Walizki pieniędzy, koszulki w rozliczeniu

Transfer Krzysztofa Piątka do AC Milan to najważniejsze wydarzenie w polskim futbolu od początku 2019 roku. Zawodnik, który niespełna dziewięć miesięcy temu ustrzelił hat tricka w meczu z… Bruk-Betem Termaliką Nieciecza, został piłkarzem jednego z najbardziej utytułowanych klubów Europy i pobił transferowy rekord Polski.

35 mln euro to, jak na nasze realia, kwota zawrotna, lecz nie tylko aspekt finansowy czyni transakcję wyjątkową i spektakularną. Dochodzi bowiem do tego cała otoczka. Umiejętnie skrojona przez włoskie media. O Piątku mówi się nie tylko na Półwyspie Apenińskim. Warto przy tej okazji przypomnieć, które transfery polskich piłkarzy wywoływały podobne emocje. Szczególnie u nas…

Boniek za miliardy

Nie wypada nie zacząć od 1982 roku i transferu Zbigniewa Bońka. Transakcja obrosła w legendy, a porcja niezaprzeczalnych faktów może niektórych, szczególnie młodszych kibiców, przyprawić o zawrót głowy. Podchody pod niezwykle utalentowanego piłkarza z Polski czyniło wiele klubów, przez wiele miesięcy. Najpierw odezwali się Anglicy, konkretnie oba kluby z Manchesteru, ale Boniek nie był zainteresowany. Następnie osobiście rozmawiał z nim legendarny Helenio Herrera, ówczesny szkoleniowiec Barcelony, ale „Zibi” był już zorientowany na Włochy. Nie było jednak tak, że swobodnie mógł zmienić klub, tym bardziej w środku stanu wojennego. Do limitu wieku (28 lat), który musiał osiągnąć polski piłkarz, aby móc wyjechać za granicę, w 1982 roku brakowało Bońkowi dwóch lat. Wiadomo jednak było, że potencjalny nabywca zapłaci tak niewyobrażalne – jak na polskie realia – pieniądze, że… starczy dla wszystkich.

Ostatecznie piłkarz Widzewa Łódź dostał zgodę na transfer, a w grze o niego pozostały dwa zespoły. Chwilę wcześniej władze włoskiego futbolu zwiększyły limit obcokrajowców w klubach do dwóch, dlatego do Polski wyruszyły delegacje Romy i Juventusu Turyn. – Trzy dni w COS-ie siedziałem w skórzanym fotelu, niemal d… sobie odparzyłem – mówił po latach na potrzeby książki „Wielki Widzew”, Marka Wawrzynowskiego, [Wojciech Daroszewski], ówczesny wiceprezes łódzkiego klubu. Podobno Bońkowi bliżej było do Rzymu, ale „Juve” okazało się konkretniejsze. – Stary mnie wywali, jeśli wrócę bez Bońka – powiedział Daroszewskiemu, [Pietro Giuliani], dyrektor sportowy „Starej damy”. Atutem tego klubu był fakt, że dysponował żywą gotówką, która mieściła się – podobno – w kilku dużych walizach podróżnych! Ostatecznie ustalono sumę 1,8 mln dolarów, do której Włosi dorzucili kilka bonusów, m.in. sprzęt sportowy.

– Po odjęciu wszystkich „marż” dla różnych instytucji, Widzew wziął za Bońka milion dolarów, czyli według oficjalnego kursu 86 milionów złotych. Na czarnym rynku kurs dolara wynosił wówczas między 350 a 500 złotych – napisał w swojej książce Marek Wawrzynowski. Warto dodać, że w przeliczeniu na włoską walutę Zbigniew Boniek kosztował 2,3… miliarda lirów!

