Warta Poznań. Licząc na trzeci cud

Dawid Szulczek sprawił, że w końcówce rundy jesiennej „Zieloni” znów byli drużyną nieprzyjemną dla każdego przeciwnika, ale czy to wystarczy do utrzymania?


Dwa lata temu Warta nie miała prawa awansować do ekstraklasy, a jednak to uczyniła. Przed rokiem nie miała prawa marzyć o czymś więcej niż utrzymaniu, a do samego końca biła się o europejskie puchary. Teraz nie ma prawa… się utrzymać. Czy drużyna grająca na przymusowej emigracji w Grodzisku Wielkopolskim znów dokona niemożliwego?

Niemożliwego – jako że zimę spędziła w strefie spadkowej, mając za plecami Legię Warszawa, o której nawet sam trener Dawid Szulczek mówi, że „nie liczymy jej do spadku, bo to Legia”. „Zieloni” muszą więc odrzucić tabelę i koncentrować się na sobie.

– Nawet w chwilach porażek nasza szatnia dobrze funkcjonowała, szukała pozytywów i napędzała się, by było dobrze. Wierzymy, że wiosną będziemy zdobywać punkty i w końcowym rozrachunku utrzymamy dla Warty ekstraklasę – mówi Szulczek, 32-letni trener.

Uniknięcie degradacji w tak trudnej sytuacji rzuciłoby nowy blask na jego CV. Na to, by tak się stało, dał sobie szansę już jesienią. Gdy dyrektor Radosław Mozyrko niespodziewanie „wyciągnął” go w listopadzie z II-ligowych Wigier Suwałki, poznaniacy byli drużyną pogrążoną w kryzysie, niepotrafiącą przez ponad 800 minut strzelić gola.

Po rozstaniu z Piotrem Tworkiem, którego „swojska banda” uległa wypaleniu, Warta ruszyła z miejsca. Poniosła tylko 2 porażki, zanotowała 2 pechowe remisy (Wisła K. i Pogoń wbijały jej bramki w doliczonym czasie) i odniosła 3 zwycięstwa, przy czym to pierwsze – w Gliwicach – formalnie jeszcze bez Szulczka, a mając za sterami II trenera Adama Szałę. Na marginesie, Szała nie potrafił na dłuższą metę znaleźć wspólnego języka z nowym szkoleniowcem i po ponad 6 latach rozstał się tej zimy z klubem.

Szulczek objął „Zielonych” z głową pełną pomysłów. Zmodyfikował ustawienie, miał pomysł na każdy kolejny mecz, przeszedł na trójkę stoperów, a w derbach z Lechem momentami grał nawet… szóstką defensorów. Dziś prowadzi drużynę, która traci więcej goli jedynie od czołowej piątki ligi, a choć statystyki potwierdzają postęp jaki uczyniła po zmianie szkoleniowca w ataku pozycyjnym, to w ostatecznym rozrachunku strzela żałośnie mało, bo średnio mniej niż 1 bramkę na mecz.

Milan Corryn udzielił ostrego wywiadu belgijskim mediom, narzekając, że jego drużyna nie gra w piłkę i zrezygnowała już z walki o utrzymanie. Potem tłumaczył się, że został źle zrozumiany, ale w klubie i tak na pomocnika nie liczą, skoro leczy kontuzję.

– Poświęcamy dużo uwagi atakowi pozycyjnemu. Z gry w obronie jesteśmy zadowoleni. Chcę, byśmy byli drużyną potrafiącą się bronić i będącą groźną z piłką – zaznacza trener Warty, która zimą straciła podstawowych zawodników: Szymona Czyża i Aleksa Ławniczaka, a zakontraktowała Fina Niilo Maenpaę, wypożyczyła z Częstochowy młodzieżowca Daniela Szelągowskiego i podjęła się próby odbudowy storpedowanego przez kontuzje Miłosza Szczepańskiego.

– Odeszło od nas dwóch wartościowych zawodników. Może nie mamy w szatni grupy 20 piłkarzy mogących dobrze rywalizować na poziomie ekstraklasy, ale zawsze jesteśmy w stanie ułożyć z nich dobrą jedenastkę na dany mecz – nie kryje Szulczek. W klubie liczą, że ktoś jeszcze spadnie „z pańskiego stołu”, gdy już ruszy walka o punkty, dlatego kadra nie jest zamknięta. Pytanie, czy nie będzie za późno. Przecież Wartę oddalić od celu mogą już dwie pierwsze lutowe kolejki, w których zmierzy się z Łęczną i Legią.


Wojciech Chałupczak


Fot. Damian Kościesza/PressFocus