbardziej doświadczoną w I lidze linię defensywną. Paweł Baranowski skończył 30, Tomasz Midzierski – 36, a Leandro nawet 37, a w Tychach znakomicie wsparł ich „młodzieżowiec” Bartłomiej Kukułowicz. W ataku może liczyć na Michała Maka i Bartosza Śpiączkę (11 goli w sezonie) – piłkarza meczu w Tychach. A jak to jest u nich z tymi jajami – zobaczymy w niedzielę wieczorem.


Fot. Rafał Rusek/PressFocus