Początki profesjonalizmu

Kiedy pod koniec lat 80. poprzedniego stulecia kruszała żelazna kurtyna, zachodnie kluby zaczęły chętniej sięgać po najlepszych polskich piłkarzy. W 1989 roku, w ciągu zaledwie trzech miesięcy, dwóch piłkarzy warszawskiej Legii, Dariuszowie: Dziekanowski i Wdowczyk, trafili do Celticu Glasgow. Kwota, jaką szkocki klub zapłacił za pierwszego z wymienionych, była oszałamiająca i wynosiła 600 tysięcy funtów. Dodatkowo Celtic wpadł na pomysł, aby… przewietrzyć klubowe magazyny i pozbyć się kilku kompletów strojów zalegających tam i zupełnie nikomu niepotrzebnych. Tym sposobem do Warszawy – w ramach części rozliczenia za piłkarzy – trafiły koszulki w zupełnie… przaśnych i niezbyt pasujących do Legii zestawach kolorystycznych. Zielono-żółte, biało-czerwone czy niebiesko-białe. W ostatnim zestawie Legia nigdy nie wystąpiła, ale w innych owszem. Co wzbudzało powszechne zadowolenie sprzęt pochodził od angielskiej firmy Umbro, która w Polsce była praktycznie nieznana, a jego jakość stała na bardzo wysokim poziomie.

Zdecydowanie więcej profesjonalizmu podczas dokonywania transferów polskich piłkarzy pojawiło się w latach kolejnych, a wydaje się, że przełomowym w tej materii był transfer Jerzego Dudka z Feyenoordu Rotterdam do Liverpoolu. Golkiper był wówczas podporą reprezentacji Polski, która pewnie zmierzała po awans na azjatycki mundial. Kadra zebrała się pod koniec sierpnia w kraju, tuż przed meczami z Norwegią i Białorusią. Przedstawiciele Liverpoolu szczegóły transferu – opiewającego na 7,4 mln euro – dopięli z holenderskim klubem wcześniej, ale aby podpisać kontrakt, przyjechali do Warszawy i Dudek parafował pięcioletnią umowę tuż przed zamknięciem okienka transferowego. Warto dodać, że na owe czasy nasz golkiper został jednym z najdroższych bramkarzy w historii futbolu. Tylko kilka osobistości występujących na tej pozycji, m.in. Gianluigi Buffon, Fabien Barthez czy Edwin van der Sar, kosztowało więcej od Polaka.

Euro finansową trampoliną

Mało tego, Jerzy Dudek przez 15 kolejnych lat był najdroższym polskim piłkarzem w historii! Reprezentacja Polski musiała nieźle zaprezentować się na Euro 2016, aby za któregokolwiek z naszych zapłacono więcej, aniżeli 7,4 mln euro. Latem 2016 roku taka kwota na nikim nie robiła już wrażenia. Pierwszy z polskich piłkarzy, o którego transferze zrobiło się głośno podczas mistrzostw Europy, był Grzegorz Krychowiak. Dwa dni po zremisowanym 0:0 meczu z Niemcami pomocnik hiszpańskiej Sevilli otrzymał od Adama Nawałki zgodę na wyjazd z La Baule, gdzie stacjonowała polska ekipa, do Paryża, aby negocjować kontrakt z PSG. Kilka dni później strony doszły do porozumienia i „Krycha”, który pięcioletnią umowę podpisał już po turnieju, został najdroższym polskim piłkarzem, bijąc rekord Dudka prawie czterokrotnie.

Zbyt długo nie nacieszył się jednak z zaszczytnego tytułu, bo 1 sierpnia ogłoszono, że nowym piłkarzem Napoli został Arkadiusz Milik. Napastnik kosztował 32 mln euro. W międzyczasie zawodnikiem tego samego klubu został Piotr Zieliński, za 14 milionów, a Kamil Glik przeniósł się z Torino do Monaco za 11 mln.

Z kolei 5 milionów zapłaciło Leicester za Bartosza Kapustkę, a ostatnim pokłosiem dobrego występu biało-czerwonych na turnieju we Francji był transfer Kamila Grosickiego. Przypomnijmy, że ostatniego dnia sierpnia 2016 roku „Grosik” miał trafić do Burnley, ale strony nie przesłały odpowiednich dokumentów na czas. Pół roku później nasz skrzydłowy trafił jednak do wymarzonej Premier League za 9 mln euro. Euro 2016 okazało się zatem finansową trampoliną dla transferów polskich piłkarzy. Zawieszoną wówczas wysoko poprzeczkę osiągnął w środę Krzysztof Piątek.

 

Na zdjęciu: Jerzy Dudek najdroższym piłkarzem w historii polskiego futbolu był dokładnie przez półtorej dekady.