Waldemar Klisiak: Starcie różnych koncepcji

Rozmowa z Waldemarem Klisiakiem, byłym reprezentantem kraju, olimpijczykiem i trenerem.


Gdy powstał pomysł ligi open spodziewał się pan w jakim kierunku to pójdzie?

Waldemar KLISIAK: – O ile sobie przypominam, tylko dwa czy trzy kluby były przeciwne wielkiej liczbie obcokrajowców, ale regulamin został zaakceptowany i trzeba go przyjąć. Zwolennicy tego regulaminu, działacze klubowi uzasadniali, że wreszcie nasi zawodnicy nie będą dyktowali wysokich warunkach płacowych. To przecież bzdura, bo obecny sezon doskonale pokazuje, że kilku naszych zawodników przewyższa umiejętnościami większość obcokrajowców i są liderami swoich zespołów. Jesteśmy jedyną ligą w świecie, gdzie w większości czołowych zespołów dominują obcokrajowcy. Oczywiście, taki przepis to raj dla bogatych klubów, ale kilka z nich po tym sezonie może cierpieć. W naszej lidze trzeba postawić na jakość, a nie na ilość obcokrajowców. Jeszcze nie tak dawno jakość dawał Richard Kral, zaś teraz, dla przykładu, Zack Phillips, który w każdej chwili jest pomocny drużynie i potrafi pociągnąć za sobą kolegów. Argument, że chcemy mieć wysoki poziom ligowy i obserwować ciekawe mecze, do mnie nie przemawia. Powiem nieco sarkastycznie: chcesz oglądać takie spotkania najlepiej jedź za ocean. Są głosy przeciwne tej formule, bo ostatnio Leszek Laszkiewicz wraz z trenerem Robertem Kalaberem opublikowali list, by zmienić regulamin ligowy, który ma obowiązywać jeszcze przez następny sezon. Obecny układ jest porażką nie tylko zarządu związku, ale całego środowiska. Młodzi zawodnicy, kończący wiek juniora, nie wiążą żadnej przyszłości z hokejem i szukają miejsca w życiu poza nim. A przecież poświęcili tej dyscyplinie wiele lat i tuż przed wejściem w dorosłe życie rezygnują. To bardzo smutne, ale sami do tego doprowadziliśmy!

Wyeliminowanie pańskiego ukochanego klubu, Unii Oświęcim, w ćwierćfinale play offu należy traktować w kategorii klęski?

Waldemar KLISIAK: – To był niezwykle trudny okres przygotowawczy w okresie pandemii. Jednak wszystkie drużyny były w podobnej sytuacji. Błędy nastąpiły już w trakcie sezonu, a było jeszcze wystarczająco dużo czasu. W klubie popełniono wiele gaf, bo sprowadzono zawodników, którzy później zupełnie się nie sprawdzili. Bogate hokejowe CV jeszcze nie oznacza, że ten czy inny graczodnajdzie się w konkretnym zespole czy też w środowisku. W naszej rzeczywistości nigdy nie szukałbym trenera z bogatą przeszłością, lecz takiego, który byłby tytanem pracy i szukał jak najlepszych rozwiązań w warunkach, w jakich przyszło mu pracować. Kevin Constantine moim zdaniem się nie sprawdził, bo zupełnie nie rozumiał warunków, w jakich przyszło mu działać. Nie potrafił się dogadać z zawodnikami i celowo nie mówię o zespole, bo takiego nie stworzył. Kryzysu nie zażegnano, zaś gra była moim zdaniem gorsza niż można było przypuszczać. Bez dwóch zdań: to porażka i mam nadzieję że zostaną wyciągnięte właściwe wnioski.


Czytaj jeszcze: Comarch Cracovia wyrzuciła GKS Tychy z fazy play off!

Czy spodziewał się pan wywrotki GKS-u Tychy w półfinałowych starciach z Cracovią?

Waldemar KLISIAK: – Do końca nie znałem możliwości tyskiego zespołu oraz potencjału poszczególnych zawodników. Oglądałem dwa ostatnie spotkania z Cracovią i byłem zaskoczony niemocą tyszan. Owszem, Cracovia zaimponowała agresywnym stylem gry w Tychach, jednak całkowicie byłem zdegustowany niedzielną potyczką, bo przecież tyszanie mogli się spodziewać podobnej gry. A tymczasem nie wyciągnięto żadnych wniosków i mogę tylko wyrazić zdziwienie. Przecież to był dla nich mecz z serii „być albo nie być”, a nie podjęli wyzwania. Chyba sztab szkoleniowy nie wykonał do końca swojego zadania. Dla całego tyskiego środowiska hokejowego to bolesna porażka i teraz wszyscy muszą się zastanowić co zrobić, by po raz kolejny takiej frustracji już nie przeżywać.

Pańskie prognozy przed finałowymi spotkaniami?

Waldemar KLISIAK: – Chyba nikt nie zasłużył na ten finał tak, jak właśnie zespół z Jastrzębia. To nagroda za wiele lat konsekwentnej, rzetelnej pracy, bo pokazują jak należy to robić. Staną naprzeciwko bogaczy z Krakowa i muszą to zaakceptować. Tam spotkała się grupa doświadczonych zawodników o sporych umiejętnościach, zaś trener zrobił z nich zespół za pięć dwunasta. Okazał się on lepszy od obrońców tytułu mistrzowskiego z Tychów, ale w finale będzie miał znacznie trudniej. Trenerzy z Jastrzębia, tak przypuszczam, odpowiednio się przygotują do tych potyczek. Ponadto podopieczni trenera Kalabera są „głodni” sukcesu i stają przed wyjątkową, kto wie czy nie niepowtarzalną szansą zdobycia mistrzostwa. Natomiast Cracovia jest na fali entuzjazmu po wygranej z Tychami. Sporą rolę będą odgrywali bramkarze. Nie wiem czy pierwszy bramkarz Cracovii, Denis Pieriewozczikow, powróci z Rosji, czy też ciężar odpowiedzialności będzie nadal spoczywał na Robercie Kowalówce. Został rzucony na głęboką wodę, ale na razie spisuje się bez zarzutu. Szanse obu zespołów są mniej więcej równe, choć będę kibicował Jastrzębiu. A właśnie do tego finału mogło wcale nie dojść, bo w ostatniej rundzie Podhale nieoczekiwanie przegrało w Sanoku 2:5 i spadło na 7. miejsce w tabeli. Cracovia wygrała w Katowicach 10:1 i awansowała na 6. miejsce. Oba zespoły mogły już się spotkać w ćwierćfinale i jeden z nich miałby już… dawno wolne. Niemniej finał to będzie starcie dwóch koncepcji budowania zespołu i to będzie niezwykle interesująca konfrontacja.


Na zdjęciu: Jewgienij Sołowiow (z lewej) i Roman Rac będą po raz kolejny się mierzyć, tym razem o mistrzostwo Polski.

Fot. Krzysztof Porębski/PressFocus